Home HomeBrooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)Goodkind Terry Pierwsze prawo magii02 Terry Brooks Mroczne WidmoBrooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8Brooks Terry Potomkowie ShannaryBrooks Terry Piesn ShannaryRice Anne Wywiad z wampirem (SCAN dal 702 (2)Eco Umberto Baudolino (2)Helion.PHP4.Kompendium.Programisty.[eBook.PL]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lolanoir.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Obce kształty pojawiły się na moment i zniknęły.Samą osnowę rzeczywistości przepuszczano tu przez zgrzeblarkę.Carding za­drżał i odwrócił wzrok na wypadek, gdyby zobaczył coś, czego nie mógłby zignorować.Żyjący jeszcze najstarsi magowie utrzymywali zawieszoną w po­wietrzu kopię Dysku.Gdy Carding zerknął na nią, lekka czerwona poświata nad miastem Quirm zajaśniała nagle i zgasła.Powietrze zatrzeszczało.-Już po Ouirmie - mruknął Carding.-Jeszcze tylko Al Khali - odparł któryś z pozostałych.- Działa tam jakaś wielka moc.Carding ponuro skinął głową.Właściwie to lubił Quirm, miłe miasteczko - kiedyś - na brzegu Oceanu Krawędziowego.Niewyraźnie pamiętał, że był tam jako mały chłopiec.Przez chwilę ze smutkiem spoglądał w przeszłość.Rosły tam dzikie geranie, przypomniał sobie, wypełniające ciężkim aromatem pochyłe, brukowane uliczki.- Rosły na murach - powiedział głośno.- Różowe.Były różowe.Inni magowie popatrzyli na niego ze zdziwieniem.Jeden czy dwóch wyjątkowo paranoicznych - nawet jak na magów - podejrz­liwie zerknęło na ściany.- Dobrze się czujesz? - spytał jeden z nich.- Co? - nie zrozumiał Carding.- A tak.Przepraszam.Zamyśli­łem się.Obejrzał się na Coina, który siedział z boku, trzymając na ko­lanach laskę.Zdawało się, że chłopiec zasnął.Może i tak.Jednak w głębi swej udręczonej duszy Carding wiedział, że laska nie śpi, że obserwuje go, bada jego umysł.Wiedziała.Wiedziała nawet o różowych geraniach.- Nie chciałem, żeby do tego doszło - wyznał cicho.- Wszyst­kim nam zależało tylko na odrobinie szacunku.-Jesteś pewien, że dobrze się czujesz?Carding z roztargnieniem skinął głową.Jego koledzy znowu się skoncentrowali.Zerknął na nich z ukosa.Zniknęli wszyscy jego przyjaciele.No, może nie przyjaciele.Mag nie ma przyjaciół.Potrzebne jest inne słowo.A tak, to jest to: wrogowie.Ale bardzo porządni wrogowie.Dżentelmeni.Naj­lepsi z najlepszych Nie tacy jak ci tutaj, chociaż od przybycia czarodziciela poczynili tak wielkie postępy w Sztuce.Nic tylko śmietanka zwykła wypływać na wierzch, pomyślał z niechęcią.Skupił uwagę na Al Khali.Sondował umysłem wiedząc, że pozostali robią to samo, że bezustannie poszukują słabych punktów.Może to ja jestem słabym punktem, pomyślał.Spelter próbo­wał mi coś powiedzieć.Chodziło o laskę.Człowiek powinien wspie­rać się na swojej lasce, nic odwrotnie.Ona nim kieruje, prowadzi go.szkoda, że nic wysłuchałem Speltera.To niedobrze, jestem słabym punkiem.Raz jeszcze dryfując na falach mocy, pozwolił im nieść swój umysł do nieprzyjacielskiej wieży.Nawet Abrim wykorzystywał czarodzicielstwo, a Carding modulował falę, prześlizgując się przez wzniesione przeciw sobie osłony.Pojawiło.się wnętrze wieży Al Khali, wyostrzyło.Bagaż sunął przez lśniące korytarze.Był wściekły.Został rozbudzo­ny z hibernacji, odepchnięty, był atakowany przez rozmaite mityczne, a teraz już wymarłe stworzenia, bolało go wieko, a w tej chwili, wkraczając do Głównej Sali, wykrył kapelusz.Ten straszliwy kapelusz, przyczynę wszystkich jego cierpień.Ruszył stanowczo.Carding, badając odporność umysłu Abrima, poczuł nagle, że.słabnie koncentracja przeciwnika.Przez moment patrzył jego oczami, widział krępy podłużny kształt zbliżający się po posadzce.Abrim usiłował przesunąć ognisko uwagi.I wtedy, nie bardziej zdolny się zatrzymać niż kot, gdy zobaczy coś małego i piszczą­cego, Carding uderzył.Nie mocno.Nie było potrzeby.Umysł Abrima kierował ogromnymi mocarni i utrzymywał je w równowadze.Wystarczyło najmniejsze pchnięcie by strącić go z pozycji.Abrim wyciągnął ręce, by zniszczyć Bagaż, wydał z siebie led­wie wstęp do krzyku i implodował.Zebranym wokół magom zdawało się, że widzą, jak w ułamku sekundy staje się niewiarygodnie mały, a potem znika, pozostawia­jąc tylko czarną plamę powidoku.Co bardziej inteligentni rzucili się do ucieczki.A magia, którą kierował, rozlała się i popłynęła niepowstrzyma­ną falą; stochastyczny rozbłysk rozniósł kapelusz na strzępy, zniszczył całe dolne piętra wieży i większą część tego, co pozostało z miasta.Tak wielu magów w Ankh koncentrowało umysły na wrogiej wieży, że współczulny rezonans cisnął ich na ściany.Carding wylą­dował na plecach, z kapeluszem wbitym na oczy.Postawili go na nogi, otrzepali i ponieśli do Coina i laski.Wi­watowali.chociaż kilku starszych magów zrezygnowało z wiwa­tów.Ale on nie zwracał na to uwagi.Nie widzącymi oczyma spojrzał na chłopca, po czym wolno podniósł dłonie do uszu.- Nie słyszysz ich? - zapytał.Magowie umilkli.Carding wciąż miał autorytet.Ton jego gło­su uciszyłby sztorm.Oczy Coina błysnęły.- Niczego nie słyszę - oświadczył.Carding zwrócił się do magów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •