Home HomeBrooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)Goodkind Terry Pierwsze prawo magii02 Terry Brooks Mroczne WidmoBrooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8Brooks Terry Potomkowie ShannaryBrooks Terry Piesn ShannaryCharitas ZeromskiAccess 2002 BibleRobert Jordan Oko Swiata 2
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Na palcach wrócił do ażurowego przepierzenia, by posłuchać, o czym rozmawiają dostojnicy.- Najbardziej jestem nieszczęśliwym ze wszystkich śmiertelnych, O Boska Obecności, znajdując coś takiego w swoim, poza tym całkiem przy­zwoitym, squishi.- Wezyr pokazał coś trzymanego w dwóch pałeczkach.Cały dwór wyciągnął szyje.Mort również.Trudno byłoby nie zgo­dzić się z tezą wezyra: obiekt przypominał sinozieloną bryłę z wiszący­mi giętkimi rurkami.- Przygotowujący pożywienie zostaną ukarani, Szlachetne Uosobie­nie Nauki - zapewnił imperator.- Kto ma żeberka?- Nie, Troskliwy Ojcze swego Ludu.Chodziło mi raczej o fakt, że jest to zapewne pęcherz i śledziona węgorza głębinowego, jakoby najsmakowitszy kęs, smakowity tak, że mogą go jeść wyłącznie ukochani przez bogów.Tak zostało zapisane.A do takiego towarzystwa oczywi­ście nie mogę zaliczyć swej nędznej osoby.Szybkim ruchem ręki wrzucił smakołyk do miseczki imperatora, gdzie organ zatrząsł się i znieruchomiał.Młody władca przyglądał mu się przez chwilę i nabił na pałeczkę.- Ach.- rzekł.- Czyż nie zostało również zapisane i to przez sa­mego Ly Tin Wheedle, największego z filozofów, że uczony wyżej stoi od książąt? Pamiętam chyba, że dałeś mi kiedyś do przeczytania ten akapit, o Wierny i Wytrwały Poszukiwaczu Wiedzy.Organ przefrunął po krótkim łuku i wylądował skromnie w misecz­ce wezyra.Ten chwycił go płynnym ruchem i uniósł do kolejnego rzutu.Zmrużył oczy.- Istotnie, możemy uznać taką zasadę ogólną, o Nefrytowa Rzeko Mądrości, lecz w tym szczególnym przypadku nie mogę stawiać się ponad imperatora, którego kocham jak własnego syna i kochałem niezmiennie od dnia nieszczęśliwego zgonu jego ojca.Niech będzie mi wolno złożyć u jego stóp ten skromny dar.Oczy dworzan śledziły trzeci przelot nieszczęsnego organu nad matą.Imperator pochwycił swój wachlarz i wspaniałym wolejem posłał smakołyk z powrotem do miseczki wezyra z taką siłą, że na wszystkie strony prysnęły gotowane wodorosty.- Może ktoś to w końcu zje, na miłość bogów! - krzyknął nie sły­szany przez nikogo Mort.- Spieszy mi się!- W rzeczy samej jesteś najwierniejszym ze sług, Oddany i Wręcz Jedyny Towarzyszu Mego Zmarłego Ojca i Dziada w Chwili Ich Przej­ścia do Lepszego Świata.Nakazuję zatem, by twoją nagrodą był ten najrzadszy i najwspanialszy smakołyk.Wezyr niepewnie szturchnął organ pałeczką i spojrzał na jasny i stra­szny uśmiech imperatora.Nerwowo szukał wymówki.- Niestety, wydaje mi się, że nazbyt wiele już zjadłem.- zaczął, lecz władca uciszył go gestem ręki.- Bez wątpienia przysmak ten wymaga odpowiednich przypraw - stwierdził i klasnął w dłonie.Ściana za jego plecami rozpruła się od podłogi po sufit.Do sali wpa­dło czterech Niebiańskich Gwardzistów.Trzech ściskało miecze cando, czwarty usiłował możliwie szybko połknąć żarzący się niedopałek.- Najwierniejszy z mych sług sądzi, że nie ma już miejsca na ostat­ni kęs - rzekł imperator.- Czy moglibyście zbadać jego żołądek i spraw­dzić, czy tak jest w istocie? Dlaczego ten człowiek wypuszcza dym usza­mi?- Rwie się do akcji, Boska Eminencjo - wyjaśnił pospiesznie sier­żant.- Obawiam się, że nic go nie powstrzyma.- Niech więc sięgnie po nóż i.Och, widzę, że wezyr był jednak głodny.Brawo.Zapadła absolutna cisza.Tylko szczęki wezyra poruszały się rytmicz­nie.Wreszcie przełknął.- Wyborne - stwierdził.- Doskonałe.Zaiste jest to pokarm godny bogów.A teraz, jeśli zechcesz mi wybaczyć.Wyprostował nogi, jakby zamierzał wstać.Kropelki potu wystąpiły mu na czoło.- Chcesz odejść? - Imperator uniósł brwi.- Ważne sprawy państwowe, O Przenikliwe Uosobienie.- Usiądź.Wstawanie tuż po posiłku źle wpływa na trawienie - rzekł imperator, a gwardziści zgodnie kiwnęli głowami.- Poza tym nie przy­pominam sobie żadnych pilnych spraw państwowych.Chyba że masz na myśli tę małą czerwoną buteleczkę podpisaną „Antidotum” w czar­nej szafce z laki na bambusowym dywanie w twoich komnatach, o Kaganku Oliwny Wśród Nocy.Wezyrowi dzwoniło w uszach.Twarz mu posiniała.- Widzisz? - zmartwił się imperator.- Przedwczesna aktywność przy pełnym żołądku źle wpływa na samopoczucie.Niech ta wiadomość dotrze jak najszybciej do wszystkich zakątków mojego państwa, by wszy­scy ludzie dowiedzieli się o twoim ciężkim stanie i wyciągnęli odpowie­dnie wnioski.- Muszę.pogratulować.Majestatowi.niezwykłej rozwagi - wy­krztusił wezyr i runął w półmisek gotowanych krabów.- Miałem doskonałego nauczyciela - mruknął imperator.NAJWYŻSZY CZAS, stwierdził Mort i ciął mieczem.W chwilę później dusza wezyra wstała z maty i obejrzała chłopca od stóp do głów.- Kim jesteś, barbarzyńco? - warknął dostojnik.ŚMIERCIĄ.- Nie moją - oznajmił stanowczo wezyr.- Gdzie jest Czarny Ogni­sty Smok Niebios?NIE MÓGŁ PRZYJŚĆ, wyjaśnił Mort.Jakieś cienie kondensowały się w mroku za duszą wezyra.Kilka nosiło cesarskie szaty, ale przepychało się do przodu także wiele innych, skromniejszych.I wszystkie nie mogły się chyba doczekać, by powitać wezyra w krainie zmarłych.- Chyba kilka osób wyszło ci na spotkanie - rzekł Mort i odszedł pospiesznie.Kiedy dotarł do korytarza, dusza wezyra zaczęła wrzeszczeć.Ysabell czekała cierpliwie przy Pimpusiu, który spożywał na późny obiad pięćsetletnie drzewko bonsai.- Jeden załatwiony - rzekł Mort wskakując na siodło.- Chodź.Mam złe przeczucia co do następnego, a nie zostało nam wiele czasu.***Albert zmaterializował się w samym centrum Niewidocznego Uniwersytetu, dokładnie w tym samym miejscu, z którego odszedł ze świata dwa tysiące lat temu.Burknął coś z satysfakcją i strzepnął z szaty jakiś pyłek.Uświadomił sobie, że jest obserwowany.Rozejrzał się szybko i odkrył, że wrócił do istnienia pod własnym surowym, marmurowym spojrzeniem.Poprawił okulary i z dezaprobatą obejrzał przymocowaną do po­stumentu brązową plakietkę.Napis głosił:„Alberto Malich, Założyciel Tego Uniwersytetu.Magister Sztuk, 1222 - 1289.Nie zobaczymy już podobnych do niego”.To tyle, jeżeli chodzi o przepowiednie, pomyślał.A jeśli już napraw­dę tak go szanowali, to mogli przynajmniej wynająć porządnego rzeź­biarza.Co za paskudztwo.Nos zupełnie niepodobny.To ma być noga? W dodatku różni tacy ryli na niej swoje inicjały.Wolałby umrzeć niż pokazać się w takim kapeluszu.Oczywiście, gdyby to od niego zależa­ło, wolałby w ogóle nie umierać.Wymierzył w szkaradzieństwo oktarynową błyskawicę.Uśmiechnął się złowrogo, kiedy posąg rozpadł się w pył.- No i dobrze - zwrócił się do Dysku jako całości.- Wróciłem.Mrowienie magii popłynęło wzdłuż ramienia i zapłonęło ciepłem w umyśle.Tego mu brakowało.Przez tyle lat.Zaalarmowani wybuchem magowie wbiegli przez podwójne drzwi i wyciągnęli błędne wnioski z zastanej sytuacji.Pod ścianą stał postument - pusty.Wszystko pokrywał marmuro­wy pył.A wśród jego kłębów, mrucząc pod nosem, spacerował Albert.Magowie w tylnych szeregach zaczęli się wycofywać tak szybko i dyskretnie, jak to tylko możliwe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •