[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Johnson zwalnia.Robi minę jak Casey Kinney, gdy puścił turlającą się piłkę.W jego oczach pojawia się strach i zwątpienie; to twarz chłopca, który w tej chwili wolałby znaleźć się gdzieś indziej.Gdziekolwiek indziej.Nowy miotacz blokuje mu drogę do bazy.Johnson bez przekonania składa się do ślizgu.King odbiera podanie Wilcoxa, obraca się z zadziwiającą gracją i bez trudu autuje bezradnego Johnsona.Niespiesznie wraca na wzgórek, ociera pot z czoła i staje ponownie naprzeciw Tardifa.Klaksony milczą.Tardif odbija krótko w stronę trzeciej bazy.Kevin Rochefort, obrońca Bangor, w odpowiedzi daje krok w tył.Odbicie jest łatwe do wyłapania, lecz chłopak porusza się niezbyt pewnie i przez chwilę widać, że wypadek Matta wywarł wyraźne wrażenie na wszystkich członkach drużyny.Piłka niknie w rękawicy Rocheforta, po czym z niej wyskakuje, gdyż Kevin -· przezwany kiedyś przez Moore'a mało zaszczytnym mianem “Roach Clip" - nie zdążył zacisnąć palców.Knaide, który przebiegł na trzecią, gdy King i Wilcox walczyli z Johnsonem, już ruszył po punkt.Rochefort mógłby go wyautować, gdyby miał piłkę w dłoni, lecz tu - jak u zawodowców - baseball jest grą, gdzie często powtarza się “gdyby", a o zwycięstwie decyduje najczęściej różnica kilku cali.Rochefort nie złapał piłki z powietrza, więc nerwowo rzuca na pierwszą.Źle.Stojący tam Mikę Arnold jest jednym z najlepszych obrońców, lecz nikt nie dał mu szczudeł.Tardif tymczasem wpada na drugą.Pojedynek miotaczy przybiera typową formę dla spotkań Małej Ligi, a Klaksony osiągają radosną kakofonię.Buty gospodarzy stukają o bazę domową; wynik końcowy brzmi 9-2 dla Hampden.Mimo to gracze z Bangor mają co najmniej dwa powody do radości: Matt Kinney nie odniósł poważniejszych obrażeń, a Casey Kinney w końcowych zmianach spisywał się bardzo dzielnie i wyłapał trudną piłkę.Po ogłoszeniu wyniku zawodnicy z Bangor truchtem zbiegają z boiska i siadają na ławce.To ich pierwsza przegrana i nie-którzy nie bardzo wiedzą, jak ją przyjąć.Z niechęcią rzucają rękawice pod nogi, na zakurzone trampki.Któryś pochlipuje, oczy szklą się łzami, nikt nic nie mówi.W ów parny, czwartkowy wieczór w Hampden nawet dowcipniś Freddy nie ma ochoty do żartów.Za ogrodzeniem wciąż wesoło podśpiewuje kilka Klaksonów.Pierwszy zabiera głos Neil Waterman.Każe chłopcom unieść głowy i spojrzeć na niego.Trzech robi to od początku: Owen King, Ryan Larrobino i Matt Kinney.Tylko połowa budzi się z letargu, inni - wśród nich Josh Stevens, wyautowany jako ostatni - wciąż są zainteresowani własnymi butami.- Głowy w górę - powtarza Waterman.Mówi ciut głoś-niej, lecz bez gniewu, i wreszcie ściąga uwagę wszystkich zawodników.- Rozegraliście bardzo dobre spotkanie - oświadcza miękko.- Fakt, było trochę zamieszania i przeciwnicy umieli to wykorzystać.Zdarza się.Nie znaczy to jednak, że są lepsi, choć naprawdę poznamy ich dopiero w sobotę.Dziś przegraliście tylko mecz baseballu.Jutro znów będzie świecić słońce.Na ławce zaczyna się drobne poruszenie; stare kazanie nic nie straciło ze swej kojącej siły.- Daliście dziś z siebie wszystko, a tego właśnie oczekiwaliśmy.Jestem z was dumny i wy także macie powód do dumy.Nie stało się nic takiego, czym moglibyście zaprzątać sobie głowy.Schodzi w bok, by zrobić miejsce Mansfieldowi.Dave spogląda na drużynę.Gdy zaczyna mówić, jego zwykle donośny głos staje się jeszcze cichszy niż głos Watermana.- Jadąc tu, wiedzieliśmy, że muszą nas pokonać, prawda? - pyta.Cedzi słowa z zadumą, jakby mówił do siebie.- Przegrana odbierała im wszelkie szansę.W sobotę przyjadą do nas.W tym dniu to właśnie my musimy zwyciężyć.Chcecie?Wszystkie głowy zwrócone są w jego stronę.- Dobrze zapamiętajcie słowa Neila - ciągnie Dave tym samym refleksyjnym tonem, tak różnym od tubalnego pokrzykiwania na treningach.- Jesteście drużyną.To znaczy, że macie się kochać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]