Home HomeCook Glen Sny o StaliEddings DavBradford Barbara Taylor Głos sercaBrian Herbert & Kevin J. Anderson Dune House AtreidesFeist Raymond E. Adept MagiiRice Anne Dar wilkaDoktor Murek zredukowany Dolega MostowiczLumley Brian Nekroskop IV (SCAN dal 1055)Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzeniaFeist Raymond E Srebrzysty Ciern (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Nie mogła siedzieć tutaj niczym pająk w pajęczynie i czekać.Długi Cień i Wyjec spali.Czas ruszać w drogę.Niektóre komnaty Przeoczenia wyłożono kamieniami zahar­towanymi przeciwko czarom.Musiała wytopić sobie drogę przez kamień, który prędzej zmieniał się w płynną skałę, niż poddawał.Na niskich poziomach twierdzy było ciemno.Zaskakująco ciemno.Długi Cień przecież obawiał się mroku.Wspinała się powoli, wypatrując zasadzek.Kiedy wreszcie doszła do oświet­lonych pomieszczeń, ogarnął ją niepokój.Tutaj również nic na nią nie czekało.Przynajmniej na pozór.Czyżby fortecę opuszczono?Coś było nie tak.Wyostrzyła swoje zmysły, ale dalej niczego nie wyczuła.Ani przed sobą, ani w górze.I znowu nic.Gdzie żołnierze? Powinny ich tu być tysiące, przelewających się nie­przerwanie tymi korytarzami niczym krew w arteriach.Odnalazła drogę na zewnątrz.Najpierw trzeba było zejść po schodach.Znajdowała się już w połowie drogi na dół, kiedy nastąpił atak - tłum małych ciemnych ludzi uzbrojonych w paskud­ne halabardy, odzianych w drewniane zbroje i dziwne, zdobne heł­my w kształcie zwierzęcych pysków.Miała już przygotowane zaklęcie, czar przywołania, który poddał srogiej próbie granice jej możliwości.Wykonała gest dłonią, wyzwoliła je.Wyrywało dziurę w materii rzeczywistości.Poleciały skry o tysiącu kolorów.Coś wielkiego, wstrętnego i głodnego wyskoczyło ze szczeliny, szarpnięciami poszerzając otwór.Ostra stal nie zostawiała śladu na jego pysku.Warczenie mroziło krew w żyłach.Wyrwało się z łona obcego świata i pomknęło w ślad za garnizonem.Wkrótce rozległy się ludzkie wrzaski.Umiało biegać szybciej niż oni.Duszołap wyszła w noc otulającą Przeoczenie.- To dostarczy im zajęcia na jakiś czas.Spojrzała na północ ze złością.Czekała ją długa droga.LXIVMost, który kazałam zbudować, wciąż nie był dokończony, więc przekroczyliśmy rzekę w bród.Żołnierze prowadzili nasze konie.Moje postępowanie miało znaczenie symboliczne, zamie­rzone było jako zachęta dla inżynierów do zintensyfikowania wysiłków.Na Narayanie wywarło to odpowiednie wrażenie, Ram jednak przyjął wszystko zupełnie obojętnie; oznajmił tylko, że to bardzo przyjemne, przekraczać rzekę, nie mocząc nóg.Nie potrafił do­strzec konsekwencji, jakie wynikały z budowy mostu.Ponieważ byłam chora, osiągnięcie Ghoja zabrało nam więcej dni niż przewidywałam.Zaczynało brakować czasu.Narayan znajdował się na skraju paniki, ale w końcu dotarliśmy do świę­tego gaju, późnym popołudniem dnia poprzedzającego ceremo­nie.Byłam skrajnie wyczerpana.Zsiadłam z konia i zwróciłam się do Narayana:- Ty zajmiesz się przygotowaniami.Ja już nie mam siły na nic więcej.Spojrzał na mnie, zatroskany.Ram powiedział:- Musisz się udać do lekarza, Pani.I to wkrótce.- Już postanowiłam.Kiedy skończymy tutaj, ruszamy na pół­noc.Nie wytrzymam tego dłużej.- Deszcze.Pora deszczowa zbliżała się wielkimi krokami.Jeżeli zwyciężymy w Taglios, do Main dotrzemy, kiedy już się zacznie.Prze­lotne deszcze padały właściwie codziennie.- Most już stoi.Być może będziemy zmuszeni zostawić nasze wierzchowce, ale jakoś przedostaniemy się na drugą stronę.Narayan dwornie skłonił głowę.- Porozmawiam z kapłanami.Dopilnuj, aby Wypoczęła, Ram.Inicjacja może być wyczerpująca.Po raz pierwszy usłyszałam, że oczekuje ode mnie, bym prze­szła przez tę samą ceremonię inicjacyjną, co wszyscy pozostali.Zdenerwowało mnie to ale byłam nazbyt zmęczona, by prote­stować.Po prostu leżałam bez ruchu, podczas gdy Ram rozpalał ogień, sypał ryż do wody i przygotowywał posiłek.Kilku jamadarów przyszło złożyć mi wyrazy uszanowania.Ram odstraszył ich.Żaden kapłan się nie pojawił.Ale po chwili musiałam zapaść w odrętwienie tak głębokie, że nawet nie zatroszczyłam się, aby spytać Rama, czy ma to jakieś znaczenie.Kątem oka pochwyciłam ruch.Obserwator, którego nie po­winno tam być.Odwróciłam się, dostrzegłam mgnienie twarzy.To nie był żaden z Kłamców.Nie widziałam tej twarzy od czasu boju, w którym straciłam Konowała.Nazywali go Żabi Pysk.Imp.Co on tutaj robi?Nie byłam w stanie go schwytać.Byłam zbyt słaba.Stać mnie było tylko na to, by zapamiętać jego obecność.Zasnęłam zaraz po posiłku.Obudziły mnie bębny.Głębokie tony, które mężczyźni deli­katnie dobywają z nich uderzeniami pięści lub dłoni.Bum! Bum! Bum! Żadnej przerwy.Ram wyjaśnił mi, że nie przestaną aż do świtu następnego dnia.Po chwili przyłączyły się do nich kolejne bębny o jeszcze niższym głosie.Wyjrzałam z naprędce skleconego szałasu, który Ram dla mnie zbudował.Jeden z bębniących znajdował się dość blisko.Uderzał w napiętą skórę przy pomocy wyściełanych, drewnianych młoteczków z trzonkami długimi na cztery stopy.Po jednym bębnie rozmieszczono na każdym z czte­rech brzegów obozu, odpowiadającym czterem stronom świata.Kolejne bębny zatętniły echem wewnątrz świątyni.Ram za­pewnił mnie, że została oczyszczona i poświęcona na nowo.Szczególnie mnie to nie interesowało.Byłam równie chora jak przedtem.Moją noc przepełniały najczarniejsze sny, sny, w któ­rych cały świat przeżarło zaawansowane stadium trądu.Odór gnijącego ciała wciąż jeszcze trwał w mym nosie, pogłębiając mdłości.Ram przewidział mój stan.Być może obserwował mnie, gdy spałam, wnioskując o moim samopoczuciu ze sposobu, w jaki odpoczywałam.Nie wiem.Przystawił mi w każdym razie nie­zgrabny parawan, chroniąc mnie przed staniem się publiczną rozrywką.Kiedy przyszedł Narayan, najgorsze miałam już za sobą.- Jeżeli nie udasz się do lekarza, to po wszystkim osobiście zawlokę cię do Taglios.Pani.Nie ma powodów, by tym razem nie skorzystać ze sposobności.- Zrobię tak.Zrobię.Możesz na to liczyć.- Będę.Jesteś dla mnie ważna.Jesteś naszą przyszłością.W świątyni rozpoczęły się śpiewy.- Dlaczego tym razem jest inaczej?- Zbyt wielu ludzi, aby się pomieścili w środku.Ceremonial­ne ślubowania i inicjacje.Aż do wieczora nie musisz nic robić.Odpoczywaj.A jutro znowu odpoczniesz, jeżeli ceremonia za bardzo cię wyczerpie.Tylko sobie leż.Nic do roboty.Już samo to było męczące.Nie potrafiłam przypomnieć sobie czasów, kiedy nie miałam nic in­nego do roboty, tylko leżeć.Kiedy już opanowałam mdłości, zaczęłam znów pracować nad moim talentem.Wracał do mnie nieomal na zawołanie.Potrafiłam już zrobić znacznie więcej rzeczy, niż uprzednio podejrzewałam.Byłam już niedaleka od dorównania możliwościami czarodziejowi Kop­ciowi.Dobre wieści zawsze muszą równoważyć złe, jak przypuszczam.Moje uniesienie zniknęło, kiedy spojrzałam ponad złożo­nymi dłońmi i okazało się, że pośrodku dnia znajduję się w jed­nym z moich snów.Widziałam równocześnie potworności z moich najgorszych koszmarów i otaczający mnie gaj.Ani jedne, ani drugi nie wy­dawały się do końca realne.Żadne bardziej nierzeczywiste.Wyszłam z jaskiń śmierci na równinę śmierci.Dotąd widywa­łam ją raczej rzadko.Kojarzyłam tę równinę z bitwą, podczas której Kina pożarła hordy demonów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •