Home HomePaul Thompson, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3 (2)Cook Robin Rok interny by sneercook islands rarotonga v1 m56577569830504030Cook Robin Zabojcza kuracjaCook Robin Dopuszczalne ryzyko (2)Cook Robin Sfinks by sneercook robin toksyna (2)Jones J V Kolczasty wieniecVan Vogt A. E Producenci broni (SCAN dal 979)Java Script i Java Server Pages
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gotmax.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Zręcznie wyślizgiwał się moim próbom wysondowania go.Nie było wątpliwości, że to on kieruje tą kilkunastoosobową grupą, chociaż kilku pochodziło z wyższych kast.Nie spuszczałam go z oka.Z czasem musi się zdradzić-jeżeli sam wcześniej nie opowie mi wszystkiego, jak zdawał się obie­cywać.W danej chwili był zbyt użyteczny, by go męczyć.Skinieniem głowy wyraziłam swoją aprobatę.- Wyglądają prawie jak żołnierze.- Musimy im sprawić ja­kieś mundury.Narayan skinął głową.Wyglądał na niezwykle zadowolonego z siebie, jakby to jego geniusz doprowadził do naszego triumfu i podsycał odradzającego się ducha.- Jak idą lekcje jazdy konnej? - zapytałam po to tylko, by podtrzymać rozmowę.I tak wiedziałam.Beznadziejnie.Żaden z tych pajaców nie należał do kasty, której członkowie podcho­dzili do konia po coś innego niż tylko, by iść za nim i sprzątać łajno.Ale, cholera, grzechem byłoby zmarnować te wierzchow­ce.- Kiepsko.Chociaż kilku ludzi czyni obiecujące postępy.Wyłączając z tego Rama i mnie.Jesteśmy stworzeni do marszu.“Obiecujące postępy" stały się jego ulubionym wyrażeniem.W odniesieniu do wszystkiego.Kiedy, na moje wyraźne żądanie, uczył mnie, jak używać chusty dusiciela, czyli rumel, również powiedział, że czynię duże postępy.Podejrzewam, że zaskoczony był, jak łatwo mi to szło.Ope­rowanie chustą przychodziło mi równie naturalnie jak oddycha­nie, jakby była to umiejętność, z którą przyszłam na świat.Być może było to wynikiem stuleci praktyki w szybkich, subtelnych gestach potrzebnych do rzucania zaklęć.- Powiadasz, że zamierzasz ruszać - zapytał Narayan - Pa­ni? - Tytuł przychodził mu jakby po namyśle.Narayan pozostał Taglianinem.Dopiero zaczynał się do mnie przyzwyczajać.- Nasi furażerowie muszą jeździć już dosyć daleko.Nie kłócił się wprawdzie, ale widać było, że nie ma szczegól­nej ochoty ruszać.Miałam wrażenie, że jestem obserwowana.Początkowo przy­pisałam wszystko wronom.Sprawiały, że czułam się niespokojna.Teraz lepiej już rozumiałam reakcje Konowała.Nie zachowywa­ły się w sposób właściwy normalnym ptakom.Wspomniałam o nich Narayanowi.Wyszczerzył zęby i nazwał je pomyślnym znakiem.Co znaczyło, że dla kogoś innego stanowią zły znak.Przejrzałam nasze otoczenie.Wrony były wszędzie, niezwy­kle liczne, ale.- Narayan, zbierz tuzin najlepszych jeźdźców.Zabieram ich na patrol.- Ale.Czy sądzisz.? Jak mam mu wytłumaczyć?- Nie jestem różą ogrodową.Poprowadzę patrol.- Jak rozkażesz, Pani, tak i będzie.Będzie lepiej, Narayan.Znacznie lepiej.XIIIŁabędź spojrzał na Klingę.Nastawienie tamtego do Kopcia przemieniło się z lekceważenia w otwartą pogardę.Czarodziej miał kark nie twardszy niż robak.Trząsł się jak liść.- To ona - powiedział Cordy.Łabędź pokiwał głową.Uśmiechnął się, ale postanowił zatrzy­mać swoje myśli dla siebie.- Udało jej się czegoś dokonać.Ten oddział jest lepiej zor­ganizowany niż wszystkie, jakie dotąd widzieliśmy.Wycofali się za pagórek, z którego obserwowali obóz.Klinga zapytał.- Wjeżdżamy do środka? - Trzymał czarodzieja za rękaw, jakby się spodziewał, że karzełek zacznie uciekać.- Jeszcze nie.Chciałbym objechać go dookoła i sprawdzić, jak wszystko wygląda od strony południowej.Nie możemy znaj­dować się daleko od miejsca, gdzie zaatakowali ludzi Władców Cienia.Jeżeli uda nam się je znaleźć, to mu się przyjrzymy.Cordy zapytał:- Myślisz, że wiedzą, iż tutaj jesteśmy?- Co? - Ten pomysł zaskoczył Łabędzia.- Powiedziałeś, że są zorganizowani.Nikt nigdy nie posą­dzałby Pani, że nie zna się na sprawach wojskowych.Z pewno­ścią wystawiła warty.Łabędź zamyślił się.Nikt nie wszedł ani nie wyszedł z obozu, ale Mather miał słuszność.Jeśli nie chcą, by ich zauważono, powinni ruszać dalej.- Masz rację.Jedźmy.Klinga, byłeś tam już wcześniej.Wiesz, gdzie można pokonać ten strumień, byle niezbyt daleko stąd?Klinga kiwnął głową.W tych rozpaczliwych czasach, zanim jeszcze Czarna Kompania ujęła ster w swoje dłonie, w walce z Władcami Cienia dowodził partyzantką.- Prowadź Kopeć, stary draniu, żałuję, że nie potrafię zoba­czyć, co się dzieje w twojej głowie.Nigdy jeszcze nie widziałem kogoś, kto w równym stopniu wyglądałby, jakby miał ochotę zsikać się w spodnie.Czarodziej nic nie odpowiedział.Klinga znalazł odpowiedni bród trzy mile na wschód od głównej drogi, prowadziła doń droga przez las, znacznie węższa, niż Łabędź oczekiwał.Kiedy dotarli na wschodni brzeg, Klinga odezwał się.- Droga oddalona jest o dwie mile.- Wiem - Niebo było ciemne od myszołowów - Tam znaj­dziemy naszych zabitych.To było to miejsce.Powietrze trwało nieruchome.Przesycał je smród niczym tru­jący wyziew.Ani Łabędź, ani Mather nie mieli na tyle silnych żołądków, by podjechać bliżej.Klinga jednak zdawał się zupeł­nie niewrażliwy na przytłaczający odór.Po chwili wrócił.Łabędź stwierdził:- Jesteś blady jak śmierć.- Zostały już tylko kości.Minęło trochę czasu.Dwustu, trzy­stu żołnierzy.Trudno powiedzieć.Zajęły się nimi zwierzęta.I jeszcze jedna sprawa.Nie ma głów.- Hę?- Nie ma głów.Ktoś je odciął.Kopeć jęknął, potem zwymiotował śniadanie.Jego wierz­chowiec spłoszył się.- Nie ma głów? - zapytał Łabędź - Nie łapię.- Wydaje mi się, że wiem, co jest.Chodź - powiedział Mat­her.Skierowali się na południe, ku miejscu, gdzie kotłowały się w powietrzu wrony, trzepocząc skrzydłami i wrzeszcząc.Znaleźli głowy.- Chcecie, żebym je policzył? - zachichotał Klinga- Nie, lepiej odwiedźmy naszych przyjaciół.Kopeć zaczął wydawać z siebie odgłosy, które zapewne miały oznaczać protest.- Wciąż się palisz, by przystać do twej dumnej piękności? Łabędź nie potrafił wymyślić zgrabnej repliki.- Może jednak powoli zaczynam się przekonywać do stano­wiska Kopcia.Nie chciałbym trafić na jej złą stronę.- Do uch obozu mamy tylko milę prostą drogą - oznajmił Klinga.Łabędź parsknął.- Pojedziemy dookoła, dzięki.Po tym, jak pokonali zwierzęcy bród, Mather zaproponował:- Przypuśćmy, że pojedziemy trochę w górę drogi, a potem wrócimy, udając, że niczego nie wiemy.Zobaczymy, co powie­dzą, gdy tak po prostu wjedziemy do obozu?- Przestań jęczeć, Kopeć - zdenerwował się Łabędź.- Mu­sisz się z tym jakoś pogodzić.Nie masz wyboru.Słusznie, Cordy.Będziemy mieli jakąś wskazówkę, jeżeli będzie próbowała nas zwodzić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •