[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Codzienne wyprawy na ranczo Lion Kop stały się w końcu obsesją Seana.Krążył po pustych pokojach starego domu i w wyobraźni widział, jak by wyglądały po założeniu nowego dachu, po odświeżeniu i pomalowaniu tynków.Stawał też przed wypalonym kominkiem prawie czując ciepło, jakie dawałoby palące się drzewo.Krocząc po brudnej podłodze oceniał, że pożółkłe deski są jeszcze mocne, tak samo jak szkielet dachu.Następnie wychodził na pola i schylając się co kilka kroków brał do ręki grudkę ziemi.Z przyjemnością rozcierał ją w palcach, żeby poczuć żyzność gleby.W maju roku 1900 Sean udał się do magistratu i w urzędzie przechowującym tytuły posiadania nieruchomości sprawdził, do kogo należy farma.Dokumenty stwierdzały, że piętnaście tysięcy akrów Lion Kop zostało wykupione z majątku nieżyjącego już Stephanusa Johannesa Erasmusa przez spółkę Bank Kredytowy w Ladyburgu.Akt przeniesienia prawa własności został podpisany przez prezesa spółki, Ronalda Pye'a.Sean uśmiechnął się czytając to nazwisko.Ronny Pye był jego największym wrogiem w szkole.To może okazać się całkiem zabawne.Sean usiadłszy w głębokim i bardzo miękkim skórzanym fotelu z ciekawością rozejrzał się po wyłożonym boazerią gabinecie.- Zaszło tu kilka zmian od czasu, gdy mnie ostatnio odwiedziłeś, co, Sean? - Ronny Pye zręcznie przerwał rozmyślania gościa.- Kilka.- Sądząc po wystroju wnętrza Bank Kredytowy w Ladyburgu nieźle sobie radził.Także osoba prezesa mogła świadczyć o prosperity przedsiębiorstwa.Złota dewizka od zegarka dyndała na wydatnym brzuchu, spod ciemnego, kosztownego garnituru wyglądała bogato wyszywana kamizelka, a na nogach lśniły buty ręcznej roboty za piętnaście gwinei.Wszystko to sprawiało odpowiednie wrażenie, dopóki nie podniosło się wzroku na twarz: tak bladą, że piegi wyglądały niczym złote cekiny, na zachłanne oczy i na uszy niczym uszka od kubka - to wszystko się nie zmieniło.Mimo że Ronny był starszy tylko o dwa lata od Seana, w bokobrodach połyskiwały siwe pasma, a siateczka zmarszczek oplatała oczy.- Byłeś już w Theunis Kraal, żeby odwiedzić swoją bratową? - W oczach Ronny'ego zabłysły złośliwe ogniki.- Nie.- Nie, oczywiście, że nie byłeś.- Ronny skinął głową, dając do zrozumienia, że mimo upływu tylu lat skandal nie został zapomniany.Sean poczuł nagłą niechęć do starego znajomego i zmienił pozycję w fotelu.Małe wąsiki koloru imbiru jeszcze bardziej upodabniały Ronny'ego do szczura.Sean zapragnął jak najszybciej załatwić sprawę i wyjść na świeże powietrze.- Słuchaj, Ronny.Sprawdziłem prawo własności do Lion Kop.Jesteś właścicielem rancza - zaczął energicznie.- Lion Kop? - Poprzedniego ranka urzędnik z magistratu przybiegł z wiadomością, za którą otrzymał suwerena.Ronny od miesiąca słyszał od różnych ludzi, że Sean codziennie odwiedza farmę.Jednak teraz Ronny potrzebował chwili czasu, żeby przypomnieć sobie, o którą posiadłość chodzi.- Lion Kop? Aha! Stare ranczo Erasmusa.Tak, wykupiliśmy je z jego majątku.Obawiam się, że zapłaciliśmy za nie trochę za dużo.- Westchnął z rezygnacją.- Możemy je jednak potrzymać następne dziesięć lat, żeby zwróciły się wydatki.Nie śpieszy nam się ze sprzedażą.- Chcę je kupić.- Sean przerwał wstępne podchody i Ronny roześmiał się swobodnie.- No to jesteś w dobrym towarzystwie.Połowa farmerów w Natalu chciałaby je kupić.Niestety nie oferują tyle, ile byśmy chcieli.- Ile?Oficjalna cena za akr ziemi rolnej w okolicach Ladyburga wynosiła szylinga i sześć pensów.Dziesięć minut wcześniej Ronny był zdecydowany zażądać dwa szylingi.Jednak teraz patrzył Seanowi w oczy i przypominał sobie pięść, która kiedyś rozbiła mu nos, i słodki smak krwi w ustach.Ponownie usłyszał arogancki śmiech, którym Sean bezwzględnie odrzucał próbę zaprzyjaźnienia się z nim.Nie, pomyślał nagle z nienawiścią.Nie, ty wielki draniu, teraz zapłacisz trzy.- Trzy szylingi - powiedział.Sean skinął w zamyśleniu głową.Zrozumiał całą grę.Nagle się uśmiechnął.- Mój Boże, Ronny, słyszałem, że dobrze sobie dajesz radę w interesach.Ale to chyba tylko takie plotki.Jeśli zapłaciłeś trzy szylingi za akr Lion Kop, to dałeś się zrobić w konia.- Ronny momentalnie się zaczerwienił.Seanowi udało się porządnie ukłuć jego dumę.- Zapłaciłem dziewięć pensów - warknął.- Sprzedaję za trzy szylingi.- No to przygotuj umowę o przeniesieniu prawa własności opiewającą na dwa tysiące trzysta pięćdziesiąt funtów.Kupuję farmę.Cholera! Jasna cholera! Ronny klął w myślach.Zapłaciłby i pięć tysięcy!- To tylko za ziemię.Dodatkowo tysiąc funtów za naprawy.- Coś jeszcze? - spytał spokojnie Sean.- Nie.Sean szybko policzył.Po opłaceniu podatku nadal powinno mu zostać kilka setek.- Biorę.Ronny patrzył na Seana, podczas gdy jego mózg wił się niczym wąż złapany w potrzask.Nie zorientowałem się, jak bardzo mu na tym zależy.Mogłem za to dostać jego duszę.- Oczywiście rada banku będzie musiała zatwierdzić sprzedaż.W zasadzie to od nich zależy decyzja.- Rada Ronny'ego składała się z niego samego, młodszej siostry Audrey i jej męża, Denisa Petersona.Ronny posiadał osiemdziesiąt procent udziałów spółki i Sean dobrze o tym wiedział.Przed tą rozmową sprawdził dokładnie punkty umowy spółki, która była przechowywana u notariusza.- Posłuchaj, mój drogi przyjacielu z dzieciństwa.- Sean nachylił się i wziął z biurka masywne srebrne pudełko na cygara.- Zrobiłeś ofertę, a ja ją przyjąłem.Będę o czwartej z pieniędzmi.Proszę, żebyś przygotował do tego czasu dokumenty.- Sean trzymając cygarnicę w prawej ręce, zaczął ją powoli ściskać.Muskuły ramion naprężyły się niczym dwa pytony, a pudełko skurczyło się i rozpadło.Sean położył bezkształtny kawałek metalu na bibularzu przed Ronnym.- Nie zrozum mnie źle, Sean.- Ronny uśmiechnął się nerwowo i z trudem oderwał wzrok od pudełka.- Jestem pewien, że uda mi się przekonać radę.34.Następnego dnia była sobota.Dirk nie szedł do szkoły i Sean zabrał go ze sobą na przejażdżkę do farmy.Oszalały z radości, że może być sam na sam z ojcem, Dirk wypuścił konia galopem, zatoczył koło i ustawił się za Seanem.Przez chwilę śmiał się na cały głos z podniecenia i paplał wesoło.Nie potrafił jednak długo opanować kolejnego wybuchu radości i ponownie pognał konia pełnym galopem.Nim dotarł do skrzyżowania pod skarpą, Sean natknął się na małą karawanę podróżującą w przeciwnym kierunku.Sean przywitał uroczyście idącego na jej czele mężczyznę.- Witaj, Mbejane.- Zulus wyglądał na zmęczonego.W jego spojrzeniu kryło się zakłopotanie, które nadawało mu wygląd kocura wracającego nad ranem po nocnych harcach.- Witaj, Nkosi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]