Home HomeSimak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (2)Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III (SCAN dalMoorcock Michael Sniace miast Sagi o Elryku Tom IV (SCAN dalMoorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dalMcCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN dlinuxadm (8)orgfd enCharles Dickens Klub PickwickaWagner Karl Pierscien Z Krwawnikiem (SCAN d
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bestwowgoldca.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Możesz liczyć na moją pomoc, Hank.Chociaż lekarze powiedzieli, że nic tam po mnie i że równie dobrze mogę wracać do domu, zostałem w szpi­talu do wieczora.Jakub to odzyskiwał, to tracił przy­tomność, ale już nie pozwolono mi go zobaczyć.Roko­wania były pesymistyczne.O zmroku, gdzieś koło piątej, Amanda zaczęła płakać.Sara nakarmiła ją, śpiewała jej piosenki, chodziła z nią po pokoju, ale dziecko nie chciało się uspokoić.Płakało coraz głośniej i głośniej.Rozbolała mnie głowa, ogar­nęło mnie coś w rodzaju klaustrofobii i poprosiłem Sarę, żeby zabrała małą do domu.Zażądała, żebym wracał z nimi.- Nic tu nie zdziałasz, Hank.Sprawa jest poza naszym zasięgiem.Amanda płakała i zawodziła tak głośno, że jej maleń­ka twarzyczka poczerwieniała z wysiłku.Obserwując ją, próbowałem myśleć, ale nic nie wymyśliłem.Czułem się paskudnie, jakby coś wyśliznęło mi się z rąk i na zawsze przepadło.Przygnieciony straszliwym brzemie­niem niepowetowanej straty, kiwnąłem głową.- Dobrze - szepnąłem.- Jedźmy do domu.Wsiadałem do samochodu ze świadomością cudow­nego wyzwolenia.Cały dzień, minął cały dzień - cały dzień dławiłem w sobie tajemnice, które mogłem zdra­dzić tylko Sarze.Nadeszła chwila, kiedy mogłem jej wszystko opowie­dzieć.Tak, przyjedziemy do domu, zrobimy coś do jedzenia i pójdziemy spać.A kiedy my będziemy jedli i spali, poharatane ciało Jakuba stoczy walkę o życie i zdecyduje o moim losie.Sara włożyła dziecko do podróżnej kołyski przymo­cowanej pasami do tylnego siedzenia i siadła za kierow­nicą.Zmęczony, do cna skatowany, zwaliłem się obok niej.Bolały mnie wszystkie mięśnie, czułem mdłości.Słońce już zaszło.Niebo było granatowe, z każdą chwilą ciemniejsze.Jedna po drugiej, wschodziły pierwsze gwiazdy.Księżyc jeszcze nie wychynął.Żeby nie zasnąć, oparłem się głową o lodowatą szybę, ale zacząłem mówić dopiero wtedy, gdy wyjechaliśmy z parkingu.Opowiedziałem Sarze wszystko: o popija­wie we „Wranglerze”, o jeździe do domu Lou, o tym, jak go podeszliśmy i jak go nagrałem.Opowiedziałem jej, jak Lou poszedł po broń, jak brat go zastrzelił i o tym, jak zastrzeliłem Nancy.Opowiedziałem jej o wi­zycie w przyczepie Sonny'ego, o tym, jak kazałem mu się rozebrać, jak ścigałem go po schodach do sypialni.Przechyliła głowę i uważnie słuchała.Od czasu do czasu potakiwała, dając mi do zrozumienia, że chłonie każde moje słowo.Kręciła kierownicą to w lewo, to w prawo, wioząc nas do domu.Amanda nieustannie płakała.Doszedłem do momentu, gdy Jakub się załamał, i zamilkłem.Zerknęła na mnie i leciutko, prawie nie­zauważalnie zmniejszyła gaz.- Zaczął płakać - mówiłem - i zdałem sobie sprawę, że nie wytrzyma, że kiedy przyjedzie policja i dziennikarze, od razu się załamie i wszystko wygada.Kiwnęła głową, jakby sama to odgadła.- Nie mógł się pozbierać, nie umiał nad sobą zapa­nować, więc go zabiłem.Tak zdecydowałem i tak zrobiłem.Uważałem, że postępuję słusznie.Cały czas byłem o tym przekonany.Czekając na jej odpowiedź, spojrzałem w okno.Mi­jaliśmy szkołę, miejscowy ogólniak, olbrzymi, nowo­czesny, jaskrawo oświetlony budynek.Coś się tam działo, może zorganizowali potańcówkę albo koncert, bo na okrągłym podjeździe parkowało mnóstwo samo­chodów i wciąż zajeżdżały następne.Na chodniku stały grupki nastolatków ćmiących papierosy.Rodzice zmie­rzali tłumnie w stronę wielkich przeszklonych drzwi szkoły.Sara milczała.- Ale później - kontynuowałem - kiedy powiado­miłem przez radio policję i odkryłem, że Jakub żyje, zmroziło mnie.Nawet gdybym wiedział, jak go dobić, nie zrobiłbym tego.Spojrzałem na nią.- Nie chciałem, żeby umarł.- A teraz?Wzruszyłem ramionami.- To mój brat.Zmuszałem się, żeby o tym zapo­mnieć, ale nie zdołałem.Świadomość, że zabijam włas­nego brata, zaskoczyła mnie i sparaliżowała.Sara nie odpowiedziała.Zamknąłem oczy, ulegając zmęczeniu.Słyszałem, jak Amanda łka i zawodzi, wsłuchiwałem się w monotonny rytm kolejnych fal płaczu i powoli odpływałem w nie­byt.Kiedy otworzyłem oczy, wjeżdżaliśmy do Fortu Ottowa.Zza żywopłotu wyskoczyła trójka chłopców i śliz­gając się na oblodzonym chodniku, obsypała samochód gradem śnieżek.W świetle reflektorów mieli żółte twarze.Wykrzykiwali coś, machali rękami i szybko zostali w tyle.Sara zwolniła.- Jeśli przeżyje, oboje skończymy w więzieniu - skonstatowała.- Chciałem dobrze - odrzekłem - ale nie mogłem się zdecydować, co jest dobre.Chciałem nas chronić, jednocześnie pragnąłem ocalić Jakuba.Chciałem i tego, i tego, rozumiesz?Spojrzałem na nią, ale twarz miała bez wyrazu.- Musiałem wybierać.No i wybrałem.Zniżyła głos do szeptu:- Postąpiłeś słusznie, Hank.- Tak myślisz?- Gdyby się załamał, już by nas aresztowali.- Uważasz, że by się załamał?Chciałem, żeby powiedziała „tak”, potrzebowałem otuchy i wsparcia, ale mi go nie udzieliła.Odrzekła tylko:- Znasz go, to twój brat.Skoro podejrzewałeś, że może się załamać, to pewnie by się załamał.Spuściłem wzrok.Ręce mi się trzęsły.Spróbowałem nad nimi zapanować, ale mnie nie słuchały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •