[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cała ta mętna fabuła podlana jest sosem mistycznego gadulstwa.Ciągle się ktoś boi, aby się nici przy haftowaniu nie pokrzyżowały (choć przecie i tym haft polega), ciągle trzeszczą klepki na pustym strychu, ciągle ktoś ma przejść pod oknem i ciągle w tej sztuce słońce jakoś dziwnie zachodzi.Życie, prawda, kłamstwo, cierpienie, ofiara, miłość i Bóg – to podręczny słowniczek bohaterów.Kiedyś widziałem zdrową i przyjemną scenę w teatrze.W sztuce Jewreinowa Broniszówna z rozwianym włosem i załamanymi rękami wpada na scenę i woła: „Czy jest prawda!?” Siedzący przede mną starszy szlagon trzepnął rękami po udach i sapnął z rozpaczą: „A niechże cię kule biją”.Dobra to była recenzja.Nie warto by było tak szeroko omawiać debiutu p.Rybickiego, gdyby to nie była pierwsza sztuka, niejako programowe otwarcie nowego „literackiego” teatru.Jest w Warszawie miejsce na teatr nowocześnie pojęty.Na teatr żywy, karmiony nie wodą z malinowym sokiem i zlewkami innych scen, ale reprezentujący poważny repertuar europejski.Teatr taki, niezależny od powodzenia kasowego, może powstać przy teatrach miejskich.Jeszcze nie powstał.Z wykonawców Kostiumu arlekina wymienić należy pochlebnie p.Brydzińskiego, który robił, co mógł, aby utrzymać na scenie powagę.Panna Smosarska jest znacznie piękniejsza na scenie niż na ekranie.Ale nasza biedna „trędowata” nie ma szczęścia do repertuaru.Jedna z najdziwniejszych rzeczy – to pustki na sztuce p.Rybickiego.Jak to? Występuje żywa, prawdziwa Smosarska – rusza się i mówi to bóstwo Warszawy, i nikt nie chce się jej przyjrzeć z bliska? Przecież na filmach ze Smosarska ludzie biją się laskami po melonikach, żeby się dorwać do kasy! Przecjeż na zdrowy rozum teatr powinien być wyprzedany na rok z góry.Życie jest wielką tajemnicą, jak mówi p.Rybicki.6 stycznia 1929 r.Teatr Nowy: „ADWOKAT I RÓŻE”, komedia w 3 aktach Jerzego Szaniawskiego; reżyseria Aleksandra Zelwerowicza; dekoracje Wincentego Drabika.W literaturze istnieją wpływy trudne i łatwiejsze.Trudno jest być poecie pod wpływem Mickiewicza, naśladować rzetelność każdej metafory, trafność określenia i siłę słowa.Być może, dlatego Słowacki zostawił tylu epigonów, rozpływających się w jego płynności, rozmarzonych w jego kolorowości, powtarzających jego melodyjność – o tyle łatwiejszą od męskiej powagi Mickiewicza.W teatrze naszym wśród młodego pokolenia zaznaczają się coraz wyraźniej dwa rodzaje wpływów: komedii obyczajowej, opartej na obserwacji, której doskonałym wyrazicielem była Zapolska, komedii satyrycznej, bojowej, Shawowskiej, której niewielu mamy reprezentantów, oraz wpływ idący od Maeterlincka, Przybyszewskiego czy Rittnera – komedii albo sztuki odcieni, nastrojów, niedomówień i tzw.poetyczności.Szaniawski jest czołowym przedstawicielem tego kierunku, uprawianego; również przez Katerwę i Rybickiego.W komedii obyczajowej czy psychologicznej kryteria są łatwiejsze do ustalenia.O ileż łatwiej ukryć się w symbolice, tajemniczości, w pseudomistycznych głębiach: nie trudno tu zmylić ślady, ujść pogoni i nie dać się wytropić.Treść sztuki Szaniawskiego to historia pozornie dość prosta.Adwokat hoduje róże.Do ogrodu zakrada się młodzieniec.Łapią go jako złodzieja róż.Adwokat ma go bronić.Dowiaduje się – a raczej domyśla, że młodzieniec był kochankiem jego żony.Mimo to nie odmawia pomocy prawnej, ale przez swego aplikanta broni i uwalnia oskarżonego.Konflikt jest o tyle nie zajmujący, iż adwokat, kierując tak sprawą, postępuje wygodnie dla siebie.Nikt się nie dowie o plamie na jego „honorze” (inny adwokat mógłby tu być niebezpieczny), żona nie dowie się również, że mąż wie o jej zdradzie.Adwokat będzie mógł dalej hodować róże, Nie ma w tym człowieku ani trochę chęci wyrwania się z fałszywej sytuacji.Przebaczenie nie jest tu heroizmem, ale wygodą.Adwokat sadzący róże jest sybarytą.Można by na ten temat napisać od biedy komedię.Można by okazać po ludzku konflikt prawdy i prawa, wygody i zazdrości, można by wreszcie na tej kanwie wyhaftować parę zabawnych sytuacyj czy też powiedzieć parę słów nowych, zajmujących, inteligentnych.Szaniawski wykręca sztukę do góry ogonem.Adwokat staje siej jakimś świetlanym mędrcem, jakąś postacią nieomal religijną, każda róża i z doniczki wyrasta w różę mistyczną, każdym słowem czy gestem zaczepia o głębie, których nam w końcu nie okazuje.Trzeba mieć bardzo dużo do; powiedzenia, żeby pozwalać sobie na niedomówienia.Trzeba umieć zdawać rachunek ze słów mówionych na kredyt.Jest to sztuka bez pokrycia.Powinno się ją odesłać do protestu jak weksel niezapłacony.Zamiast pokazać nam, jak adwokat będzie dalej żył z niewierną żoną, żona będzie dalej żyła z wypuszczonym z więzienia kochankiem, czy też z uczniem adwokata, zamiast pokazać nam konflikt ambicji zawodowej i zazdrości – autor co chwila wykręca się na pięcie i mówi o różach.W rezultacie nie tylko nic nie wiemy o całej sprawie, ale nie znamy wcale osób występujących w sztuce.Żona adwokata to sfinks, zarówno co do tajemniczości, jak i co do rozmiarów.Aplikant, podobno genialny następca wielkiego adwokata, wydaje się nam patałachem.Broni on złodzieja róż, twierdząc,; jako sportowiec skoczył przez płot dla emocji sportowej.Czy również dla sportu wyrżnął żelaznym prętem agenta policyjnego? Głupi musiał być sąd, który takiego bubka uwolnił.Zupełnie niezrozumiałą figurą jest młody hodowca róż, który ucieka z matką oskarżonego.Przed odejściem zostawia wyhodowaną przez siebie różę, nazwaną imieniem patrona.Stary mecenas wącha ten kwiatek jak tajemną nagrodę przysłaną z zaświatów.Ale czy po prostu nie zostawił mu tej róży przez wdzięczność, że w jego ogrodzie poznał bogatą wdówkę?Dają nam także do zrozumienia, że ogród mecenasa jest edenem ziemskim, lepszym od podłego, przyziemnego świata.Właściwie, jest to dość brudne podwóreczko, gdzie stary sybarytą patrzy przez palce na zdradzającą go żonę i na flirty swego aplikanta.Bohaterskim momentem ma być to, że adwokat bronił dotąd złodziei, którzy kradli na cudzych podwórkach, a teraz broni złodzieja, który jego okradał.Adwokat zawsze broni swego podwórka, tzn.swoich interesów, zarobków, ambicji i stanowiska.Ale teraz broni człowieka, który go skrzywdził.Oczywiście, kochaj bliźniego jak siebie samego.Mogłoby to nawet być wzruszające, gdyby wyznał przed sądem, że domniemany złodziej był kochankiem jego żony i w ten sposób go uwolnił.Dałoby mu to prawo do pięciu aforyzmów mistycznych i do powąchania róży.Ale i wtedy zostałaby niezałatwiona sprawa żony.Żona porachowałaby mu za to kości.Szkoda, że tego nie pokazano.Scena taka przy warunkach zewnętrznych Zelwerowicza i Zahorskiej, mogłaby rywalizować z walką francuską Gąrkowienki ze Sztekerem.Z pozostałych wykonawców wyróżnić należy p.Dunin-Osmólską i Gawlikowskiego.3 lutego 1929 r.Teatr Polski: „OPERA ZA TRZY GROSZE” (THE BEGGAR’S OPERA), widowisko z muzyką w 8 obrazach, z prologiem, Johna Gaya; układ sceniczny Bertolta Brechta; muzyka Kurta Weilla; przekład O
[ Pobierz całość w formacie PDF ]