[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale ktoś położył kres temu szaleństwu.Valentine poczuł, że ma próżne ręce.To Sleet przejął piłki prosto z powietrza, jedną po drugiej.Jeszcze przez długą chwilę dłonie Valentine'a poruszały się jednostajnym rytmem, a przed oczami wirowały przelatujące piłki.- Wypij to - powiedziała łagodnie Carabella i przysunęła mu kielich do ust.Wino palmowe.Wypił je jak wodę.- Natura obdarzyła cię cudownym darem.Potrafisz się niezwykle koncentrować na tym, co robisz.Ale przestraszyłeś nas trochę, Valentine, żonglując tak bez końca.- Do Dnia Gwiazdy będziesz najlepszy z nas wszystkich - powiedział Sleet.- Sam Koronal wyróżni cię swym uznaniem.No i co ty na to, Zalzanie Kavolu? Co powiesz?- Powiem tylko tyle, że jest mokry i musi zmienić ubranie - burknął Skandar.Wręczył Sleetowi kilka monet.- Idź na bazar, nim zamkną stragany, i kup mu coś odpowiedniego.Carabello, zabierz go do oczyszczalni.Posiłek za pół godziny.- Chodź ze mną - powiedziała Carabella i poprowadziła go, wciąż jeszcze oszołomionego, przez podwórze, na tyły zabudowań, gdzie pod ścianą, na świeżym powietrzu była zamontowana prymitywna oczyszczalnia.- Zwierzę! - rzuciła ze złością.- Mógł pochwalić cię chociaż słowem.Ale zdaje mi się, że on nie ma takiego zwyczaju.Niemniej, był pod wrażeniem.- Zalzan Kavol?- Tak.Zaskoczyłeś go.Ale jakżeby mógł pochwalić człowieka? Masz przecież tylko dwie ręce.Ach, zostawmy go w spokoju! Taki już jest.To tutaj, rozbieraj się!Sama też się rozebrała.Valentine stał oczarowany, patrząc na nagą postać dziewczyny, zalaną księżycową poświatą.Miała gibkie, szczupłe ciało, niemal chłopięce, gdyby nie krągłość piersi i bioder.Skóra ciasno opinała jej silne mięśnie, a na jednym z płaskich pośladków widniał wytatuowany czerwono-zielony kwiat.Podeszli do oczyszczalni i stanęli tuż obok siebie, poddając się wibracji zmywającej z nich pot i brud.Wciąż nadzy, wrócili do kwatery.Carabella ubrała się w miękkie szare spodnie i nowy kaftanik.Tymczasem Sleet przyniósł z bazaru ciemnozielony kubrak z czerwonymi zdobieniami, obcisłe czerwone spodnie i lekki, niebieski, czarno podbity płaszcz.Był to strój znacznie elegantszy od tego, który Valentine poprzednio nosił.Zakładając go, poczuł się jak ktoś świeżo wyniesiony na zaszczytne stanowisko, toteż towarzysząc Sleetowi i Carabelli w drodze do kuchni poruszał się z niezwykłą godnością.Obiad stanowiła potrawa przyrządzona z mięsa nie znanego Valentine'owi, nie śmiał jednak zapytać głośno o jego pochodzenie.Popijali obficie wino palmowe.Przy jednym końcu stołu siedziało sześciu Skandarów, czworo ludzi przy drugim.Rozmawiano niewiele.Wraz z końcem posiłku Zalzan Kavol i jego bracia podnieśli się bez słowa i wyszli.- Czy obraziliśmy ich czymś? - spytał Valentine.- Nie, zwykle się tak zachowują - odpowiedziała Carabella.Hjort Vinorkis, który rozmawiał z Valentinem przy śniadaniu, przeszedł przez pokój, pochylił się i wlepił w niego rybie oczy.Takie tu były, jak widać, zwyczaje.Valentine uśmiechnął się, skrępowany sytuacją.- Widziałem, jak żonglowałeś po południu.Jesteś całkiem niezły - powiedział nowo przybyły.- Dziękuję.- Często się tak zabawiasz?- Dopiero od dzisiaj.Nie robiłem tego nigdy przedtem.Skandarzy przyjęli mnie do swojej trupy.- Naprawdę? I ruszysz z nimi w drogę? - Hjort wydawał się poruszony tą informacją.- Na to się zanosi.-A dokąd?- Nie mam pojęcia, ale przystanę na każdą propozycję.- Niebieski ptak z ciebie - westchnął Hjort.- Sam spróbowałbym takiego życia.Może Skandarzy i mnie by zatrudnili?- Potrafisz żonglować?- Nie, ale mogę prowadzić rachunki.Żongluję cyframi.- Vinorkis wybuchnął śmiechem i mocno grzmotnął Valentine'a w plecy.- Żongluję cyframi! Jak ci się to podoba? No, dosyć tego, dobranoc.- Kto to był? - spytała Carabella po odejściu Hjorta.- Spotkałem go rano przy śniadaniu To mirjucowy kupiec, tak się przynajmniej przedstawił.Carabella odęła wargi.- Nie podoba mi się.Ale kiedy to jakiś Hjort podobał się człowiekowi? Okropne stwory! - Wstała od stołu i przeciągnęła się z wdziękiem.- Pójdziemy już?Tej nocy Valentine znów spał głębokim snem.Po wydarzeniach minionego dnia mógł się spodziewać snów o żonglowaniu, lecz i tym razem znalazł się na purpurowej równinie.Był to niepokojący znak, ponieważ każdy z mieszkańców Majipooru wiedział od dziecka, że powtarzające się sny mają niezwykle doniosłe znaczenie, i to prawdopodobnie nie najlepsze.Pani Wyspy rzadko zsyłała powtarzające się wizje, ale Król praktykował to dość często.I tym razem Valentine śnił tylko fragment jakiejś większej całości.Na niebie widać było wykrzywione prześmiewczo twarze, na ziemi, wzdłuż ścieżki, którą szedł, burzyła się kipiel purpurowego piasku, a pośród jej wirów poruszały się stwory o ruchliwych pazurach i klekoczących mackach.Cała równina była najeżona kolcami.Drzewa miały po troje oczu.Wszędzie czaiło się niebezpieczeństwo, brzydota, zapowiedź czegoś złego.Ale i w tym śnie nie było żadnych ludzkich postaci ani nic się nie działo.Był złowieszczy.To wszystko.Świat snów ustąpił nad ranem blaskowi jutrzenki.Tym razem Valentine zbudził się pierwszy, kiedy tylko przez otwarte drzwi zaczęło się sączyć blade światło.Shanamir był jeszcze pogrążony w błogim śnie.Sleet leżał zwinięty w kłębek.Obok niego Carabella, odprężona, uśmiechająca się do sennych marzeń.Skandarzy spali widocznie gdzie indziej, gdyż jedynymi odmiennymi w izbie była para Hjortów i trio Vroonów, splątanych kończynami w przedziwny sposób.Valentine wziął z kuferka Carabelli trzy piłki i wyszedł na dwór w mglisty świt, aby doskonalić swój świeżo odkryty talent
[ Pobierz całość w formacie PDF ]