[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze chwilę, dobrze?Ciało Korinaama nadal zmieniało kształty.Ramiona rozszerzyły się, następnie gwałtownie zbiegły, skórę pokryły zmarszczki, nagle pojawiły się na niej kolce, nogi przekształciły się we włochate koła; ramiona z macek znów stały się kończynami, pałkami, włóczniami, haczykowatymi harpunami.- Dekkeret! - krzyknął nagle Metamorf.-Tyeveras, Kinniken, Malibor, Thraym!Harpirias uśmiechnął się.A więc jego przewodnik miał jednak jakieś pojęcie o historii ludzkości.Śpiewnie wykrzykiwał imiona dawnych Koronalów i Pontifexów, jakby rzeczywiście rzucał czary.- Doskonale - powiedział cicho.- Oby tak dalej.Szybciej! Głośniej!Korinaam chyba już nie potrzebował zachęty.Najwyraźniej przestał się wahać, pożegnał się ze wstydem i naprawdę zabrał do roboty.Przyjmował kształty tak groteskowe, że Harpirias zaledwie wierzył własnym oczom.Raz był nieprawdopodobnie wręcz wielki, to znów kurczył się jak rozciągnięta i natychmiast puszczona gumka.W pewnej chwili wyrosła mu setka różowych wypustek drgających błyskawicznie, groteskowo, mających na końcach niebieskie oczy.Wypływały z niego przenikające się pętle plazmy.a przez cały czas nie przestawał wykrzykiwać imion pradawnych monarchów, czasami ciszej, czasami szeptem, to znów wyśpiewywał je niesamowicie wysokim głosem, prześlizgującym się przez konwencjonalną skalę toniczną z łatwością, która każdego muzyka doprowadziłaby do łez.- Voriax! Valentine! Segilot! Guadeloom, Struin, Arioc! Grivvis! Histfoin! Prankipin, Hunzimar, Spurifon, Scaul! - Nagle, w sposób doprawdy przerażający, Korinaam wysyczał jeszcze: “Stiamot.Stiamot.Stiamot!” Imieniu pogromcy jego rasy towarzyszyła seria gwałtownych przemian, Metamorf miotał się na wysuniętej skale tak konwulsyjnie, że przez moment Harpirias był pewien, iż runie w przepaść.Na tym najwyraźniej skończył mu się zapas imion.Wijąc się w szaleńczym tańcu, przeszedł więc do nazw geograficznych.- Bimbak, Dundilmir, Furible, Chi! Duroln! Ni-moya! Falkynkip! Divone! Ilirivoyne, Kiridane, Mazadone, Nissimorn! Numinor! Pidruid! Piliplok! Gren!Doprawdy wspaniałe to było widowisko.Nawet samego Harpiriasa wyprowadziły nieco z równowagi rytmiczne wrzaski Korinaama i nie kończące się na pozór przemiany; niemal wierzył, że padają tu groźne, straszliwe zaklęcia, że jego przewodnik i tłumacz włada autentyczną magią Piurivarów, że unosi się ona i drży w zimnym, rzadkim górskim powietrzu.Jeśli zaś chodzi o prymitywnych mieszkańców gór, to stali nieruchomo, jakby rzeczywiście zostali zaczarowani.Może sądzili, że ich kuzyn beznadziejnie zwariował, a może traktowali to przedstawienie serio? Kto wie? W każdym razie siedzieli nieruchomo i patrzyli.patrzyli.patrzyli.Harpirias zdawał sobie jednak sprawę, że wkrótce musi nastąpić koniec.Nie narodził się przecież Metamorf, który w nieskończoność wytrzymywałby takie tempo zmian, a Korinaam, zupełnie niezależnie od siły jego smukłego, delikatnego ciała, z pewnością nie zdoła już długo biegać, skakać i tańczyć, i wkrótce padnie ze zmęczenia.Nadszedł czas na rozpoczęcie następnej fazy operacji.Skinął na żołnierzy, nakazując im, by przygotowali się do otwarcia ognia.Skandarzy odbezpieczyli miotacze.- Kończ już - rozkazał Korinaamowi.- Kończ.Ale daj z siebie wszystko.Wszystko, rozumiesz.- Danipiur! - wrzasnął Korinaam.- Pontifex! Koronal! Toikella! Majipoor!Rozdął się, rozpłynął, przez jego ciało przeszło całe spektrum barw, wiele gwałtownych przemian upodabniało go do zwierząt bądź kamieni i drzew, przybierał proste formy geometryczne, zmieniał się w chaotyczną plątaninę wijących się macek i zamykających się z trzaskiem szponów, by wreszcie znieruchomieć w postaci samego króla Toikelli.Toikelli o wiele większego jednak niż w rzeczywistości, Toikelli tytanicznego, Toikelli ogromnego niczym góra, wysokiego na cztery metry, identycznego z oryginałem w najdrobniejszych detalach.oprócz rozmiarów.Był to doprawdy zdumiewający widok i nawet rzeczywisty Toikella, stojący z boku, nieruchomy, obserwujący spokojnie ten niezwykły spektakl, obrócił się teraz, wytrzeszczył oczy i chrząknął ze zdumienia.Przez moment Harpirias widział w jego wzroku strach.- Ognia! - krzyknął.Rzadkie, mroźne powietrze rozdarł huk trzech wystrzałów, potem kolejnych trzech i jeszcze następnych.Nad przepaścią przemknęły cienkie pasma fioletowego ognia, godzące wysoko, w pokryte śniegiem zbocze nad półką, na której stało plemię Eililylal.W dół poleciały kawały żółtobrązowej skały wielkości smoków morskich, toczyły się po zboczu z ogłuszającym hukiem.Spadając, rozbijały się szalenie widowiskowo; w głąb kanionu runęła lawina kamieni wielkości dużej pięści.Elilylal jak jeden mąż jęknęli głucho z przerażenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]