Home HomeRoberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzeniaRoberts Nora Marzenia 03 Spełnione marzeniaRoberts Nora Marzenia 01 Smiale marzeniaChristopher J. O'Leary, Robert A. Straits, Stephen A. Wandner Job Training Policy In The United States (2004)Anthony Piers Zamek Roogna (SCAN dal 862)Dick Philip K Transmigracja Timothyego Archera (2)Rodrigues dos Santos Jose Kodeks 632Carroll Jonathan Kosci ksiezyca (2)Jan Potocki Rękopis znaleziony w Saragossie (tom. II)Keller Easterling Organization Space, Landscapes, Highways, and Houses in America (1999)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • radius.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Jeszcze chwilę, dobrze?Ciało Korinaama nadal zmieniało kształty.Ramiona roz­szerzyły się, następnie gwałtownie zbiegły, skórę pokryły zmarszczki, nagle pojawiły się na niej kolce, nogi przekształci­ły się we włochate koła; ramiona z macek znów stały się koń­czynami, pałkami, włóczniami, haczykowatymi harpunami.- Dekkeret! - krzyknął nagle Metamorf.-Tyeveras, Kinniken, Malibor, Thraym!Harpirias uśmiechnął się.A więc jego przewodnik miał jed­nak jakieś pojęcie o historii ludzkości.Śpiewnie wykrzykiwał imiona dawnych Koronalów i Pontifexów, jakby rzeczywiście rzucał czary.- Doskonale - powiedział cicho.- Oby tak dalej.Szybciej! Głośniej!Korinaam chyba już nie potrzebował zachęty.Najwyraź­niej przestał się wahać, pożegnał się ze wstydem i naprawdę zabrał do roboty.Przyjmował kształty tak groteskowe, że Harpirias zaledwie wierzył własnym oczom.Raz był nieprawdopo­dobnie wręcz wielki, to znów kurczył się jak rozciągnięta i na­tychmiast puszczona gumka.W pewnej chwili wyrosła mu setka różowych wypustek drgających błyskawicznie, groteskowo, ma­jących na końcach niebieskie oczy.Wypływały z niego przenika­jące się pętle plazmy.a przez cały czas nie przestawał wykrzy­kiwać imion pradawnych monarchów, czasami ciszej, czasami szeptem, to znów wyśpiewywał je niesamowicie wysokim gło­sem, prześlizgującym się przez konwencjonalną skalę toniczną z łatwością, która każdego muzyka doprowadziłaby do łez.- Voriax! Valentine! Segilot! Guadeloom, Struin, Arioc! Grivvis! Histfoin! Prankipin, Hunzimar, Spurifon, Scaul! - Nagle, w sposób doprawdy przerażający, Korinaam wysyczał jeszcze: “Stiamot.Stiamot.Stiamot!” Imieniu pogromcy jego rasy to­warzyszyła seria gwałtownych przemian, Metamorf miotał się na wysuniętej skale tak konwulsyjnie, że przez moment Harpirias był pewien, iż runie w przepaść.Na tym najwyraźniej skończył mu się zapas imion.Wijąc się w szaleńczym tańcu, przeszedł więc do nazw geograficznych.- Bimbak, Dundilmir, Furible, Chi! Duroln! Ni-moya! Falkynkip! Divone! Ilirivoyne, Kiridane, Mazadone, Nissimorn! Numinor! Pidruid! Piliplok! Gren!Doprawdy wspaniałe to było widowisko.Nawet samego Harpiriasa wyprowadziły nieco z równowagi rytmiczne wrzaski Korinaama i nie kończące się na pozór przemiany; niemal wie­rzył, że padają tu groźne, straszliwe zaklęcia, że jego przewod­nik i tłumacz włada autentyczną magią Piurivarów, że unosi się ona i drży w zimnym, rzadkim górskim powietrzu.Jeśli zaś chodzi o prymitywnych mieszkańców gór, to stali nieruchomo, jakby rzeczywiście zostali zaczarowani.Może są­dzili, że ich kuzyn beznadziejnie zwariował, a może traktowali to przedstawienie serio? Kto wie? W każdym razie siedzieli nie­ruchomo i patrzyli.patrzyli.patrzyli.Harpirias zdawał sobie jednak sprawę, że wkrótce musi na­stąpić koniec.Nie narodził się przecież Metamorf, który w nie­skończoność wytrzymywałby takie tempo zmian, a Korinaam, zupełnie niezależnie od siły jego smukłego, delikatnego ciała, z pewnością nie zdoła już długo biegać, skakać i tańczyć, i wkrótce padnie ze zmęczenia.Nadszedł czas na rozpoczęcie następnej fazy operacji.Skinął na żołnierzy, nakazując im, by przygotowali się do otwarcia ognia.Skandarzy odbezpieczyli miotacze.- Kończ już - rozkazał Korinaamowi.- Kończ.Ale daj z sie­bie wszystko.Wszystko, rozumiesz.- Danipiur! - wrzasnął Korinaam.- Pontifex! Koronal! Toikella! Majipoor!Rozdął się, rozpłynął, przez jego ciało przeszło całe spektrum barw, wiele gwałtownych przemian upodabniało go do zwierząt bądź kamieni i drzew, przybierał proste formy geometryczne, zmieniał się w chaotyczną plątaninę wijących się macek i zamy­kających się z trzaskiem szponów, by wreszcie znieruchomieć w postaci samego króla Toikelli.Toikelli o wiele większego jednak niż w rzeczywistości, Toikelli tytanicznego, Toikelli ogromnego ni­czym góra, wysokiego na cztery metry, identycznego z orygina­łem w najdrobniejszych detalach.oprócz rozmiarów.Był to do­prawdy zdumiewający widok i nawet rzeczywisty Toikella, stojący z boku, nieruchomy, obserwujący spokojnie ten niezwykły spek­takl, obrócił się teraz, wytrzeszczył oczy i chrząknął ze zdumie­nia.Przez moment Harpirias widział w jego wzroku strach.- Ognia! - krzyknął.Rzadkie, mroźne powietrze rozdarł huk trzech wystrzałów, potem kolejnych trzech i jeszcze następnych.Nad przepaścią przemknęły cienkie pasma fioletowego ognia, godzące wysoko, w pokryte śniegiem zbocze nad półką, na której stało plemię Eililylal.W dół poleciały kawały żółtobrązowej skały wielkości smoków morskich, toczyły się po zboczu z ogłuszającym hukiem.Spadając, rozbijały się szalenie widowiskowo; w głąb kanionu runęła lawina kamieni wielkości dużej pięści.Elilylal jak je­den mąż jęknęli głucho z przerażenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •