[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Móri też przecież nieustannie powtarzał, że nie powinni jechać do ruin zamkuGraben.Ale oni się uparli.A teraz wszystko stracone.Jedzenie smakowało obrzydliwie.Jakieś ochłapy pływające w zimnym tłusz-czu.Wmusiła to w siebie i miała nadzieję, że się nie rozchoruje.Drzwi zostały otwarte gwałtownym szarpnięciem.Strażnik polecił jej wstać.Tiril bez trudu pojęła sens rozkazu, gesty strażnika wskazywały wyraznie, o comu chodzi.Ale z jego słów rozumiała jedynie oderwane fragmenty.Strażnicyrozmawiali po francusku.Nigdy dotychczas ich jeszcze nie widziała.Tylko dwa razy dziennie przezokienko wsuwała się męska ręka, popychająca miskę z jedzeniem.Nikt się przytym nie odzywał.Zdumiało ją to, że strażnicy mówią po francusku.Czyżby znaj-dowała się we francuskojęzycznym kantonie Szwajcarii? Myślała, że wiozą ją dorezydencji kardynała w Sankt Gallen, to przekonanie niosło też jakąś pociechę, żemimo wszystko znajdzie się bliżej domu.Teraz wyglądało na to, że przeciwnie, oddaliła się od Theresenhof, wywiezio-no ją na zachód.Ponad wszystko pragnęła wrócić do domu, była pochłonięta tylko tą jednąmyślą.Do domu, do dzieci, chociaż bardzo ciężko będzie powiedzieć im o tym,że straciły ojca.Ale teraz one potrzebują jej najbardziej, na te gry tutaj nie miałaczasu.Strażnicy związali jej ręce na plecach, a oczy przesłonili szmatą owiniętą wo-kół głowy.87 No teraz się trochę przejdziemy powiedział jakiś prymitywny głos.Takprzynajmniej przetłumaczyła sobie jego słowa. Dokąd mnie prowadzicie? spytała swoim nieporadnym francuskim.Tamci wybuchnęli śmiechem. Do miejsca, gdzie szczury czują się najlepiej, do lochu pełnego pleśnii gówna.Pojedziesz daleko, ty cholerna babo.Nikt jeszcze stamtąd nie wrócił.Z dłuższego przemówienia Tiril zrozumiała, że zanosi się na jakąś podróż,i domyśliła się reszty.Choć nie umiała przetłumaczyć słów strażnika dokładniej,pojmowała ich sens. Ale najpierw nasz pan chciałby z tobą porozmawiać powiedział jeden.Popychali ją przed sobą przez zardzewiałe drzwi, a potem na górę po krzy-wych schodach.Potykała się wielokrotnie, szła przecież po omacku, ale oni niezwracali na to uwagi.Nie uznali za stosowne jej pomóc, wprost przeciwnie, naj-wyrazniej bardzo ich bawiło, gdy Tiril o mało nie spadła z poszczerbionych scho-dów.Nagle powietrze stało się jakby bardziej czyste.Domyśliła się, że weszli doczegoś w rodzaju poczekalni.Buty stukały po gładkiej drewnianej podłodze, ażecho odbijało się od zbroi i broni wiszącej na ścianach.Prowadzono ją dalej przezliczne sale i długie korytarze.Boże drogi, to przecież jakiś wielki i bardzo elegancki zamek, myślała zdu-miona Tiril.Gdzie ja się znalazłam?Nareszcie kazali jej się zatrzymać.Jeden ze strażników zwracał się z wielkimszacunkiem do stojącej przed nią osoby.Przez chwilę trwała cisza.On mi się przygląda, pomyślała.Ciekawe, co gotak interesuje.Włosy muszę mieć skołtunione i pełne słomy z lochu, spódnicęprzemoczoną od zalegającego tam błota.Nie mówiąc już o butach, w którychprzy każdym kroku słychać chlupot.Nareszcie rozległ się jego głos: Madame.Je suis frre Gaston.Je voudrais. Chwileczkę! Tiril przerwała mu po niemiecku. Ja nie znam francu-skiego.Nie poinformowała go, że trochę jednak w tym języku rozumie.To nie powin-no go obchodzić. Merde! wrzasnął, a Tiril wiedziała, że to przekleństwo.Takich słówczłowiek zawsze uczy się w obcym języku najprędzej.Zyskała jednak pewność, że ma do czynienia z jednym z braci zakonnych. Brat Gaston , tak powiedział.Tiril domyśliła się też czegoś jeszcze.Otóż nie znajdowała się w jednymz francuskojęzycznych kantonów Szwajcarii, ona znajdowała się w samej Francji.Upewniły ją w tym dalsze słowa Gastona, skierowane do podwładnych.Słowa88przepływały obok niej trudnym do pojęcia strumieniem, zorientowała się jednak,że jest mowa o przeprawie przez Pireneje.Zatem odwiozą ją do Hiszpanii! A potem on powiedział coś, co sprawiło, żeTiril drgnęła.Wynikało z tego, że ma tam zostać uwięziona i czekać na kolejnespotkanie rycerzy Zakonu.Najprawdopodobniej odbędzie się ono wkrótce.Po tym wszystkim została znowu bezceremonialnie odprowadzona do lochu.Erling i Móri powinni o tym wiedzieć, pomyślała i nagle ostry ból przeszyłjej serce.Z żalu i rozpaczy była bliska załamania.Erling i Móri.Ich przecież niema już na tym świecie! Tiril jest teraz sama.Kompletnie sama, bo przecież mamaTheresa nie jest w stanie nic zrobić.A tylko oni, jej rodzina, wiedzą o istnieniupotwornego Zakonu Zwiętego Słońca.Mój Boże, nigdy więcej nie zobaczę dzieci, myślała przytłoczona nieszczę-ściem.Nieoczekiwanie zaczęła myśleć o promieniu księżyca, na który zwróciła uwa-gę, kiedy napastnicy wiezli ją do lochu.Zobaczyła wtedy tylko jeden jedyny pro-mień i doznała wrażenia, jakby on chciał jej coś przekazać.Może miał jej przesłaćod kogoś pozdrowienie? Powiedzieć, że nie powinna tracić odwagi?W każdym razie tak to odebrała i to stanowiło wielką pociechę.Rozdział 13W blasku wczesnego poranka piąty wielki mistrz stał pomiędzy małym Do-lgiem a rozległymi bagnami.Wiodła przez nie powrotna droga chłopca do domu,którą powinien był pokonać jak najszybciej.Czas naglił.Wkrótce nie będzie moż-na uratować jego ojca, może nawet już teraz jest za pózno.Dolg w żadnym razienie miał czasu na kolejną walkę.Ale sytuacja wyglądała poważnie.Zauważył, że światełka elfów na bagnach są bardzo zaniepokojone.Czekały,być może przez setki, a nawet tysiące lat, na uwolnienie z tej ponurej egzystencjiw postaci błędnych ogników.Teraz ratunek był już tak blisko i oto pojawia sięprzeszkoda.Zły wielki mistrz wznosił się nad chłopcem niczym góra.Był pochylony, miałświdrujące, ciemne oczy, tyle w każdym razie Dolg dostrzegał.Chłopiec był śmiertelnie przerażony.Ten mistrz stanowił dużo większe zagro-żenie niż tamci czterej razem wzięci.Co to powiedziała strażniczka szafiru?Próbował przypomnieć sobie słowa, lecz jego mózg był pusty.Znajdowało sięw nim jedynie miejsce na przerażenie.Ale jedno wiedział mimo wszystko: nie wolno mu użyć wielkiego szafiru
[ Pobierz całość w formacie PDF ]