[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- wołał.- To idzcie do wójta i przedstawcie, albo wszystkie tam pociągniem z mietłami!.- darła się zawzięcieKobusowa.- Pójdę, ino już się rozejdzcie!.Przecież tyle roboty ma każda w chałupie.już ja przedstawiędobrze!.- prosił gorąco bojąc się powrotu strażników.%7łe zaś w tę porę przedzwonili południe na kościele, tu się zaczęły z wolna rozchodzić rajcując głośno iprzystając przed chałupami.Rocho zaś prędko wszedł do sołtysowego domu, gdzie był teraz mieszkał, nauczał bowiem dzieci wpustej izbie Sikorów, na drugim końcu wsi, za karczmą.Sołtysa nie było doma, podatki powiózł dopowiatu.Opowiedziała mu zaraz Sochowa spokojnie, po porządku, jak to było.- Bych jeno z tych wrzasków nie wyszło co złego!.- zauważyła w końcu.- Wójtowa wina.Strażniki robią, co im przykazali, on zaś wie, jako we wsi ostały same prawie kobiety,że w polu nie ma kto robić, a nie dopiero na szarwarki jezdzić.Pójdę do niego, niech załagodzi sprawę,by sztrafów nie kazali płacić!.- To wszystko patrzy, jakby się na Lipcach mściły za las!.- powiedziała.- Któż by?.- dziedzic?!.Moiściewy! a cóż on ma do urzędów?- Zawżdy pan z panem łacniej się zmówi, w przyjacielstwie żyją, a mścić się na Lipcach zapowiadał!.- Boże! że to i dnia spokojnego nie ma!.Cięgiem coś nowego!.- Bych ino gorsze już nie przyszło!.- westchnęła składając ręce jak do pacierza.- Zleciały się kiej sroki, a pyskowały, że niech Bóg broni!.- Jakże, ten się drapie, kogo swędzi!.- Wrzaskiem nie poradzi, jeno nową biedę można sprowadzić!.Rozdrażniony był i zestrachany, by znowu na wieś co złego nie padło.- Wracacie to do dzieci?Podniósł się był z ławy.- Rozpuściłem swoją szkołę: święta; a po drugie, że muszą w chałupach pomagać, tyle wszędzieroboty!.- Byłam rano za najemnikami na Woli, po trzy złote obiecywałam od orki, jeść bym dała i ni jednegonie namówiłam.Każden swoje przódzi obrabia: gdzie mu to dbać o kogo! Obiecują przyjść za niedzielęabo i dwie!.- Jezu! że to człowiek ma ino te dwie, i słabe, ręce!.westchnął ciężko.- Pomagacie wy i talk narodowi, pomagacie!.Kiejby nie wasz rozum i to serce dobre, to już nie wiada,co by się z nami wszystkimi stało!.- Bym to mógł, co chcę, nie byłoby biedy na świecie nie!Rozwiódł ręce w onej niemocy ciężkiej i wyszedł śpiesznie do wójta.Jeno że tam nierychło doszedłwstępując po chałupach:Wieś się już uspokoiła nieco; jeszcze tam kajś w poniektórych opłotkach pyskowały co najzawziętsze,ale większość rozeszła się szykować warzę obiednią, a po drogach jeno wiater hulał jak przódzi idrzewinami miotał.Ale wnetki po przypołudniu, mimo wichury uprzykrzonej, zaroiło się wszędy od ludzi, że w obejściach,po ogrodach, przed chałupami, w sieniach i izbach zawrzało kiej w ulach od roboty i nieustającychjazgotów babich - boć to przeciech ino same kobiety się zwijały a dziewczyniska, zaś trafił się chłopak,to jeszcze taki z koszulą w zębach, a najwyżej do pasionki przydatny, gdyż co starsze wraz z ojcamisiedziały.Zwijali się żwawo, jeszczek popędzając do pośpiechu, że to wczoraj z powodu zjazdu księży dospowiedzi dziadoskie świątko se zrobili przesiadując prawie dzień cały w kościele, a dzisiaj znowuzabałamucili przez strażników.A tu i święta nadchodziły, Wielki Wtorek już był na karku, toć i roboty przybyło, i różnych turbacjiniemało - to kiele chałup trza było porządki czynić, to dzieci obszyć, siebie też zdziebko obrządzić, domłyna wiezć, o święconym pomyśleć i tyle jeszcze inszych różności, że już w każdej chałupie głowiły sięciężko gospodynie, jak tu wszystkiemu zaradzić, a przepatrywały pilnie komory, co by karczmarzowiprzedać albo do miasta wywiezć na ten grosz potrzebny.Nawet już kilka kobiet pojechało zaraz poobiedzie wioząc cosik pod słomą na przedanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]