[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byli i tacy, którzy gnali nasprecz.Tak dotarliśmy do Marsylii.Czy był pan w Marsylii? A kto tam nie był? odpowiedziałem. To był teren łowów żandarmerii i ge-164stapo.Wyłapywali emigrantów przed konsulatami jak zające. Nas także omalże nie złapali powiedział Schwarz. Trzeba stwierdzić, że pre-fekt Service Strangers w Marsylii robił, co mógł, by emigrantów ratować.Mnie w tymczasie wciąż jeszcze prześladowała jedna myśl: muszę zdobyć wizę amerykańską.Zdawało mi się, że w ten sposób nawet chorobę Heleny udałoby mi się zahamować.Panwie, że wizę amerykańską mogły otrzymać tylko osoby, które były w stanie udowodnić,że grozi im wielkie niebezpieczeństwo albo że znajdują się na sporządzonej w Ameryceliście wybitnych artystów, naukowców, intelektualistów.Jak gdyby nam wszystkim niegroziło niebezpieczeństwo i jakbyśmy wszyscy nie byli ludzmi.Czy podział na wybitnei przeciętne jednostki nie ma w sobie czegoś z rasistowskiej teorii nadludzi? Nie mogli zabrać wszystkich odpowiedziałem. Tak pan sądzi? zapytał Schwarz.Nie odpowiedziałem.Bo i co mogłem odpowiedzieć? Tak i nie znaczyło tosamo. A dlaczegóż to nie tych najbardziej opuszczonych? spytał Schwarz. Tych bezgłośnych nazwisk i zasług?I tym razem nie odpowiedziałem.Schwarz miał dwie amerykańskie wizy o cowięc mu chodzi? Czyż nie wiedział, że Ameryka wydawała każdemu wizę, kto miał po-ręczenie stamtąd, że nie będzie ciężarem dla państwa?Sprawę tę poruszył za chwilę. Nie znałem nikogo po tamtej stronie.Ale ktoś dał mi pewien adres w NowymJorku.Napisałem tam.Napisałem także gdzie indziej.Przedstawiłem naszą sytuację.Potem dowiedziałem się od jednego znajomego, że popełniłem błąd: do Stanów niewpuszcza się chorych.Chorych nieuleczalnie w ogóle nie.Musiałem zatem podaćHelenę jako zdrową.Zdarzyło się, że część tej rozmowy podsłuchała.Było to nie douniknięcia nikt o niczym innym nie mówił w tym rozgrzebanym mrowisku, jakimbyła Marsylia.Siedzieliśmy tego wieczoru w restauracji w pobliżu Cannebiere.Na ulicy hulał wiatr.Byłem w dość dobrym nastroju.Spodziewałem się, że znajdę współczującego lekarza,który wyda Helenie świadectwo zdrowia.Nadal uprawialiśmy tę samą grę, udawaliśmy przed sobą, że nic nie wiem.Napisałemdo prefekta obozu, w którym przebywała Helena, prosząc o nadesłanie nam potwier-dzenia, że grozi nam niebezpieczeństwo.Znalezliśmy mały pokoik; otrzymałem zezwo-lenie na tygodniowy pobyt i pracowałem w nocy nielegalnie w jednej z restauracji przyzmywaniu talerzy; mieliśmy trochę pieniędzy i pewien aptekarz wydał mi na receptędoktora Dubois dziesięć ampułek morfiny a zatem chwilowo posiadaliśmy wszystko,czego nam było potrzeba.Siedzieliśmy w restauracji przy oknie i patrzyliśmy na ulicę.Mogliśmy pozwolić165sobie na ten luksus, ponieważ przez tydzień nie musieliśmy się ukrywać.W pewnejchwili Helena, przerażona, chwyciła mnie za rękę.Jej wzrok wbity był w szumiącą ciem-ność za oknem. Georg! wyszeptała. Gdzie? W otwartym samochodzie, tam.Poznałam go.Przejeżdżał tędy przed chwilką. Jesteś pewna, że to był on?Skinęła głową.Wydawało mi się to niemożliwe.Usiłowałem rozpoznawać twarze ludzi w przejeż-dżających mimo samochodach.Bez powodzenia.Ale to mnie nie uspokoiło. Dlaczego ma być właśnie w Marsylii? powiedziałem i natychmiast pomyśla-łem, że oczywiście musi być w Marsylii, w ostatniej przystani emigrantów uciekającychz Francji. Musimy stąd uciekać powiedziałem. Dokąd? Do Hiszpanii. Czy nie jest tam jeszcze niebezpieczniej?Obiegały wieści, że w Hiszpanii gestapo poczyna sobie jak u siebie w domu i że rów-nież tam emigranci są wyłapywani i wywożeni.Ale w tym czasie słyszało się tak wieleplotek, że trudno było wszystkiemu dawać wiarę.Spróbowałem ponownie starego sposobu: trzeba było postarać się o wizę tranzytowądo Hiszpanii, ale nie można jej było otrzymać, o ile się nie miało wizy portugalskiej, a taznowu była uzależniona od wizy innego kraju.Do tego dochodziła jedna z najbardziejzagadkowych szykan biurokratycznych: zezwolenie na wyjazd z Francji.Któregoś wieczoru poszczęściło się nam.Zagadnął nas jakiś Amerykanin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]