[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mleko? Ach, sama myśl dostania go napełniła mię niewypowiedzia-ną radością.Udałem się znowu za ogrodzenie i nazbierałem trawy.Wróciwszy, ułożyłem pękna kamieniu na łokieć wysokim, a gdy koza zaczęła w najlepsze jeść trawę, wziąłem się dodojenia.Poczciwe stworzenie nie broniło się wcale.Otrzymałem z półtorej kwaterki mleka dopodstawionej muszli.Nikt nie jest w stanie wypowiedzieć mojej rozkoszy, kiedym się letnim posilił mlekiem.Od sześciu miesięcy nie miałem go w ustach, nie kosztowałem żadnego innego napoju,oprócz zimnej wody i kokosowego mleka, nie mogącego przecież iść w porównanie z kozim.Wypiwszy je, padłem na kolana i pierwszy raz dziękowałem Stwórcy za Jego dary.Mleko wydojone z drugiej kozy zostawiłem na noc.Pózno już było, gdym się udawał na spoczynek i znowu od przybycia na wyspę pierwszyraz zakończyłem dzień modlitwą.Z rana wstając, czułem się daleko lepiej, a co najważniejsze, że chociaż w tym dniu we-dług mojej rachuby, przypadała febra, wcale jej, prócz nic nie znaczących dreszczy, nie mia-łem.Osłabienie nie pozwoliło mi się wziąć do pracy.Nazbierałem tylko trawy dla kóz i wy-doiłem obydwie.Młody koziołek, ich towarzysz, posilony paszą, nabrał dobrego humoru iubawił mnie wesołymi skokami.Po śniadaniu, składającym się z koziego mleka, poszedłem zajrzeć do kalendarza i powy-rzynać kreski, co w czasie choroby zaniedbałem.Słabość napadła mnie 9 kwietnia, we wto-rek.Według mojego wyrachowania był dzisiaj poniedziałek, 15 kwietnia, chorowałem tedyblisko tydzień.Od czasu mego ozdrowienia, wstając i kładąc się spać, modliłem się na kolanach i posta-nowiłem uroczyście obchodzić niedzielę, nie przedsiębiorąc żadnej roboty, oprócz dojeniakóz, co koniecznie nawet dla zdrowia moich karmicielek uczynić należało.Wieczorem zwy-kle rozważałem, czym nie zawinił co przed Panem.Postępowanie to napełniło duszę moją nieznaną dotąd błogością.Dawna tęsknota ustąpiłazupełnej ufności w miłosierdzie Boże.Postanowiłem zupełnie i we wszystkim zdać się naJego wolę, pomyślność i zawody pobożnym sercem i z poddaniem się przyjmować i nigdy nieszemrać przeciwko wyrokom Opatrzności.Odtąd życie moje zupełnie się zmieniło, a pobyt na wyspie jeżeli nie przyjemnym, to przy-najmniej stał się znośnym. Masz mieszkanie i jakie takie wygody, zawołałem raz do siebie, a dla twego dobroczyń-cy dotąd nie wybrałeś przybytku, gdzie byś mógł Mu w dnie święte i uroczyste składać dzięk-czynienia.Bóg wprawdzie nie potrzebuje świątyni, bo cały świat jest Jego kościołem.Czym-48że jednak stworzenie okaże wdzięczność swoją Stwórcy? Wybierz my jakieś miejsce i nadaj-my mu nazwę kościoła.Niechaj i na tej bezludnej wyspie wzniesie się przybytek Boży.Aatwiej to jednak było wypowiedzieć, jak wykonać.O zbudowaniu świątyni myśleć niemogłem.Lecz za to w miejscu, gdzie szukałem schronienia podczas trzęsienia ziemi, w tymsamym miejscu, gdzie w marzeniach moich gorączkowych widziałem ducha mściciela, posta-nowiłem pomiędzy dwiema palmami postawić krzyż i u stóp jego co święto składać modli-twy.Z dwóch gładkich gałęzi, ściętych z wielkim mozołem, po dwóch tygodniach pracy wyro-biłem godło zbawienia.Krzyż ten wkopałem na pagórku pomiędzy palmami.Na przeciwle-głym wzgórzu umieściłem ławeczkę kamienną, abym mógł swobodnie w dzień świąteczny popołudniu przesiadywać i rozmyślać w ciszy, naprzeciwko krzyża.Miejsce to, wyniesione nadmorze, prześlicznie położone, było bardzo urocze.Odtąd, ile razy mnie tęsknota napadła albo smutek opanował duszę, przychodziłem do tegoustronia i nigdy nie opuściłem go bez pociechy.Na pamiątkę zaś cudownego snu, który taką przemianę w sercu mym sprawił, wyciąłem napniu drzewa, w bliskości krzyża, napis: Wzywaj mię w dzień utrapienia, a wyrwę cię i czcić mię będziesz.XXZagroda dla kóz.Bambus.Przypadek na polowaniu.Nowy pa-rasol.Ogień.Pieczeń.Dwa głosy.Bardzo powoli powracały mi siły, tak iż dopiero po dwóch tygodniach mogłem się wziąćdo dalszego wyprzątania groty, a że to była robota męcząca, więc tylko po godzinie rano iwieczorem pracowałem.Skutkiem wstrząśnienia oderwała się część sklepienia i bocznej ściany.Jaskinia zyskała naobszerności, a co większa, owa szczelina, przez którą woda dostawała się do środka, całkiemzniknęła.Dach nawet sporządzony przeze mnie pochłonęła ziemia tak, iż śladu z niego niepozostało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]