[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po upływie dni kilku, Przemko, który teraz zarówno obu, żony i kochanki, unikał, cieka-wością wiedziony wszedł do Lukierdy właśnie w jednej z tych chwil widzeń i marzeń, co jąodrywały od ziemi.68Wejście męża przebudziło ją; wstała.Spojrzała nań, milcząc, oczyma przeszywającymi, obłąkanymi i zachwiawszy się na no-gach, musiała upaść na siedzenie.W Przemysławie widok jej zamiast litości, gniew wywoływał. Tęsknisz pewnie za straconym kochankiem! zamruczał szydersko.Lukierda nie zdawała się rozumieć. Kochankiem? odezwała się po namyśle. A któż takiego trupa jak ja kochać może?Wyciągnąwszy ręce wychudłe, odsłoniła twarz bladą i spojrzała z pogardą na męża. Czyż mnie jeszcze zwalać trzeba odezwała się aby mieć za co dobić? Wszak i takmnie zamęczą! Dajcie mi czystą umierać! Albo.albo.(podniosła się składając ręce) a, daj-cie mi pieszo, boso iść stąd precz! Nic nie wezmę, nawet sukni, którą z sobą przyniosłam.nic, pójdę o żebraczym chlebie! Przyjmą mnie swoi albo dobrzy ludzie! Są dobrzy na świecie.Nie męczcie mnie, puśćcie.Płacz miała w głosie, Przemko, słuchając, uśmiechnął się gniewny. Któż cię tu męczy? mruknął. A! Wszyscy! Zciany, ludzie, powietrze, woda.wszystko! zawołała, nie patrząc naniego, jakby sama do siebie. A! I piastunkę starą, co mnie broniła.zabili!Książę się burzyć zaczynał.Zatrząsł się, słuchać już nie chciał, wybiegł uderzywszydrzwiami.Bertocha z Miną drogę mu zabiegły. Ona szalona jest! poczęła Mina, widząc zagniewanego pana. Zawodzi ciągle żale,aby ludzie słuchali i litowali się jej, a księcia nienawidzili! %7łycie nam z nią obrzydło dodała Bertocha. Dnia ni nocy spokojnej nie ma.Głowytracimy, bo jej nie dogodzić niczym!Krzyków niewieścich nie mogąc znieść, Przemysław dał znak ręką, aby zamilkły, i odszedłzagniewany.Ksiądz Teodoryk, który z dala wszystko śledził, chcąc zbadać usposobienie księcia, bo siędorozumiewał z podróży kanclerza, iż o rozwód iść mogło, naprowadził wieczorną rozmowęna Lukierdę. Zdrowie miłościwej pani naszej rzekł w opłakanym stanie. Mówią wiele o sław-nym lekarzu, który księżnie Gryfinie miał potomstwo obiecać, czyby go nie wezwać z Kra-kowa, aby radził księżnie naszej ? Księżnie? odparł roztargniony Przemko. Księżnie? W oczach nam niknie i dogorywa dodał ksiądz Teodoryk. Wasza Miłość potrzebu-jesz matki rodu, potomstwa, a tu żadnej nie ma nadziei.Na takie nieszczęśliwe związki mo-narchów w Rzymie względy mają.Rzucił to słówko ksiądz Teodoryk sądząc, że nim może dobędzie coś z księcia, którego,zdało mu się, że odgadnął.Przemysław, jakby nie posłyszawszy nawet, czy nie chcąc rozu-mieć, odparł: We wszystkim godzić się potrzeba z wolą bożą.Zbył go tym, co nie mówiło nic, a nawet nie dozwalało odgadnąć, co myślał.Badanie niepowiodło się księdzu Teodorykowi, ale nie wybiło mu z myśli tego, że ksiądz Wincenty mu-siał dla rozwodu posłany być do Rzymu.Książę rad był może, iż go tak fałszywie posądzono.Spróbował jeszcze ojciec duchowny litościwym słowem odezwać się o księżnej, sławiącjej dobroć i pobożność, ale na to żadnej nie otrzymał odpowiedzi.Mina krzątała się niespokojna, przypisując zawsze obojętność księcia politowaniu nad żo-ną.Uczucie to rosło tym więcej, im dłużej Przemysław unikał jej.Nigdy jeszcze nie trafiłosię, aby na długo tak ją zaniedbał, tak widocznie ostygł dla niej.Oburzyła się na niego, odgra-żała zowiąc niewdzięcznym.Stawała na czatach w miejscach, przez które zwykł był przecho-dzić, chcąc go gwałtem zaciągnąć do siebie, ale długo pochwycić nigdzie nie mogła.69Nareszcie wieczora jednego udało jej się zastąpić mu drogę. Cóż to?! zawołała. Mam już na pośmiewisko ludziom pozostać opuszczoną?Przemko nie odpowiedział. Wy mnie znacie, że ja dobrą i złą być umiem! Ja się nie dam tak na śmiecisko wyrzucić!Książę ręką starał się ją usunąć na stronę, lecz nie ruszyła z miejsca. Potrzebuję rozmówić się z wami! dodała. A ja nie chcę mówić z tobą! zawołał Przemko. Słyszysz!Niemka z bólu i gniewu zdrętwiała. Tamta ci już milsza! krzyknęła. Ten trup blady! Wolisz teraz swoją księżnę panią niżprostą dziewkę, którą można wygnać precz, choć z niewoli, a może od śmierci ocaliła!Wołała tak, nie zważając na to, iż w podwórcu ludzie przechodzili, książę stał dumny, co-raz grozniej się marszcząc i widoczniej niecierpliwiąc.Oziębłość ta i pogarda wzmagałygniew Miny. Tak! Teraz znać mnie nie chcesz! wołała głośno, nie ruszając się z miejsca. Wsty-dzisz się mnie.A gdyby nie ja, Aysy by cię był zgnoił lub ubił w lochu.Przemko, nie mogąc się jej pozbyć, zawrócił się i wszedł do pierwszej izby, jaka mu sięnastręczyła.Mina pognała za nim było to jej nowe mieszkanie.Niemka miała czas na zamku zagospodarować się jak pani.Wiele sprzętu pozabieranegobez wiadomości Lukierdy przystrajało jej izby i stoły.Suknie nawet, których księżna prawienigdy nie kładła ani pytała o nie, poprzechodziły do niej.Bertocha i Mina nie bały się rabować Lukierdę, bo ta, oprócz kilku skromnych pamiątekprzywiezionych z domu, do niczego nie przywiązywała ceny.Niemka, przepychem lubiąc sięchwalić przed ludzmi, zagarniała, co mogła.Uderzyło księcia porównanie ubóstwa i zanie-dbania żony ze zbytkiem, w jaki ta opływała.Nie powiedział nic, ale powlókł wzrokiem do-koła i ta myśl, że jakaś służebna roiła sobie może, iż zasiądzie obok niego, dumę jego obrazi-ła.Patrzał stojąc zadumany.Mina czekała na słowo jakieś, co by dawną miłość przypomniało na próżno.Siadł potem znużony, opierając się na ręku, twarz miał zasępioną.Mina z załamanymi rękami stała wciąż przed nim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]