[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To, że łaskawie ukazałeś temu nędznikowi właściwą drogę, jest wielkim zaszczytem.Niech ten odtąd nią podąża.Po raz drugi skłonił się smokowi, jak zrobiłby Mu–Ti.Potem wziął torbę z książkami i wyszedł z mrocznego pokoju.Jak długo trwał ten sen? Godzinę? Dwie? Mama będzie się martwić.Kim od pewnego czasu dostrzegał, że przygląda mu się ze smutkiem w oczach.Ona i tata pytali go o szkołę, jak mu się podoba.Parę razy mama zaproponowała, żeby zaprosił do domu szkolnych kolegów, on zaś przyprowadzał Jamesa Fonga i Sama Lewisa.Nie wiedział, jak odpowiedzieć, nie dając jej do zrozumienia, jak nie cierpi tego wszystkiego.Teraz, podobnie jak Chuko Liang, stawi czoło strachowi.I chociaż nie będzie grał na lutni, ani śpiewał w twarz wrogowi, zrobi, co będzie mógł.Kim przebiegł przez ciemne pokoje, wspiął się na kuchenne okno i zamknął je za sobą.Zatrzymał się na ganku.Układanka! Co się stanie z układanką? Jeśli ktoś przyjdzie zabrać rzeczy z domu, weźmie i ją!Nie chciał jednak wracać po nią sam.Sig, Ras i Artie - wszystkim należała się część.Powinien najpierw z nimi porozmawiać, zapytać, co robić.Przypuśćmy, że zatrzyma się przy domu Siga, może jeszcze tam są…Kim spojrzał na zegarek, prezent urodzinowy sprzed dwóch miesięcy.Za dwadzieścia piąta! Ależ on wysiadł z autobusu piętnaście po czwartej, więc był tu tylko pół godziny! We śnie minęły dni, w prawdziwym czasie tylko pół godziny.Ale za dwadzieścia piąta to i tak później niż zwykle.A teraz, zwłaszcza teraz, nie chciał martwić mamy.Zobaczy się z chłopcami później.A może, pomyślał, może do nich zadzwonić i zaprosić? Jeśli będą mogli przyjść, razem zdecydują o układance i może jutro po szkole pójdą po nią do starego domu.Kim pobiegł ulicą z niezwykłą dla siebie prędkością, torba obijała mu się o nogę, tak bardzo chciał wziąć słuchawkę i dzwonić.W pewnym sensie będzie to pierwsza bitwa w prywatnej wojnie, pierwsza szansa udowodnienia, że może pójść za przykładem Chuko Lianga.Mama rozmawiała przez telefon, kiedy Kim wszedł do domu.Siedziała na skraju kanapy, słuchając.Uśmiechnęła się i pomachała ręką, wskazując na kuchnię, gdzie, jak wiedział, czekały na niego ciasteczka i mleko.Powiesił kurtkę i czapkę w szafie, a torbę położył na dolnym stopniu schodów, zabierze ją do pokoju później.Tym razem nie wziął książki z biblioteki, żeby poczytać przy jedzeniu.To, o czym myślał, było o wiele bardziej ekscytujące niż wszystko, co mógł przeczytać - tego był pewien.Na tacy leżały dwa pierniczki, w kuchni unosił się ładny zapach.Przypomniał sobie o sprzedaży wypieków w kościele.Mama pewnie obiecała, że przygotuje ich dużo.Widział dwie przykryte foremki do ciast i parę dużych garnków przykrytych folią.Nikt nie piekł tak, jak mama.Kim obgryzał pierniczek wkoło, żeby jeść dłużej.- Cóż - mama stanęła w drzwiach kuchni.- Jak było w szkole, Kim?- Dobrze.Proszę, czy mogę zaprosić paru chłopców po kolacji? Mieszkają blisko - Sig na Ashford, a Ras i Artie też blisko…- A nie masz czasem lekcji do odrobienia na jutro?Pokiwał głową, bo w ustach miał pierniczek, więc nie mógł odpowiedzieć tak grzecznie, jak powinien.Przełknął szybko.- To ważne.I nie zajmie dużo czasu.- Zawahał się, wiedząc, że mama będzie się zastanawiać, co to takiego ważnego i dlaczego jej tego nie opowiada.Ale mama nie zadawała pytań, co było jedną z jej najlepszych cech.- Jeśli ich rodzice się zgodzą, dobrze.Może na pół godziny.Ale w dni nauki…- Tak - zgodził się.Nigdy przedtem nie prosił o zmianę zasad.Ale to było takie ważne! Przypuśćmy, że już jutro przyjdą po rzeczy ze starego domu i zabiorą układankę! Może rano będzie mógł wyjść od siebie wcześniej, nie mówiąc dlaczego i weźmie układankę w drodze do szkoły? A jeśli on nie będzie mógł, może któryś z tamtych?Zjadł ostatni kęs pierniczka i poszedł po numery telefonów, a że miał je w kolejności alfabetycznej, Ras - George Brown - był pierwszy.Na szczęście Ras odebrał sam.Kim nie pomyślał wcześniej, co powiedzieć i teraz szukał słów.Przecież Ras nie wiedział, nie mógł wiedzieć, że on też składał układankę.Nie pomogło też, kiedy się przedstawił:- Mówi Kim - bo Ras odpowiedział:- Jaki Kim?- Kim Stevens.Jeździmy do szkoły tym samym autobusem.- Jasne - ale w głosie Rasa nawet teraz pobrzmiewało takie zaskoczenie, że Kim stracił odwagę.Mógł tylko mówić szybko i mieć nadzieję, że się uda, chociaż trochę się bał, że chłopak nie będzie go słuchał.- Wiem… o smokach.Ja… Ja złożyłem żółtego dziś po południu!Przez długi moment wcale nie było odpowiedzi.Kim czuł w środku wielki chłód.Czy Ras będzie na niego zły, może odłoży słuchawkę? Cisza przedłużała się, wreszcie chłopak powiedział:- Coś się z tobą stało, prawda?- Tak! I, Ras, co z… no, wiesz, czym… Jeśli przyjdą zabrać rzeczy z domu? Czy mógłbyś… mógłbyś wpaść po kolacji i porozmawiać? Jeżeli będziemy czekać do jutra, może być za późno.- Muszę zapytać.Co z Sigiem, Artiem?- Zadzwonię do nich.Ras odszedł od telefonu i wrócił z obietnicą: “Po kolacji na pewno”.Kim w tym czasie znalazł w notesie numer Siga i trzymał już pod nim palec, gotów dzwonić.Miał szczęście, bo kiedy się tam dodzwonił, okazało się, że Artie jeszcze u niego jest, więc porozmawiał z jednym i z drugim.Niecierpliwie czekał na ich przyjście.Tata włączył telewizor i oglądał wiadomości, a mama znów rozmawiała przez telefon o sprzedaży ciast, więc od razu zaprosił chłopców do swojego pokoju.Sig i Artie usiedli na łóżku, rozglądając się wokoło z nieskrywaną ciekawością.Ras usiadł na krześle przy biurku, ale Kim stał, gotów rozpocząć.- Masz fajny pokój.- Sig przyglądał się półkom na ścianie, na których stały rzeczy, przywiezione przez tatę z Hongkongu, Japonii i Korei.- Patrzcie! To smok!Pokazał rzeźbę z drewna.- Z Tajwanu - powiedział niecierpliwie Kim.- Jest bardzo podobny do żółtego smoka na pokrywce szkatułki.- Sig wstał i podszedł przyjrzeć się bliżej.Kim potrząsnął głową.- Żółty smok to Lung, należący do Cesarza.- Skąd wiesz? - zapytał Artie.- Po pierwsze dlatego, że jest żółty, a to kolor, w który mógł się ubierać tylko Cesarz.Poza tym, miał pięć pazurów na łapach, co czyni z niego Lunga.Ale ten z układanki to Shui Mien Lung, co znaczy “Drzemiący Smok”, i nie był właściwie smokiem, lecz człowiekiem.Człowiekiem, który żył w Chinach dawno, dawno temu.Był pierwszym ministrem i generałem wojsk Cesarza Liu Pei, nosił miecz, który dał mu Cesarz, z wygrawerowanym smokiem o zamkniętych oczach.Potem zrobił coś wielkiego i dzielnego, i ludzie jego nazwali Drzemiącym Smokiem - ułożyli nawet o nim pieśń… - Kim mówił coraz szybciej, zadowolony, że skupiła się na nim cała ich uwaga i że chyba wierzyli we wszystko, co mówił.- Człowiekiem, nie smokiem.- Artie pokiwał głową.- Mój to też człowiek - Artos Pendragon - był królem i również on miał ważny miecz.Ale smok był nie na mieczu, tylko na wielkim, czerwonym proporcu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]