Home HomeSimak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (2)Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN dNorton Andre Pani Krainy Mgiel (SCAN dal 778Card Orson Scott Dzieci Umyslu (SCAN dal 922)Card Orson Scott Alvin czeladnik (SCAN dal 707)Reymont Chlopi IVPokochala Toma GordonaZdrada. Tom 2 Marie RutkoskiLew Tolstoj Anna Karenina
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Wtulił głowę w ramiona i zapadł w głęboki sen.Znowu śnił.Zobaczył Zamek Erorn takim, jakim go zostawił wyjeżdżając po raz pierwszy.Zobaczył mądrą twarz swojego ojca, który coś mówił, i usiłował nadaremnie dosłyszeć odpowiedź.Zobaczył swoją matkę przy pracy, piszącą swą ostatnią rozprawę matematyczną.Zobaczył swoje siostry, tańczące w takt nowej kompozycji stryja.Atmosfera była radosna.Lecz nagle dotarło do niego, że wcale nie rozumie sensu ich zajęć.Wydawali mu się bardzo obcy i do niczego niepodobni.Byli jak dzieci podczas zabawy, nieświadome, że skrada się ku nim dzika bestia.Chciał krzyczeć, ostrzec ich, lecz nie miał głosu.Zobaczył ogień rozprzestrzeniający się po pokojach.Zobaczył wojowników mabdeńskich wpadających przez nie domknięte bramy, przy których nie czuwali mieszkańcy.Rechocząc radośnie Mabdenowie przykładali płonące pochodnie do mebli i wiszących jedwabnych ozdób.Znów dostrzegł swych bliskich.Zauważyli już ogień i spieszyli zlokalizować jego źródło.Jego ojciec wszedł do pokoju, gdzie Glandyth-a-Krae zrzucał książki na stos, który usypał już na środku pomieszczenia.Stary książę spojrzał ze zdziwieniem, gdy Glandyth podpalił książki.Usta poruszyły się, a oczy spojrzały pytająco - w prawie uprzejmym zdumieniu.Glandyth odwrócił się w jego stronę.Zbliżył się podnosząc topór.Corum ujrzał matkę.Dwóch Mabdenów trzymało ją, podczas gdy trzeci poruszał się rytmicznie w dół i w górę na jej nagim ciele.Spróbował wedrzeć się w obraz, lecz coś go przytrzymywało.Zobaczył swoje siostry i kuzynkę, które spotkał ten sam los co matkę.I znowu droga ku nim była zablokowana przez coś niewidzialnego.Szamotał się, by pokonać barierę, kiedy Mabdenowie podcinali dziewczętom gardła.Ich ciała skręcały się z bólu.Zmarły jak zarżnięte łanie.Corum zatkał.Wciąż łkał jeszcze, lecz leżał teraz na czymś miękkim i ciepłym, jak żywe ludzkie ciało i skądś, jakby z bardzo daleka, dochodził go niosący ukojenie głos.Dotknięto jego włosów, pogłaskano go, zakołysano nim łagodnie.Był w wygodnym łóżku, a głowa spoczywała na piersiach kobiety.Spróbował się uwolnić, lecz trzymała go mocno.Znów zaczął łkać, tym razem ciszej.Jego ciałem wstrząsnęły silne dreszcze.Po chwili zasnął ponownie.Obudził się z poczuciem gniewu.Czuł, że spał zbyt długo, że musi wstać i zacząć coś robić.Uniósł się na wpół z pościeli, po czym opadł znów na poduszkę.Z wolna docierało do niego, że czuje się dość wypoczęty.Po raz pierwszy, odkąd wyruszył na wyprawę, czuł się dobrze, był pełen energii.Nawet mrok w jego umyśle zdawał się rozpraszać.Tak więc Margrabina podała mu narkotyk, lecz jak widział to teraz, miał on go uśpić i pomóc zregenerować siły.Lecz ile dni spał?Podniósł się znowu na łóżku i wyczuł gorąco innego ciała obok siebie.Obrócił głowę i ujrzał Rhalinę leżącą z zamkniętymi oczami i słodko spokojną twarzą.Przypomniał sobie sen.Przypomniał ulgę i ukojenie, jakiego doznał, gdy cierpienie było już nie do zniesienia.Rhalina uspokoiła go.Sięgnął zdrową ręką i musnął jej włosy.Czuł dla niej sympatię prawie tak silną, jak kiedyś wobec własnej rodziny.Na wspomnienie zabitych cofnął rękę od jej włosów, przyglądając się zamiast tego krzywo zabliźnionemu kikutowi.Rana zagoiła się już całkowicie i odbijała od reszty ciała obręczą bielszej skóry.Ponownie spojrzał na Rhalinę.Jak mogła znieść dzielenie łoża z takim kaleką?.Gdy tak się jej przyglądał, otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego.Uznał, że w uśmiechu tym kryje się litość, co natychmiast go uraziło.Zaraz też chciał wstać z łóżka, lecz ręka położona na jego ramieniu powstrzymała go.- Zostań ze mną, Corumie.Potrzebuję twojej pociechy.Znieruchomiał, wpatrzony w nią wyczekująco.- Proszę, Corumie.Sądzę, że cię kochani.Zadrżał.- Miłość? Między Vadhaghkiem i Mabdenką? Taka miłość? - potrząsnął głową.- Niemożliwe.Z tego przecież nic nie będzie.- Nie będzie dzieci.Wiem.Lecz miłość rodzi też i inne rzeczy.- Nie rozumiem.- Przykro mi - powiedziała.- Byłam egoistyczna.Usiłuję cię wykorzystać.Usiadła na łóżku.- Nie spałam z nikim od czasu, gdy straciłam męża.Nie jestem.Corum przyglądał się jej.Lustrował jej ciało.Działało na j niego, a nie powinno! Dla takich stworzeń podobne emocje nie były naturalne.Schylił się i pocałował jej pierś.Objęła jego głowę.Ponownie opadli na prześcieradła, kochając się powoli, ucząc się nawzajem swoich ciał, tak jak zdarza się to tylko prawdziwym kochankom.Po kilku godzinach powiedziała do niego:- Corumie, jesteś ostatnim ze swojej rasy.Ja mojego ludu zapewne już nigdy nie zobaczę, jeśli nie liczyć tych kilku, którzy mieszkają ze mną w zaniku.Tu jest spokojnie.Mało co zakłóca ten spokój.Czy nie mógłbyś rozważyć możliwości pozostania ze mną, przynajmniej na kilka miesięcy?- Przysiągłem zemstę za śmierć mojego ludu - przypomniał jej łagodnie i ucałował ją w policzek.- Takie przysięgi nie leżą w twojej naturze, Corumie.Jesteś kimś, kto woli raczej kochać niż nienawidzić.Jestem pewna.- Nie potrafię ci na to odpowiedzieć.Nie uznam, że moje życie ma sens, póki nie zabiję Glandytha-a-Krae.To nie jest chęć dyktowana tylko ślepą nienawiścią, jak mogłabyś sądzić.Czuję się jak ktoś, kto widzi zarazę rozprzestrzeniającą się w puszczy.Można przecież próbować wycinać zarażone rośliny, by inne mogły żyć i rosnąć.Taki jest mój sąd o Glandycie.On przywykł zabijać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •