Home HomeHearne Kevin Kroniki Żelaznego Druida Tom 6 Kronika Wykrakanej ŒmierciKS. DR PROF. MICHAŁ SOPOĆKO MIŁOSIERDZIE BOGA W DZIEŁACH JEGO TOM IVMoorcock Michael Kronika Czarnego Miecza Sagi o Elryku Tom VIIMoorcock Michael Zeglarz Morz Przeznaczenia Sagi o Elryku Tom IIIMoorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III (SCAN dalMoorcock Michael Sniace miast Sagi o Elryku Tom IV (SCAN dalMoorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dalWinston S. Churchill Druga Wojna Swiatowa[Tom 3][Księga 2][1995]03wininout (2)Kres Feliks W Serce Gor (SCAN dal 1001)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Dobranoc!Mimo jego życzeń nie zaznałem dobrej nocy.Nie było mowy o śnie, bo troska o Winnetounie dawała mi spokoju.Kiedy na wschodzie zaczęło świtać, obudziłem towarzyszy.Podnieślisię zupełnie bez szmeru, ale w tej samej chwili stanęli dokoła nas Indianie.Teraz, w świetlednia można było lepiej się im przyjrzeć niż przy skąpym świetle ogniska.Dreszcz mnie prze-szedł na widok okropnie pomalowanych twarzy i fantastycznie poubieranych postaci.Tylkoniektórzy z nich okryli ciało odzieniem.Wielu poobwieszało się nędznymi łachmanami,wszyscy jednak wyglądali zdrowo i okazale, gdyż mężczyzni szczepu Komanczów znani są zpiękności.Wódz zapytał, czy coś zjemy, i przyniósł rzeczywiście kilka kawałków łykowatego mięsakońskiego, już ,,ujeżdżonego.Podziękowaliśmy tłumacząc się, że mamy swoje zapasy, cho-ciaż w rzeczywistości był to tylko mały kawałek szynki.Wielki Niedzwiedz przedstawił namtakże człowieka, który miał nam towarzyszyć.Potrzeba było niemałej sztuki dyplomatycznej,aby odwieść wodza od tego zamiaru.Ustąpił wreszcie, gdy Old Death wyjaśnił, że korzysta-nie z usług przewodnika byłoby hańbą dla takich jak my doświadczonych wojowników.Na-pełniwszy skórzane wory wodą i wziąwszy trochę trawy dla koni, wyruszyliśmy.Mój zegarekwskazywał godzinę czwartą.Z początku jechaliśmy powoli, aby się konie rozruszały.Przez jakiś czas droga nasza pro-wadziła przez równinę pokrytą trawą, ale trawa rzedła i nędzniała z każdą chwilą, aż w końcuzupełnie jej zabrakło i zaczął się czysty piasek.Gdy już i drzewa nadbrzeżne zniknęły za na-mi, zdawało nam się, że znajdujemy się na Saharze.Przed nami i dokoła nas rozciągała sięrównina bez żadnego najmniejszego wzniesienia % piasek i tylko piasek, a nad nami słońce,którego promienie paliły dotkliwie pomimo wczesnego ranka.% Niebawem będziemy mogli puścić się szybszym kłusem % rzekł Old Death.% Musimysię śpieszyć szczególnie przed południem, dopóki mamy słońce z? plecami.Jedziemy prostona zachód.Po południu będzie nam świeciło w twarz, a to bardziej męczy.% Czy na tej jednostajnej równinie, nie dającej żadnych punktów wytycznych, nie możnastracić kierunku? % zapytałem jako rzekomy greenhorn.Old Death uśmiechnął się pobłażliwie i odpowiedział:% To znowu jedno z waszych sławnych pytań, sir.Słońce jest najlepszym przewodnikiem.Zdążamy do Turkey Creek, o szesnaście mil stąd.Jeśli chcecie, to możemy się tam znalezć zadwie godziny.Podpędził konia najpierw do kłusa, a potem do cwału, a my za nim.Od tej chwili nie roz-mawialiśmy już z sobą.Każdy starał się ulżyć koniowi i nie męczyć go niepotrzebnymi ru-chami.Minęła jedna godzina, a potem druga, podczas której pozwoliliśmy koniom iść stępaaby im dać odsapnąć.Wtem Old Death wskazał przed siebie i rzekł:% Popatrzcie na zegarek, sir! Jechaliśmy dwie godziny i pięć minut i oto zbliżamy się doNueces.Czy pomyliłem się co do czasu?% Nie % odpowiedziałem.% Widzicie więc % mówił dalej % człowiek ma w kościach zegarek.Powiem wam nawet wciemną noc, która godzina, a chybię zaledwie o kilka minut.Wy nauczycie się tego także.Ciemny pas wskazywał rzekę, ale nie było nad nią drzew, tylko zarośla.Znalezliśmy wkrót-ce wygodne do przeprawy miejsce i przybyliśmy nad Turkey Creek, który w tych właśniestronach uchodzi do Rio Nueces, tocząc zresztą w swych falach bardzo niewiele wody.Stądudaliśmy się nad Chico Creek, gdzie stanęliśmy kilka minut po dziewiątej.Aożysko tej rzekibyło prawie suche, tylko tu i owdzie błyszczała na dnie jakaś brudna kałuża, z której spływał nędzny strumyczek.Drzew ani krzaków nie było wcale, a rzadka trawa dawno straciła swązieloność.Na drugim brzegu zsiedliśmy i napoiliśmy konie wodą z worów.Zamiast wiadraużyliśmy dużego kapelusza Willa Langego.Zabraną trawę konie zjadły bardzo prędko i popółgodzinnym popasie ruszyliśmy dalej ku Elm Creek.Tu okazało się, że konie są już zmę-czone.Krótki wypoczynek pokrzepił je tylko nieznacznie i musieliśmy jechać stępa.Nadeszło południe.Słońce prażyło żarem, a piasek był tak gorący i głęboki, że konie tonęływ nim po prostu, co utrudniało bardzo jazdę.O drugiej zsiedliśmy znowu, by dać koniomresztę wody.Sami nie piliśmy wcale, ponieważ Old Death na to nie pozwolił.Jego zdaniemmogliśmy daleko łatwiej znieść pragnienie niż konie, które musiały nas wlec po tym piasku.% Zresztą % dodał uśmiechając się % trzymaliście się dzielnie.Nie wiecie nawet, jaką prze-byliśmy przestrzeń.Powiedziałem, że dopiero wieczorem przybędziemy nad Elm Creek, tym-czasem staniemy tam już za dwie godziny.Tego byle kto nie dokaże z takimi końmi.Zboczył nieco z zachodniego kierunku na południowy i mówił dalej:% Cud prawdziwy, że nie natrafiliśmy dotychczas na trop Komanczów.Widocznie posunęlisię ku rzece.Co za głupota z ich strony szukać tak długo jednego Apacza! Gdyby udali sięwprost ku Rio Grandę, zaskoczyliby już swych nieprzyjaciół.% Sądzą pewnie, że i teraz mogą to jeszcze uczynić % rzekł Lange % gdyż jeśli WLnnetounie przedostał się szczęśliwie z rannym Apaczem, to jego współplemieńcy nie mają pojęcia,że zdradzieccy Komańcze są już tak blisko.% Hm! To nie jest pozbawione słuszności, sir.Właśnie ta okoliczność, że nie widzimy Ko-manczów, niepokoi mnie ze względu na Winnetou.Wynika z tego, że Komańcze nie uwijająsię luzno, lecz zapewne już się skupili w oddział.To bardzo zły znak dla Apaczów.Może ichjuż nawet pochwycono.% Jaki by w takim razie los spotkał Winnetou?% Najokropniejszy, jak sobie można wyobrazić.Nie zabiliby go ani nie zamęczyli podczaswyprawy wojennej.Nie.Ujęcie najsłynniejszego wodza Apaczów byłoby dla Komanczówniebywałym zdarzeniem, które zechcieliby uczcić godniej, to znaczy: okropniej.Pod bez-pieczną eskortą odprowadzono by go na pastwiska Komanczów, gdzie pozostali tylko starcy,kobiety i dzieci.Tam pielęgnowano by go troskliwie, nie zabrakłoby mu niczego oprócz wol-ności.Kobiety wyczytywałyby mu z oczu każde życzenie, możliwe do spełnienia.Jeśli jednaksądzicie, że to byłaby z ich strony uprzejmość, to się ogromnie mylicie.Oni starają sięwzmocnić siły jeńca tylko po to, by mógł znieść jak najwięcej męczarni, a nie umarł zaraz napoczątku.Powiadam wam, że Winnetou musiałby zginąć, ale nieprędko, nie za godzinę ani zadzień.Rozszarpywano by jego ciało z iście naukową precyzją i upłynęłoby sporo dni, zanim-by śmierć zdołała go wybawić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •