[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Obie pójdą na dno.Sam stanął przy armacie.Właśnie zbliżała się pierwsza, większa łódź.Wycelował starannie i przyłożył lont.Pocisk trafił w dno łodzi i przedziurawił ją na wylot.Większość załogi została zabita, ster połamany na kawałki.Łódź zaczęła tonąć.Ci, co jeszcze żyli, wyskakiwali do wody.Podpłynęła druga, aby ich ratować.Celny strzał i ją zatopił.— Znakomicie! — wołał Unger.— Zasypać ich kartaczami, aby nie mogli dostać się na pokład.Landola pienił się ze złości.Stał przy sterze i wrzeszczał na całe gardło:— Rzucać granaty ręczne! Rozerwiemy tę pchłę na drobne kawałki!Wtedy Sternau krzyknął z mostka kapitańskiego:— Enrique Landola! Witam cię w imieniu Gasparina Corteja z Rodrigandy.Korsarz zbladł.— Rzucajcie granaty! — ryknął głośniej.— Żeby nam ten łotr nie umknął!„Roseta” odpłynęła na taką odległość, aby nie mogły jej dosięgnąć granaty ręczne.Ale teraz groziły jej armaty.Unger podprowadził więc jacht w kierunku steru korsarza tak, by był on w zasięgu jego przedniej armaty.Widząc ten manewr Landola podniósł żagle, chcąc zaatakować „Rosetę” z bliska.Stetek angielski również nie próżnował, choć szkody odczuł dotkliwie.Landola wzięty w dwa ognie zaczął uciekać, zniszczywszy jeszcze na pożegnanie prawą burtę statku kupieckiego.Na ocalonym statku rozległy się radosne okrzyki.Jacht zbliżył się do niego.Sternau i Unger weszli na pokład.— Dziękuję panom za pomoc — rzekł kapitan, ściskając im ręce.— Wasz jacht to prawdziwy bohater.— I pański statek spisał się dzielnie.— Spełniłem tylko swoją powinność.Ciekaw jestem, czy ten pirat zechce mnie znowu zaatakować.— Chyba nie, bo miałby sprawę i z nami.— Wygląda na to, że zamierza pan mi towarzyszyć.— Nie panu, ale jemu.Szukam go od dawna i teraz nie wypuszczę z rąk.— To znaczy, że ma pan z nim jakieś porachunki?— Tak.Czy zechce mi pan wyświadczyć pewną grzeczność?— Chętnie.— Niech pan zamelduje we wszystkich portach, że walczył pan ze statkiem „Lion”, którego kapitanem jest niejaki Grandeprise.Niech pan doda, że statek ten nazywa się teraz „La Pendola”, a kapitan ukrywa się pod fałszywym imieniem i nazwiskiem Enrique Landola.W ten sposób będzie go łatwiej schwytać.Co do mnie, to pozornie płynąc za wami do Kapsztadu, zmylę jego czujność.Nie będzie przypuszczał, że go ścigam.— Dlaczego chce się pan z nim rozprawić?Sternau opowiedział kapitanowi to, co uważał za konieczne, po czym wrócił na swój jacht.Popłynęli na południe.Statek Landoli trzymał się kierunku wschodniego.Po pewnym czasie, gdy jacht był już w takiej odległości, że nie można go było z „La Pendoli” zobaczyć, Unger popłynął również ku wschodowi.Landola rzeczywiście przypuszczał, że jacht zmierza do Kapsztadu.Zaniepokoiły go słowa, które mu rzucił nieznajomy, nie domyślał się jednak, kto to może być.W każdym razie nie chciał się pokazywać w Kapsztadzie, choć miał tam ważne sprawy.Aby nikogo nie spotkać, płynął nieco na zachód od zwykłego szlaku statków.Potem zaś posterował ku południowi i około północy zbliżył się do niewielkiej wyspy koło Kapsztadu.Znalazłszy tu o świcie samotną zatokę, spuścił kotwicę.Natychmiast napisał list do swego zaufanego agenta w Kapsztadzie i wręczył go dwóm silnym ludziom.Wsiedli do łodzi wiosłowej i popłynęli do Kapsztadu.Gdy łódź przybiła do brzegu, jeden pozostał w niej, drugi zaś udał się do agenta.— To szczęście, żeście się ukryli — powiedział przeczytawszy list.— Pewien Niemiec, który tu przybył wczoraj na swoim jachcie parowym, rozpowiada wszędzie, że kapitan Landola jest osławionym Gradeprisem.— Czy ten Niemiec jest jeszcze tutaj?— Tak, skupuje węgiel do maszyny.— Jak się nazywa?— Sternau.Nazwisko zaś kapitana jachtu brzmi Unger.Gubernator wezwał do siebie wszystkich agentów i przestrzegł ich, by nawet pisemnych stosunków nie utrzymywali z Landola.Korespondencja adresowana do niego winna być przekazana władzom.1 ja muszę być ostrożny.Oddaję wam wprawdzie pismo, które otrzymałem wczoraj, ale na najbliższą przyszłość będę musiał się zrzec pośrednictwa.— To mówiąc podał marynarzowi jakieś pismo, kreślone tajnym szyfrem.Landola polecił posłańcowi, aby dowiedział się wszystkich szczegółów o jachcie.Poszedł więc on do portu, w którym, jak poinformował go agent, jacht stał na kotwicy.Po drodze spotkał człowieka ubranego w bogaty strój żeglarski.Minął go, ale po paru krokach tamten zawołał:— Hola, chłopcze! Do jakiego statku należysz?— Do amerykańskiego.Stoi tam — odpowiedział szybko, wskazując na statek, obok którego szedł przed chwilą.— No, no — w głosie nieznajomego czuć było powątpiewanie.— Odnoszę wrażenie, że cię widziałem na innym statku.Czy byłeś w Funchal?— Tak.— Kiedy?— Przed wielu laty.Służyłem na pewnym statku francuskim.— Więc znasz chyba „Mather Dry”, taką wysoką, szczupłą kobietę?— Nie pamiętam.To był tak dawno temu…— A mnie się wydaje, że widziałem cię tam niedawno.Czy słyszałeś coś kiedyś o „Jeffrey Matthew”?— Nie.— W takim razie mylę się chłopcze.Widać jesteś podobny do kogoś, kto służył na „La Pendoli”.— Nie znam tego statku.Zresztą nie mam czasu.Żegnam pana.Oddalił się szybko, ale na jednym z ulicznych rogów przystanął i obejrzał się.Nieznajomy szedł za nim.Nie chcąc narażać się na niebezpieczeństwo, korsarz udał się prosto do łodzi i odpłynął czym prędzej.Nieznajomym, który spłoszył posłańca Landoli, był oczywiście Unger.— Doktorze — powiedział do Sternaua po powrocie na pokład jachtu — czy widzi pan tę małą łódź? Siedzi w niej dwóch gagatków, jeden z nich należał jeszcze niedawno do załogi „La Pendoli”.Powiedział mi, że służy na statku amerykańskim, który stoi tam niedaleko, ale za grosz mu nie wierzę.Trzeba go pilnować.Niech pan każe spuścić łódź z ludźmi, niech popłyną za nimi, ale tak, aby się nie spostrzegli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]