Home HomeIan Stewart, Terry Pratchett, J Nauka swiata DyskuStrugaccy Arkadij i Borys Miliard lat przed koncem swiataSalvatore Robert Tom 02 Grzbiet SwiataAndre Norton SC 1.4 Czarodziej ze Swiata CzarownicJacek Dabala Najwieksza przyjemnosc swiataAndre Norton Opowiesci ze Swiata Czarownic t (3)Andre Norton Opowiesci ze Swiata Czarownic t (4)Andre Norton Czarodziej ze Swiata CzarownicRowling J K Harry Potter i wiezien AzkabanuBrin Dav
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Czy dobrze mówię?- Znakomicie!- Więc ostrożnie.młodzieży lechicka, tylko ostrożnie! Co, znowu ja mam być keryksem, czyli heroldem waszego szczęścia?- A któż by inny? Tylko ty! - mówił Jan ściszonym głosem, jak gdyby ich już w szczerym polu podsłuchiwano.- Nigdy jeszcze nie odmówiłem pomocy ludziom upośledzonym… Dobrze! Będę mówił z panem Żubrowskim lub też z panią Żubrowską.Zastrzegam się jednak, że jeśli na widowni znajdzie się tylko panna Żubrowska, mówić nie będę!- Dlaczego?- Panny nic mnie nie obchodzą.Mam swoje osobiste powody… Zgoda?- Jak chcesz… Wtedy będzie musiał jeden z nas…- Tak… Cicho! Ktoś się zbliża…Zbliżył się mąż zbrojny w dubeltówkę, zapewne leśniczy, który na zapytanie, czy pan dziedzic jest w domu, objaśnił ich uprzejmie, że go tam z wszelką pewnością zastaną.Wskazał im krótszą drogę przez wyrwę w płocie, przez którą przesmyknęli jak zające.Z wahaniem zbliżyli się do pięknego dworu, strzeżonego przez wyprostowaną jak na paradzie gwardię topoli, i weszli na ganek.Ktoś ich musiał dostrzec przez okno, otworzyła im bowiem, zanim zapukali, miła panienka, dorodna i wysoka.Z tłumionym podziwem obejrzała Ralia, w którym serce zadrżało, spotkał bowiem na samym wstępie istotę płci żeńskiej, a tej jak najbardziej chciał uniknąć.Zaciął się tedy i nie przemówił słowa, serce wierne i dotrzymujące głębokich przysiąg, złożonych zapewne szeptem w mrocznym parku w Przypłociu „pewnemu staremu znajomemu”.Przemówił przeto Jan, głęboko się skłoniwszy:- Czy zastaliśmy pana dziedzica?- W jakiej sprawie? - zapytała niskim głosem panienka.- W bardzo osobistej…Zaprosiła ich wdzięcznym ruchem do tak zwanej „bawialni”, przytulnej i ze smakiem urządzonej, sama zaś zniknęła.- Rzymianin by się wrócił! - mruknął Ralf.- I myśliwy też…- Nie gadaj głupstw - przerwał mu cicho Józef.- Bardzo ładne i uprzejme stworzenie.Ktoś tu idzie…Wszedł wspaniały szlagon, ogromnej postawy, z płowymi wąsami jak wiechcie.Gdy przemówił, można było orzec z pewnością, że jeżeli on waży dziewięćdziesiąt kilogramów, głos jego waży najmniej dziesięć.Głos miał potężny i dźwięczny i mógłby z °powodzeniem udawać organy.Zdumiał się, ujrzawszy trzech smyków, którzy kłaniali mu się uprzejmie.Wskazał im szerokim ruchem wąskie krzesła, a sam zwalił się na fotel, który zaskrzypiał z przerażonej boleści.- Z kim mam przyjemność? - zahuczał postawny mąż.- Nazywamy się Mościrzeccy … - zaczął Ralf.- Mościrzeccy? Takie nazwisko obiło mi się o uszy.Prawda! Kupiłem przed laty konia od jakiegoś Mościrzeckiego, a koń po trzech dniach wyciągnął kopyta.Doskonale był pomalowany i ufryzowany, ale zdechł.Dziwiłem się, że nie miał i sztucznych zębów.Więc panowie nazywają się Mościrzeccy.Bardzo mi miło! A czy panowie zaszli do mnie przypadkiem czy też z interesem?Ostatnie słowa wypowiedział z lekkim uśmiechem, wydało mu się to bowiem cokolwiek zabawne, że tych trzech chłopaczków może mieć z nim jakąkolwiek sprawę.- Trochę przypadkiem, ale też i w pewnym celu, proszę pana - odrzekł Ralf.Bardzo przepraszamy za najście, ale skoro pan nas zechce wysłuchać, chętnie nam pan zapewne przebaczy.- Oczywiście, oczywiście… Gdzie panowie pozostawili konie?- Nigdzie.Wędrujemy tak sobie… piechotą.Przebywamy niedaleko stąd.- A po cóż to panowie wędrują? Przecie już po wakacjach…- Otóż to! - począł mówić szybko Ralf.Przyjechaliśmy w ważnej sprawie do rodzinnego gniazda i teraz, korzystając ze sposobności, że już tu jesteśmy, postanowiliśmy zgromadzić wszystkie rodowe pamiątki.Potężny szlagon zaczął słuchać z zainteresowaniem.- To ładnie! - wtrącił.- A co ja mam z tym wspólnego? - zaśmiał się rozgłośnie.Nie przyszliście chyba po skórę tej szkapy, na której mnie ocyganił jeden z Mościrzeckich?- Pan łaskawie żartuje - mówił Ralf też ze śmiechem, ale znacznie cichszym.- Nie! My wyszukujemy i zbieramy dawne pisma, listy i książki ze sławnej kiedyś biblioteki Mościrzeckich, a gdyby się zdarzyło gdzie jakie stare malowidło…- Zaraz, zaraz! Czy panowie chodzą tak od dworu do dworu?- Mamy ten zamiar, przyznaję natomiast, że zaczęliśmy od pańskiego domu.- Wielce mi miło, ale poza sprawą z tym koniem, nie miałem nigdy nic wspólnego z familią panów.- A może przodkowie?- Ani moi przodkowie.Wiem o każdym świstku papieru, który znajduje się w moim domu, i o każdym dokumencie.A starych obrazów w ogóle tu nie ma.- Może pan sobie jednak łaskawie przypomni?- Choćbym sobie przez rok przypominał, nic z tego nie będzie.Bardzo żałuję… - Jeszcze chwileczkę! - mówił Ralf błagalnym głosem.- Czy nie naprowadzi to pana na ślad, jeżeli się pan dowie, że w pewnych latach dziewiętnastego wieku pradziadek nasz, rejent Mościrzecki z Przypłocia, był w zażyłych stosunkach - o czym my z pewnością wiemy! z panem Żubrowskim, który niewątpliwie musiał być pańskim przodkiem? Czy nie ma jakiegoś listu, jakiegoś…- Za pozwoleniem! Nie mogłem mieć przodka z nazwiskiem Żubrowski, bo przecie ja się wcale nie nazywam Żubrowski!- A jak? - jęknął Ralf.- Żebrowski, Jan Kanty Żebrowski.Oho!Co się dzieje z tym chłopcem?To Jan Mościrzecki tak się zachwiał na krześle, że gdyby go brat nie był podtrzymał byłby się zwalił.- Zmęczył się drogą… - objaśnił szybko Ralf - najuprzejmiej pana przepraszamy.Myśleliśmy, ze zastaniemy tutaj pana Żubrowskiego, bo tak nas w miasteczku objaśnił naczelnik poczty.- Ach, ten? Głuchy jest jak pień, więc pewnie me dosłyszał.Żubrowski czy Żebrowski to dla niego jeden i ten sam czort.Przykro mi, że się panowie trudzili… A może zostaniecie na obiedzie?- Nie, nie! - rzekł Ralf głucho.- Serdecznie dziękujemy, ale przed wieczorem chcemy być w domu.Pożegnali się szybko i odeszli.odprowadzeni zdziwionym spojrzeniem zamyślonego pana Żebrowskiego.Znacznie weselej szli skazańcy na stracenie, niż oni wlekli się drogą.Brat Józef podtrzymywał miłosiernie osłabionego brata Jana.Od trzech par nóg odpadły merkuriuszowe skrzydła, a zaczęły się za nimi wlec kajdany.Ralf milczał milczeniem wielkim i stąpał ponury jak jesienna noc [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •