Home HomeVinge Joan D Królowe 02 Królowa Lata ZmianaHarry Harrison Zlote lata Stalowego Szczura (SMarr Melissa Wróżki 01 Królowa lataHarry Harrison Zlote lata Stalowego SzczuraHarrison Harry Zlote lata Stalowego SzczuraVerne Juliusz Dwa lata wakacjiLumley Brian Nekroskop 9 Stracone LataHeinlein Robert A Drzwi do lata (3)Heinlein Robert A Drzwi do lataDav
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Byłby spektakl pierwszej klasy.Próbuję jednak załatwić sprawę sposobem nie tak gwałtownym; wlokę się na górę i nieśmiało pukam we własne drzwi.— Kto tam? — ryczy mój przyjaciel, który oby zginął bezpotomnie.— To ja… — powiadam prawie szeptem, lecz tak poczciwym i tak pełnym słodyczy, żeby się nade mną ulitował tygrys.— Niech zaczeka! — powiada mi z wnętrza mój przyjaciel, który oby miał dwie żony.Chciało mi się płukać, bo się czułem bardzo nieszczęśliwy; ogarnęła mnio rozpacz, bo czułem, że jeszcze w tej chwili mógłbym mu roztłuc głowę na drobne kawałki, za chwilę jednak wściekłość ranie wyczerpie i pozbawi sił i to mnie najbardziej bolało.Zeszedłem na ulicę i los się do mnie uśmiechnął, gdyż napotkałem kondukt pogrzebowy.Będę miał wreszcie zajęcie na jakie dwie godziny; przyłączyłem się do orszaku i „szedłem z głową w dół spuszczoną: patrzyli na mnie z podziwieniem, gdyż nikt mnie nie znał, szedłem zaś tuż za karawanem z miną tak rozpaczliwie smutną, że leżący w trumnie nieboszczyk musiał mieć jasną chwilę, jeśli dojrzał moją twarz przez szparę.Liszki mają jamy — myślałem sobie — ten ma trumnę, a ja…I taka mnie nagle złość porwała, że chciałem się rzucić na karawan, wyciągnąć z trumny siwego szczęśliwca i położyć się samemu.Czego to bydlę przyjeżdżało z Australii? Tyle jest wypadków na morzu, tylu porządnych ludzi się topi, a taki przepłynął morze, nie utopił się, nie złamał nogi, wysiadając z pociągu, nie upadł pod automobil… Pohamowałem się jednak szybko, bo chciałem, aby moja złość była spokojna, katowska, wyrafinowana.Noc już była, kiedy powróciłem do domu; zapaliłem świecę i rozejrzałem się po pokoju, musiałem jednak przetrzeć oczy, bo im nie chciałem wierzyć: mój przyjaciel spał na moim łóżku, porzuciwszy garderobę na moim stole, na którym wśród manuskryptów wiła się struga atramentu z wywróconego kałamarza.Tej kolorowej wiedźmy już nie było; czarni ludzie mają szczęście, bo gdybym ją był tu zastał, biedna by była jej matka.W tej chwili, zbudzony blaskiem świecy, mój przyjaciel otworzył oczy, spojrzał na mnie trochę szklanym wzrokiem i rzekł:— Zbudź mnie jutro o dwunastej!Potem się ciężko obrócił na łożu, twarzą do ściany, i usnął, lecz niestety nie snem wiekuistym, bo z powodów bliżej przez Ojców Kościoła nie zbadanych dobry Pan Bóg ma słabość do takich wyrzutków ludzkości i raczej ich wspomaga, zamiast chlasnąć raz i drugi piorunem.W pięknym moim apartamencie był porządek tak nadzwyczajny, jakby w nim mieszkał najmniej przez sześć tygodni furiat, ale taki z najgwałtowniejszych.Ale to nic… to jeszcze nic… Zauważyłem ze zdumieniem, że ściany, na których dla tym większej i jedynej ozdoby lokalu wisiało ze dwa tuziny fotografij „familijnych” — były teraz puste i nagie.O! o! o!A ten człowiek spał.Przesunąłem krzesło bliżej łóżka i „padłem na nie, jako człowiek martwy pada”.Siedziałem tak, pochyliwszy się nad tym bydlęciem, i myślałem o dziwnych rzeczach; myślałem, czy go zabić jednym uderzeniem krzesła, ale tak, by mózg trysnął aż na powałę, czy też, chwyciwszy obiema rękami za gardło, dusić powoli, najmniej z godzinę, tak, aby uczuł śmierć? Czy on czuje przynajmniej, co go czeka?Nachyliłem się, aby spojrzeć, co się dzieje na jego twarzy.Nie! to przechodzi ludzkie pojęcie: ten człowiek uśmiecha się przez sen.To mnie dobiło.Osłabłem.Przesiedziałem tak całą noc, bo nie było innej rady: położyć się obok niego nie chciałem, gdyż raczej wszystko, niż spać w jednym łóżku z takim rzezimieszkiem, poza tym byłby mnie z pewnością z niego wypchnął.Zdaje mi się, że nawet spałem, usnąwszy na krzesełku, bo mi się śniło, żem umarł i leżał w grobie, ale on przyszedł, kazał mi zabrać trumnę i nagrobek i iść w inną stronę cmentarza, gdzie mnie znowu do nowego grobu nie chciała wpuścić Murzynka w żółtej sukni.Pierwsze wozy, dzwoniące łańcuchami na bulwarze, zbudziły mnie; febra mną trzęsła, jak dobrzy ludzie trzęsą topielcem, aby z niego wylać wodę; byłem na pół żywy, a przecież pierwsza moja myśl była najmniej trzystofuntowym przekleństwem na rzecz tego bandyty, którego święta ziemia nosiła z litości albo z głupoty.Postanowiłem mu przerwać ten zbrodniczy sen i już, już miałem go uszczypnąć w nagie, srogim, niedźwiedzim włosem obrosłe ramię, zastanowiłem się jednak przez moment.Ładną ma gębę ten wielbłąd… Nienawidzę go i pogardzam nim, ale niech śpi… To, co mu mam powiedzieć, powiem mu i tak o dwunastej, gdyż kazał się zbudzić o tej godzinie.Właściwie nic mu nie mam do powiedzenia, tylko splunę mu pod nogi, popatrzę chwilę wzrokiem pełnym niewypowiedzianej wzgardy, potem powiem jedno jedyne słowo: kanalia! — i pójdę.Nie będę się wdawał z takim panem, który sobie tyle właśnie robi ze mną ceremonii, co kot z myszą.Ale niech śpi… Bałem się trochę tej dwunastej godziny, bo licho go wie, w jakim humorze się zbudzi; zbudził się wcześniej i nagle jego oczy spotkały się z moimi, bom się w niego wpatrywał.Lubię patrzeć na zbrodnicze twarze.Stropiłem się nieco, lecz usłyszawszy w tej chwili jego szyderczy śmiech, uczułem, jak zbladłem i jak nienawiść obejmuje mi zmysły; zapytałem z trudem:— Gdzie są moje fotografie?On ryknął śmiechem, jakby pił całą noc „na wesoło”.— Fotografie?— Tak, fotografie.— Wzięła je Tahiti…I począł się tarzać po łożu jak dzik w leśnym bagnie.Powiedziałem głośno:— Nie znam żadnej Tahiti, jeślibym zaś ją znał, pogardzałbym nią.— Powiedziała, że chce sobie wylepić nimi kufer… Ojoj, skonam!— Skonaj!On się śmiał aż do zmęczenia, ja zaś czekałem cierpliwie; kiedym się wreszcie doczekał pauzy w tym napadzie szaleństwa, zapytałem:— Czy wolno wiedzieć, kiedy pan wyjeżdża?— Pomów pan o tym z moim sekretarzem — odrzekł on z godnością.Sam teraz widzisz, dobry Boże, jakie stworzyłeś bydlęta!…Nie rozmawialiśmy ze sobą przez pięć dni, co było nadzwyczajnie interesujące i tak mnie niezmiernie bawiło, że się nieraz w nocy budziłem z głośnym śmiechem, ale takim „tragicznym” śmiechem z teatru, po którym słuchacz poznaje, że ten, co się śmieje, ma już początki obłędu, porządnie zaś i solidnie zwariuje dopiero w akcie czwartym.Spałem na czymś takim, na czym nie sypiają nawet zbrodniarze, skazani na wieczność: na jakimś górskim grzbiecie, wiążącym dwa krzesła, wyzute z wszelkich stałych zasad, na jakimś moście westchnień, na diabelskim łożu, podczas kiedy ten człowiek, ten pachołek diabelski, wysypiał się na materacu.Wstawał rano i grał na skrzypcach jakieś oszalałe ćwiczenia; kiedy był w dobrym humorze, ćwiczył swoje paralityczne palce na strunie e, kiedy go giez ukąsił, dudnił na g i wtedy go omijałem sumiennie.W ogóle zaś nie zwracał na mnie uwagi, ja zaś, aby udać, że sobie robię z niego właśnie tyle, co z podartego buta, do którego nie ma pary — siadałem przy stole i udawałem, że najspokojniej piszę wiersze; mogłem wprawdzie przy jego muzyce napisać kilkadziesiąt razy taki na przykład aforyzm: „Paryż jest pięknym miastem” — albo: „I przyjaciel jest nieraz zwykłym złodziejem” — ale czułem, że mu moją nonszalancją psuję krew [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •