Home HomeVinge Joan D Królowe 02 Królowa Lata ZmianaHarry Harrison Zlote lata Stalowego Szczura (SMarr Melissa Wróżki 01 Królowa lataHarry Harrison Zlote lata Stalowego SzczuraHarrison Harry Zlote lata Stalowego SzczuraLumley Brian Nekroskop 9 Stracone LataHeinlein Robert A Drzwi do lata (3)Heinlein Robert A Drzwi do lataMakuszynski Kornel Bezgrzeszne lataNina Drej Za Drzwiami Mlodosci
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Teraz musiał zapuścić się między śliskie głazy, lepkie porosty morskie, liczne kałuże, które trzeba było obchodzić, chwiejące się kamienie, które nie dawały nogom dostatecznego oparcia.Marsz po takim terenie stał się bardzo męczący i, co gorsza, pochłonął dwie dodatkowe godziny.„A jednak muszę dotrzeć do cypla, nim zacznie się przypływ! – pomyślał Briant.– Ostatnim razem fale pokryły tę część plaży, a zatem pokryją ją i teraz, aż po urwisko.Jeśli będę zmuszony zawrócić lub szukać schronienia na wierzchołku skały, nie zdążę na czas! Trzeba więc za wszelką cenę przedrzeć się przez tę część plaży, nim ją zaleją fale”.I dzielny chłopiec, nie zważając na ogarniające go zmęczenie, próbował skrócić sobie drogę.Niejeden raz musiał zdejmować buty i skarpetki, by przebrnąć przez wielkie kałuże, gdzie woda sięgała mu do kostek; po czym znów wdrapywał się na wierzchołki raf, pod groźbą upadku, którego unikał przyzywając na pomoc całą swoją zręczność i zwinność.Ta część wybrzeża, jak zauważył, obfitowała szczególnie w zwierzynę morską.Roiło się tu od gołębi, ostrygojadów, kaczek.Kilka par fok igrało wśród przybrzeżnych raf, nie okazując zresztą lęku i nie zamierzając kryć się pod wodą.Łatwo było wywnioskować, że foki nie obawiały się, by mogło im cokolwiek grozić ze strony człowieka: widocznie od wielu lat żaden rybak i nie zapędził się w te strony.Zastanowiwszy się głębiej, Briant doszedł do przekonania, iż obecność fok wskazuje na to, że ziemia ta leży na wyższym stopniu szerokości geograficznej, niż przypuszczał, a zatem jest bardziej wysunięta na południe od archipelagu nowozelandzkiego.Szkuner, gnany po wodach Pacyfiku, musiał zapewne znaczni zboczyć na południowy wschód.Przypuszczenia te potwierdziły się, gdy Briant dotarł do cypla.Spostrzegł tam stado pingwinów – ptaków zamieszkujących okolice podbiegunowe.Dreptało ich tu mnóstwo.Kołysały się z boku na bok, podtrzymując niezdarnie lotkami, które służą im raczej do pływania niż do lotu.Mięso ich, cuchnące, jak gdyby zjełczałym tłuszczem, jest niejadalne.Była akurat dziesiąta rano.Widzimy więc, ile czasu zużył Briant na przebycie ostatnich kilku mil.Wycieńczony, zgłodniały, postanowił wypocząć nieco przed wspinaczką na cypel, którego grań wznosiła się na trzysta stóp nad poziom morza.Chłopiec usiadł na skale, której nie groziło zatopieniem morze, wdzierające się już na pierścień raf.To pewna, że gdyby wyruszył o godzinę później, nie zdołałby już przejść między rafami a podnóżem urwiska, bo wezbrane wody otoczyłyby go dookoła.Lecz teraz nie było żadnego powodu do obaw.Po południu, gdy odpływ wyssie wody z plaży, znów otworzy się wolne przejście.Spory kawał mięsa oraz kilka łyków wody z manierki zaspokoiły głód i pragnienie, a krótki odpoczynek przyniósł ulgę zmęczonym mięśniom.Samotny, z dala od kolegów, chłopiec starał się na zimno rozważyć sytuację, postanowiwszy niezłomnie walczyć do końca o wspólne ocalenie, nie oszczędzając siebie.Postawa Doniphana i kilku innych kolegów zaprzątała stale jego myśli; widział w niej przyczynę jakże przykrej niezgody.A jednak postanowił sprzeciwiać się z całą mocą wszelkim planom, które, jego zdaniem, w czymkolwiek mogłyby zagrażać rozbitkom.Po czym jął rozmyślać o Kubusiu, stan psychiczny brata budził w nim poważne obawy.Był pewien, że malec ukrywa przed nim jakiś karygodny postępek, którego dopuścił się zapewne jeszcze przed wyjazdem, i postanowił zmusić go do wyznań.Chcąc odzyskać całkowicie utracone siły, Briant wypoczywał przeszło godzinę, po czym wziął torbę, zarzucił ją sobie na plecy i jął się wspinać po głazach.Przylądek ów, leżący u samego krańca zatoki, a zakończony ostrym cyplem, był dziwacznym tworem geologicznym.Wbrew przypuszczeniom, jakie można było powziąć spoglądając na cypel z daleka, owa wyniosłość nie łączyła się bynajmniej w jedno pasmo z urwiskiem.Złożona z granitowych skał różniła się też budową od biegnącej wzdłuż brzegów wapiennej ściany, na której widniał układ warstwowy – podobnie jak w formacjach piętrzących się w Europie zachodniej nad kanałem La Manche.Tyle zdołał zaobserwować Briant; zauważył też, że wąski przesmyk dzieli cypel od urwiska.Dalej, ku północy, szeroka plaża rozpościerała się, jak okiem sięgnąć.Ale wierzchołek cypla górował przecież nad innymi wyniosłościami o jakieś sto stóp – można więc będzie ogarnąć stamtąd spojrzeniem znaczną część terenu.A to było najważniejsze.Wspinaczka nastręczała nie byle jakie trudności.Głazy były tak wysokie, że Briant z trudem sięgał ich krawędzi, a następnie podciągał się w górę na rękach.Ale że należał do dzieci, które można było zaliczyć do rzędu „pełzających”, i wykazywał od najmłodszych lat szczególne upodobanie do wspinaczki, wreszcie ponieważ odznaczał się niezwykłą odwagą, zręcznością i zwinnością, dotarł w końcu na szczyt, uniknąwszy niejeden raz śmiertelnego, być może, upadku.Przytknąwszy lunetę do oka skierował ją najpierw na wschód.Rozpościerała się przed nim niezmierzona równina.Grań urwiska, którego wschodni stok opadał łagodnie ku wnętrzu lądu, była tutaj najwyższym punktem.Dalej teren miejscami falował lekko, co nie zmieniało jednak równinnego charakteru okolicy.Zielone lasy, pożółkłe już z lekka, słały się daleko, zakrywając łożysko rzek, które z pewnością toczyły swe wody w stronę wybrzeża, pod osłoną drzew.Była to płaszczyzna sięgająca aż po horyzont odległy o jakieś dwanaście mil.Nie wydawało się, by morze oblewało ląd od tej strony, chcąc więc stwierdzić, czy jest to ląd stały, czy wyspa, należało przedsięwziąć dłuższą wyprawę w kierunku wschodnim.Skierowawszy lunetę ku północy, Briant nie dojrzał krańca wybrzeża.Rysowało się ono tutaj prostą linią na przestrzeni dobrych kilku mil.Po czym za wysuniętym głęboko w morze długim cyplem, linia brzegów cofała się gwałtownie w głąb lądu, tworząc ogromną, piaszczystą plażę, przypominającą pustynię.Na południu, w dali, za cyplem zamykającym od tej strony zatokę, linia wybrzeża biegła z północnego wschodu na południowy zachód, opasując rozległe moczary.Kontrastowały one żywo z pustynnymi piaskami ścielącymi się na północy.Briant nastawiał uważnie obiektyw lunety na każdy punkt szerokiego kręgu.Czy był na wyspie? Czy na lądzie stałym?.Nie potrafiłby odpowiedzieć na te pytania.W każdym razie, jeśli ziemia ta była wyspą, była to niewątpliwie duża wyspa; tyle tylko mógł stwierdzić.Odwrócił się teraz ku zachodowi.Morze lśniło w ukośnych promieniach słońca, które z wolna chyliło się nad horyzontem.Nagle Briant przytknął szybko lunetę do oka i skierował ją na linię widnokręgu.– Okręty! – wykrzyknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •