Home HomePaul Thompson, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3 (2)Makuszynski Kornel Romantyczne i dziwne opowiesciAndre Norton Opowiesci ze Swiata Czarownic t (3)Andre Norton Opowiesci ze Swiata Czarownic t (4)Rice Anne Opowiesc o zlodzieju cialt 1 Tolkien. .Niedokonczone.opowiesci.Tom.1Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)Configuring Windows 2000 Server SecurityChristie Agatha Trzynascie zagadek (2)Umberto Eco Imie Rozy (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Może był bajarzem bądź pieśniarzem? Ale nie.Wspominał o pomorze.- Istotnie.- Może zdołam pomóc zwierzętom.- Jesteś znachorem? Tylko skinął głową.- Zatem ludzie uradują się z twojego przybycia.Zaraza zbiera straszne żniwo.Jest coraz gorzej.Nie odpowiedział.Widziała, jak ciepło wkrada się do jego ciała.- Przysuń stopy do ognia - poleciła ostro.- Mam stare buty należące do męża.Wypowiedzenie tych słów wiele ją kosztowało, kiedy jednak już się na to zdobyła, poczuła się wolna, spokojna.Po co jej buty Brena? Na Owoca były za małe, na nią za duże.Oddała jego ubrania, lecz zatrzymała buty.Wtedy nie wiedziała czemu, lecz najwyraźniej miały trafić do tego przybysza.Jeśli zaczekać odpowiednio długo, wszystko się wyjaśnia.- Dam ci je - rzekła.- Twoje są całkiem zniszczone.Zerknął na nią.Oczy miał wielkie, ciemne, głębokie, nieprzeniknione, niczym oczy konia.- Mąż nie żyje - dodała.- Od dwóch lat.Gorączka bagienna.To plaga tych stron.Wszystko przez wodę.Mieszkam z bratem, jest teraz w wiosce, w tawernie.Mamy mleczarnię.Sama robię sery.Nasze krowy nie chorują.- Uczyniła znak odpędzający zło.-Trzymam je przy domu.Na łąkach zaraza pleni się szybko.Może wygaśnie podczas mrozów.- Prędzej mrozy wybiją chore zwierzęta - odparł znachor.W jego głosie wyczuła senność.- Zwą mnie Dar - powiedziała.- Mojego brata Owoc.- Parów - odparł po chwili.Wydało jej się, że wymyślił to imię w tym momencie.Nie pasowało do niego.Nic w nim nie pasowało do reszty, nie tworzyło całości.A jednak mu ufała, czuła się przy nim pewnie.Nie chciał jej skrzywdzić.Pomyślała, że jest w nim dobroć.Można to poznać po tym, jak mówił o zwierzętach.Z pewnością dobrze sobie z nimi radzi.Sam przypominał zwierzę: milczące, ranne stworzenie, potrzebujące pomocy, lecz niepotrafiące o nią prosić.- Chodź - rzekła - zanim mi tu zaśniesz.Posłusznie podążył za nią do pokoju Owoca, niewiele większego od szafy.Dar miała pokój za kominem.Gdy za jakiś czas pijany Owoc wróci do domu, przygotuje mu siennik pod ścianą.Niech podróżny prześpi się w porządnym łóżku.Może kiedy odejdzie, zostawi miedziak czy dwa.Ostatnio w domu brakowało pieniędzy.***Ocknął się jak zawsze w swym pokoju w Wielkim Domu.Nie pojmował, czemu sufit tak bardzo się obniżył, czemu czuje kwaśny zapach mleka, a w pobliżu ryczą krowy.Musiał leżeć chwilę w bezruchu, powracając myślami do innego miejsca, innego człowieka, którego imienia użytkowego nie potrafił sobie przypomnieć, choć wypowiedział je zeszłego wieczoru do jałówki bądź kobiety.Znał swoje prawdziwe imię, czuł jednak, że tutaj na nic mu się nie przyda.Widział czarne drogi, ociekające wodą zbocza i rozległą zieloną równinę przeciętą siecią błyszczących, bystrych rzek.Wiał zimny wiatr.Sitowie szeleściło.Młoda krowa przeprowadziła go przez strumień, a Emer otworzyła mu drzwi.Poznał jej imię w jednej chwili.Musi nazywać ją inaczej.Nie wolno wymienić tamtego imienia.Musi przypomnieć sobie, jak się przedstawił.Nie może być dla niej Iriothem.Choć przecież jest Iriothem.Może z czasem stanie się kim innym.Nie, tak być nie może.Musi pozostać tym, kim jest.Nogi tego, kim jest, bolały.Stopy piekły.Leżał jednak w porządnym łóżku, pod pierzyną.Było mu ciepło i nie musiał wstawać.Zdrzemnął się, odpływając od Iriotha.Gdy w końcu wstał, zastanawiał się, ile ma lat.Spojrzał na swe ręce i przedramiona.Wciąż wyglądał na człowieka w sile wieku, choć czuł się jak starzec i poruszał z trudem.Powoli naciągnął ubranie, brudne po wielodniowej wędrówce.Pod krzesłem czekała para butów, znoszonych, lecz porządnych, a także grube wełniane skarpety.Wsunął je na obolałe stopy i pokuśtykał do kuchni.Emer stała przy wielkiej misce, wyciskając w kawałku materiału coś ciężkiego.- Dziękuję za skarpety i za buty.- rzekł i w tym momencie, dziękując za dar, przypomniał sobie jej imię użytkowe, dokończył jednak tylko: - dobrodziejko.- Bardzo proszę - odparła i przeniosła swój ciężar do ciężkiej glinianej misy.Wytarła ręce w fartuch.Nie znał się na kobietach.Nie mieszkał wśród nich, odkąd skończył dziesięć lat.Bał się ich, kobiet w wielkiej kuchni, które bardzo dawno temu wrzeszczały, by zszedł im z drogi.Gdy jednak zaczął podróżować po Ziemiomorzu, spotkał kilka kobiet.Były niczym zwierzęta - zajmowały się swymi sprawami, nie zwracając na niego uwagi, chyba że je spłoszył.Starał się tego nie robić.Nie chciał wzbudzać w nich lęku.Nie były mężczyznami.- Masz ochotę na świeży twaróg? To dobre śniadanie.Zerkała na niego z ukosa i nie patrzyła w oczy, jak zwierzę, kot - obserwowała, lecz nie rzucała wyzwania.Na obramowaniu paleniska leżał prawdziwy kot, wielki buras.Wyciągnięty wygodnie, spoglądał na żarzące się węgle.Irioth przyjął podaną mu miskę i łyżkę.Kocur wskoczył na siedzisko obok niego i zaczął mruczeć.- To ci dopiero - rzekła gospodyni.- Zwykle jest nieufny wobec obcych.- Pewnie ma ochotę na twaróg.- Może poznał znachora.Czuł się bezpieczny w towarzystwie tej kobiety i kota.Znalazł dobry dom [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •