[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zauważyli jednak, że wciąż oddycha.Starzec wyszarpnął bełty i dotknąłran.Dopiero potem wyprostował się ciężko. Niepotrzebnie rzekł ze smutkiem, używając mowy Kinenu.Obrzucił spojrze-niem głowy żołnierzy, skryte w hełmach po usta.Zatrzymał wzrok na twarzy Raladana. Nie winię was, nie mogliście wiedzieć, że je powstrzymam.Starzeję się, już niebiegam tak szybko jak niegdyś.Raladan otworzył usta, ale starzec uczynił gest ramieniem.Odchylony płaszcz ujaw-nił brak drugiej ręki. Pomówimy u mnie.Davaroden skinął na żołnierzy.Natychmiast wyrwali bełty z nieruchomych ciał,oczyścili je, wbijając kilkakrotnie w ziemię, przetarli groty skrajami tunik i wsunęli708do woreczków przy pasach.Starzec, mimo wciąż widocznego żalu po psach, spojrzałz wielkim uznaniem.Dotknął barku, gdzie wyrastać winno ramię. Straciłem je, służąc w Gwardii Grombelardzkiej powiedział. Dowodziłemklinem kuszników dorzucił, skinąwszy w stronę Davarodena. Prawda, że przedwielu laty.Gruby Wyspiarz spojrzał przez szczelinę w hełmie na niego, a potem na Ralada-na.Gwardyjska kolumna, w skład której wchodził wymieniony oddział, była formacjąelitarną, co się zowie.Kaleki wielkolud był dowódcą najlepszych kuszników świata.Starzec-olbrzym raz jeszcze pochylił się nad psem, po czym zapytał, zdejmującpłaszcz: Pomożecie mi?Czterej ludzie, za przyzwoleniem Davarodena, oddali kusze kolegom i z pewną oba-wą zbliżyli się do basoga.Spał twardo.Z wysiłkiem ułożyli potężne cielsko na płaszczui ujęli go za cztery rogi. Ostrożnie poprosił Przyjęty.Ruszył przodem, prowadząc w stronę obwiedzionego murem oktogonu.709Milczeli przez całą drogę.Masywna brama była otwarta.Davaroden bez słowa wskazał dwóch ludzi.Zostalina zewnątrz.Dwóch następnych rozmieścił za murem, przy wejściu do wieży.Na spoj-rzenie gospodarza znacząco skierował kuszę ku ziemi.Nie chciał go obrazić, po prostuwykonywał swoją pracę.Tamten skinął głową na zgodę.Raladan zaczął podejrzewać, że ci dwaj dogadają sięłatwiej niż on z załogą Seili.Psa pozostawiono w małej komnatce na samym dole.Przyjęty, zdawało się, zapo-mniał o swoich gościach.Szukał czegoś w dzbanach stojących pod ścianami, wyjął zeskrzyni zwoje dziwnego, śnieżnobiałego płótna.Starannie opatrzył zwierzę i namaściłmu pysk jakąś ostro pachnącą, pienistą breją. To mój żołnierz wyjaśnił krótko, gdy skończył. Ostatni.Skinęli głowami.Po krętych, tonących w mroku schodach, wspięli się na pierwsze piętro wieży.Sta-rzec otworzył ciężkie drzwi.Wnętrze kamiennej komnaty zdumiało przybyszów.710Pod ścianą stał wielki stół, zasłany zapisanymi kartami.Leżała też na nim księ-ga o rozmiarach trudnych do ogarnięcia; Raladan zastanowił się, czy zdołałby ruszyćją z miejsca.Obok druga, mniejsza, otwarta była na stronach wypełnionych samy-mi cyframi i niezrozumiałymi znakami ale kapitan Seili miał trochę do czynieniaz ową dziwną, piękną nauką i widok tablic matematycznych nie wprawił go w osłupie-nie.Pobiegł spojrzeniem dalej.Tuż przy stole znajdował się fotel, a właściwie głębokiesiedzisko, wydrążone w dębowym pniaku.Wzdłuż wszystkich ścian stały ławy, na tychławach zaś księgi.Raladan nie przypuszczał, że na świecie może być tyle ksiąg.W całym swoim życiuwidział ich ledwie kilkanaście.Potrafił czytać (choć nie miał pojęcia, skąd wzięła sięta umiejętność), ale, prawdę rzekłszy, głównie nazwy lądów i mórz.Z pisaniem szłogorzej.Właściwie nigdy tak naprawdę nie próbował.Uzupełniał czasem mapy; nazwywysp jakoś naskrobał, więcej nie było mu potrzebne.Wiedział jednak, że w Armekcie sztukę utrwalania słów poznaje każde dziecko.Ile jednak należało narysować liter, by zapełnić nimi jedną chociaż księgę?711%7łołnierze patrzyli w jeszcze większym osłupieniu niż on.Davaroden znał trochę,podobnie jak Raladan, sztukę pisma (bez tego nie sposób było zostać oficerem, a grubykusznik miał kiedyś chrapkę na patent podsetnika legii).Wymienili teraz spojrzenia.Były w komnacie jeszcze trzy mniejsze stoły, leżały na nich odłamki jakichś skałi kamieni, różnej wielkości i barwy, zasuszone liście i kwiaty, duże i małe kości orazwiele innych przedmiotów.Pod każdą rzeczą znajdowała się ćwiartka pokrytegodrobnym pismem pergaminu.Czasem kartek było kilka, a nawet kilkanaście.Starzec spoczął w swym fotelu. Wybaczcie, że zajmuję jedyne miejsce do siedzenia powiedział, czyniąc lek-ki ruch ręką. Wiek nadaje mi taki przywilej.Macie przed sobą uśmiechnął sięnagle bez wątpienia najstarszego człowieka Szereru.Tu zatoczył półkole ra-mieniem, co mogło oznaczać równie dobrze komnatę, wyspę, albo cały Zły Kraj nazywam się Tamenath-Przyjęty.Po krótkiej chwili Raladan chciał się odezwać, ale starzec go uprzedził, pytając: Czy któryś z was nazywa się może Get-Khagdob? Nie? A więc może, choć toimię kobiece, Riolathe?712Raladan drgnął. Tak, panie, znam imię bardzo podobne. powiedział; chciał coś jeszcze do-rzucić, ale się powstrzymał. Znam je powtórzył.Starzec obserwował go bacznie. Postanowiłeś niczemu się nie dziwić, prawda, panie? Bardzo to mądre, a dowodzitylko, żeś wiele w życiu doświadczył.Westchnął nagle. A zatem istotnie Przepowiednia rzekł na poły do siebie.Wszystko wyjaśnię zapewnił zaraz. Jednak nie wiem, czy powinniśmy rozmawiać wobec tylu osób?Raladan spojrzał na żołnierzy.Davaroden pokręcił głową, zdecydowanie odmow-nie. Ależ, panie zauważył starzec podziwiam wyszkolenie twoich ludzi, i jakoznawca przecież.Ale jesteście wszyscy w domu tego, którego czasem nazywa się ma-giem, nie wiedzieć zresztą, czemu.Jednak, jeśli to miano pomoże wam zrozumieć.Zdaj sobie sprawę, bracie, że tu kusza nie na wiele się przyda.Davaroden chciał odrzec, ale Przyjęty, widać, postanowił nie dopuścić nikogo dosłowa.713 Nie zamierzam z wami walczyć.Chcę rozmawiać.Ale z jednym, nie ze wszyst-kimi. Zabierz ludzi powiedział Raladan. Poczekajcie na dziedzińcu. Po co więc wchodziłem po tych schodach?! cisnął z gniewem kusznik. Davaroden rzekł z naciskiem Raladan. Ja tu rządzę.Czemu zmuszasz mnie,bym cię karcił przy twoich żołnierzach? Wypada mi przypomnieć rzekł Tamenath że obaj jesteście w błędzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]