[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciało?Łup!Carol westchnęła przez sen, obróciła się niespokojnie, zrzuciła z siebie kołdrę.Potem biegła przez gęstą mgłę.Na wprost niej drzewa.Z tyłu - pustka.I siekiera.Siekiera.ROZDZIAŁ 6W piątek rano deszcz przestał padać, ale dzień był mglisty.Przez szpitalne okna docierało zimowe, ponure światło.Jane niewiele pamiętała z przeżyć minionej nocy, zarówno tych na jawie, jak i we śnie.Obudził ją przerażający sen, pielęgniarki uspokajały ją, zmieniały pościel i przepoconą koszulę; przypomniała sobie tylko tyle, żadnych szczegółów.Nadal nie wiedziała, jak się naprawdę nazywa i skąd pochodzi.Sięgała pamięcią nie dalej niż do wczorajszego wypadku, najwyżej kilka minut przed nim, tam jednak gdzie powinna znajdować się jej przeszłość, ziała pustka.Przy śniadaniu przeczytała artykuł w jednym z czasopism, które kupiła dla niej Carol.Jane z niecierpliwością oczekiwała następnego spotkania z tą kobietą.Doktor Hannaport i pielęgniarki - cóż, sympatyczni, lecz nikt tak dobrze na nią nie wpływał jak Carol Tracy.Z niewiadomych jej przyczyn czuła się bezpieczniej, odprężona i mniej wystraszona swoją amnezją, kiedy przebywała z nią doktor Tracy.Może ludzie właśnie to mają na myśli, kiedy twierdzą, że lekarz ma dobre podejście do chorego.Zaraz po dziewiątej, kiedy Paul jechał autostradą w kierunku centrum, żeby dostarczyć nowy komplet wypełnionych formularzy do biura Alfreda O’Briana, silnik pontiaca zgasł.Nie parskał, nie krztusił się, po prostu tłoki przestały pracować.Kiedy samochód wytracał szybkość, zablokował się układ kierowniczy.Z obu stron samochody jechały z prędkością większą niż dozwolona, zwłaszcza przy takiej pogodzie.Paul manewrował przez dwa pasy, w kierunku prawego skraju jezdni.W każdej sekundzie oczekiwał pisku hamulców i czuł już, jak zderza się z innym wozem, ale, co zdumiewające, zdołał uniknąć kolizji.Zmagając się z kierownicą, doprowadził pontiaca do zatoczki.Odchylił się w tył na siedzeniu i zamknął oczy, czekając, aż odzyska panowanie nad sobą.Kiedy ochłonął, przekręcił kluczyk w stacyjce, ale zapłon nie zareagował; akumulator nie miał energii.Spróbował jeszcze parę razy, potem dał za wygraną.Zjazd z autostrady znajdował się powyżej, a stacja obsługi - niecałą przecznicę stąd.Paul doszedł tam w dziesięć minut.Warsztat pełen był klientów i właściciel nie mógł wysłać swojego pomocnika - chłopaka imieniem Corky, wysokiego, rudowłosego i o szczerym spojrzeniu - dopóki strumień oczekujących nie zmalał do małej strużki, tuż przed dziesiątą.Potem Paul i Corky podjechali ciężarówką-holownikiem do unieruchomionego pontiaca.Próbowali zapalić silnik z rozpędu, ale akumulator nie mógł utrzymać napięcia, więc odholowali samochód na stację.Corky obiecał uruchomić wóz w ciągu pół godziny, sądząc, że wystarczy zmienić akumulator, jednak awaria była poważniejsza - uszkodzenie układu elektrycznego - i czas naprawy znacznie się wydłużył.I tak Paul został uziemiony na trzy godziny.Wreszcie, o pierwszej trzydzieści, zaparkował przywróconego do życia pontiaca przed biurem agencji adopcyjnej.Alfred O’Brian wyszedł z holu recepcji, żeby przywitać Paula.Miał na sobie świetnie skrojony brązowy garnitur, starannie wyprasowaną kremową koszulę, beżową chusteczkę w kieszonce na piersiach marynarki i dokładnie wypolerowane brązowe buty.Wziął podanie z zastrzeżeniem, że nie może obiecać, iż uda mu się dopełnić wszystkich formalności przed najbliższym posiedzeniem komisji.- Postaramy się zrobić, co w naszej mocy - zapewniał Paula.- Przecież tyle panu zawdzięczam! Jednak na niektóre sprawy nie mamy większego wpływu.Uzależnieni jesteśmy od ludzi spoza naszego biura, którzy przeprowadzają weryfikacje, a więc musimy zastosować się do ich rozkładu zajęć.Prawdopodobnie podanie państwa trafi dopiero na drugie wrześniowe posiedzenie.Strasznie mi przykro z tego powodu, panie Tracy, bardziej niż mogę wyrazić.Naprawdę.Gdyby nie zaginęły państwa dokumenty we wczorajszym bałaganie.- Proszę się tym nie martwić - poprosił Paul.- To nie pana wina.Carol i ja czekamy już tak długo na adopcję dziecka, że dwa tygodnie nie mają większego znaczenia.- Kiedy dokumenty państwa trafią do komisji, sprawy potoczą się szybko i przybiorą pozytywny obrót - oświadczył O’Brian.- W swojej praktyce nigdy nie zetknąłem się z małżeństwem, które bardziej nadawałoby się do roli rodziców niż państwo.I to zamierzam powiedzieć komisji.- Doceniam to - odrzekł Paul.- Jeśli nie zdążymy na środowe posiedzenie, a zapewniam, że zrobimy, co w naszej mocy, nastąpi tylko nieznaczne opóźnienie.Nie ma powodu do niepokoju.Po prostu pech.Doktor Brad Templeton był świetnym weterynarzem.Jednak według Grace, biorąc pod uwagę jego wygląd, bardziej pasował do wiejskiej praktyki, gdzie leczyłby konie i zwierzęta gospodarskie niż koty czy psy.Był potężnym mężczyzną mającym ponad metr dziewięćdziesiąt i ważącym powyżej stu kilogramów, o rumianej, przyjemnej twarzy.Gdy wyciągnął Arystofanesa z podróżnego koszyka, kot przypominał maskotkę w jego olbrzymich dłoniach.- Nie wygląda na schorowanego - powiedział Brad, sadzając Ariego na stole
[ Pobierz całość w formacie PDF ]