[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Richard doznał głębokiego wstrząsu i poczułprzenikliwą trwogę.Bluszcz na Monkson Fieldhouse, tego ranka przerzedzony jak szkielet, alejeszcze zielony, przybrał obecnie obrzydliwie \ółtą, chorobliwą barwę.- Sloat! Wydaj nam swojego pasa\era!Nagle Richard zapragnął tylko jednego: spać dalej.Zapaść z powrotem w sen,a\ skończy się jego grypa (przebudził się z myślą, \e to musi być grypa - nie gorączkaani przeziębienie, lecz prawdziwa grypa).To przez chorobę i towarzyszącą jejgorączkę miał koszmarne, obłędne halucynacje.Nie powinien był w ogóle stawaćprzy otwartym oknie.ani wcześniej wpuścić przez nie Jacka.Gdy tylko Richard takpomyślał, natychmiast poczuł głęboki wstyd.3Jack szybko rzucił z ukosa spojrzenie na Richarda.Bladość twarzy iwybałuszone oczy podpowiadały mu, \e jego przyjaciel zagłębia się coraz dalej wMagiczną Krainę Przecią\enia.Stojąca na zewnątrz istota była niska.Sterczała na pobielałym od szronutrawniku jak troll, który wypełzł spod jakiegoś mostu.Miała na sobie drelichową,niezasuniętą i rozchyloną kurtkę o wojskowym kroju, z wytłoczonym nad lewąkieszenią nazwiskiem: ETHERIDGE.Pod spodem widać było porwaną i wymiętąkoszulę firmy Pendleton z ciemną plamą na boku - krwią lub wymiocinami.Istotamiała te\ wymięty, niebieski krawat z wyszywanymi drobniutkimi, złotymi literkami E.Przyczepiło się do niego parę rzepów, przypominały groteskowe pinezki.Jedynie połowa nowej twarzy Etheridge a działała tak, jak nale\y.Miał błotowe włosach i liście na ubraniu.- Sloat! Wydaj nam swojego pasa\era!Jack przyjrzał się ponownie potwornemu Dwójnikowi Etheridge a.Zajrzał muw oczy i przez jakiś czas nie mógł oderwać od nich wzroku.Zdawały się wibrować woczodołach jak podrygujące w laboratoryjnych uchwytach stroiki.Jack wreszcie zwysiłkiem się odwrócił.- Richard! - mruknął.- Nie patrz mu w oczy.Richard nie odpowiedział.Wpatrywał się w uśmiechnięte, przypominającetrolla wydanie Etheridge a z bezmyślnym zaciekawieniem człowieka będącego poddziałaniem narkotyku.Jack z przera\eniem szturchnął go barkiem.- Och - stęknął Richard.Nagle chwycił Jacka za rękę i przycisnął sobie doczoła.- Jestem rozpalony? - spytał kategorycznie.Jack oderwał dłoń od w najlepszym razie trochę ciepłego czoła przyjaciela.- Bardzo - skłamał.- Wiedziałem - odparł Richard z autentyczną ulgą.- Niedługo pójdę do izbychorych, Jack.Myślę, \e potrzeba mi antybiotyku.- Wydaj nam go, Sloat!- Zatarasujmy okno biurkiem - powiedział Jack.- Nic ci nie grozi, Sloat! - zawołał Etheridge.Stwór - a właściwie lewa połowa jego twarzy - uśmiechnął się uspokajająco.Prawa nadal była rozdziawiona jak u trupa.- Jak ten ktoś mo\e tak bardzo przypominać Etheridge a? - zapytał Richard zniepokojącym, niesamowitym spokojem.- Jak jego głos mo\e tak wyraznie docieraćprzez szybę? Co się stało z jego twarzą? - Jego głos stał się nieco ostrzejszy i pojawiłosię w nim więcej trwogi, nim padło ostatnie pytanie, najistotniejsze ze wszystkich -przynajmniej dla Richarda Sloata: - Skąd ma krawat Etheridge a, Jack?- Nie wiem - odrzekł Jack.Nie ma co, jesteśmy z powrotem na Seabrook Island, Richie, i czeka nas tyleuciech, \e a\ się porzygamy.- Wydaj go nam, Sloat, albo sami przyjdziemy po niego!Niby-Etheridge zaprezentował pojedynczy kieł we wściekłym, godnymkanibala uśmiechu.- Podeślij nam swojego pasa\era, Sloat! Ju\ jest trupem! Jest trupem, a jak goszybko nie podeślesz, to poczujesz, gdy zacznie się rozkładać!- Pomó\ mi przestawić to cholerne biurko! - syknął Jack.- Tak - odrzekł Richard.- Tak, dobrze.Przesuniemy biurko, potem się poło\ę,a pózniej mo\e pójdę do izby chorych.Jak myślisz, Jack? Co ty na to? To dobry plan?Miną błagał przyjaciela o potwierdzenie.- Zobaczymy - powiedział Jack.- Najpierw rzeczy najwa\niejsze.Przestawmybiurko.Mogą rzucać kamieniami.4Wkrótce potem Richard zaczął mamrotać i jęczeć we śnie, w który udało musię ponownie zapaść.Samo to było fatalne; zaczęły mu ciec łzy z kącików oczu, cojeszcze pogorszyło sprawy.- Nie mogę go wydać - jęczał Richard płaczliwym, oszołomionym tonempięciolatka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]