[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ojciec sprał nas na kwaśne jabłko.Podniósł patyk i ze świstem przeciągnął nim po kępach zakurzonych pokrzyw idelikatnych główkach trybul leśnych. Gabrielu, w ten sposób ścinasz głowy tym, jak im tam.Afgańczykomczy wojownikom sudańskim? Dla zilustrowania słów brutalnie pociął kępękrostawca. %7łałuję, że nie ścinałem odparł Gabriel. Niestety, nie trzymałem w rę-kach bardziej śmiercionośnej broni od kija do gry w polo. Brawo zawołał Feliks.Chwalił rzadkie, cięte uwagi Gabriela. Bądz co bądz, zabiłem na polowaniu parę dzików powiedział Gabriel. Obrzydliwy zwyczaj.Okropnie kwiczały? Czy dziki kwiczą, jak się jezabija? Raczej tak.I ja kwiczałbym, gdyby mnie ktoś zabijał. Przez chwilęGabriel miał poważną minę. Wkrótce mogę robić gorsze rzeczy.Wszyscymożemy. Co? Gorsze rzeczy niż zabijanie dzików? Tak.Możemy użyć broni przeciwko człowiekowi.50 Gabrielu, o czym ty mówisz? O wojnie angielsko-niemieckiej.Niedługo wybuchnie.Jestem tego pe-wien. Czy u siebie w kasynie czytasz tylko Daily Mail ? zakpił Feliks.Nie słyszałem o podobnych bredniach.Nie zanosi się na żadną wojnę. Pobiegłdo przodu w podskokach, odbijając się lekko od ziemi, jak aktor udający eufo-rię. Holland mówi, że wszyscy zbyt dobrze się bawią, żeby iść na wojnę.Czynie uważasz, Gabrielu, że żyjemy w najwspanialszych czasach?Gabriel uśmiechnął się. No chyba tak.Aby tak sądzić, mam osobiste powody. Ja także odparł Feliks. Chyba jednak wolę żyć teraz niż w innychczasach.Nie mam racji? Tyle rzeczy nas czeka. Przeszli górą przez bramkę. Poza tym mówił dalej Feliks nie może być wojny, bo wybieram siędo Oksfordu. Aha, więc wszystko w porządku.Jestem pewien, że kajzer poczeka dokońca twoich studiów.Dotarli do rzeki.Płynęła mętna pomiędzy polami pszenicy, po czym trafia-jąc na jakąś podziemną przeszkodę nagle ostro zakręcała.W tym miejscu zmia-na nurtu tworzyła obszerne rozlewisko, nad którym rosło pięć rozłożystychpłaczących wierzb.Aagodny prąd tworzył wiry i podmywał przeciwległy brzeg.Po jednej stronie rozlewiska znajdowała się mulista łacha pokryta żwirem.Podrugiej zwisający brzeg rzucał cień na szerokie koryto, głębokie na blisko dwametry.Można było wdrapać się na wierzby i ze znacznej wysokości skoczyć wchłodną zieloną toń. Wygląda zachęcająco stwierdził Gabriel rozpinając koszulę. Z każ-dym rokiem jakby się powiększała. Zrzucił z siebie ubranie i stanął nagi.Mam nadzieję, że nie przechodzą tędy żadne wiejskie dziewczyny powiedziałi z łatwością wspiął się na rozłożyste konary wierzby, potem skoczył z okrzy-kiem do wody.Przepłynął na drugą stronę, rozbryzgując wodę, i brnąc w mulewyszedł na łachę. Wspaniale zawołał. Chodz tu, ślamazaro.Wcale nie jest zimna.Feliks przez chwilę wpatrywał się w silne, nagie ciało brata, pocętkowanecieniami lancetowatych listków wierzby.Gabriel miał szeroką klatkę piersiowąpokrytą rzadkimi blond włosami, brzuch płaski i umięśniony, wyraznie zaryso-waną miednicę.Różowe prącie i jądra, stwardniałe pod wpływem zimnej wody,zaznaczały się niewielkim wybrzuszeniem w gniezdzie rudobrąz włosów, którezarastały pachwinę powyżej mocnych ud.Woda ściekała mu po piersi i brzuchuspływając strużką z krótkiego, grubego prącia.Moszna, wielka jak pięść, byłapomarszczona i twarda.Feliks czuł, że się rumieni.Z przesadną starannością zwinął spodnie i koszu-lę i ułożył pod wierzbą.Uświadomił sobie, że ma białe, jeszcze nie całkiem51ukształtowane ciało, wątłą klatkę piersiową, lichą kępkę włosów łonowych.Gabriel wydawał się przy nim niezwykle masywny, jego szerokie ramiona silniekontrastowały z wąskimi biodrami.Feliks miał wrażenie, że jest słaby, delikat-ny.Odwiązał tasiemkę kalesonów, które opadły do kostek.Wdrapał się nadrzewo i niemal od razu z przerażenia doznał zawrotu głowy.Spojrzał na skłę-bioną, płynącą masę wody, na graniastosłupy światła swawolnie połyskującecztery metry w dole.Wydawało mu się, że tych metrów jest czterysta.Trzymałkurczowo gałąz i zbierał się na odwagę.Gabriel, z dłońmi na biodrach, czekał na mulistej łasze. Feliksie, skacz.Daj nurka.To nie będzie bolało.Feliks zwolnił uścisk rąk na gałęzi i opadł w dół.*Wysuszył włosy ręcznikiem i po raz ostatni wytarł nagie ciało.Promień po-południowego słońca przedarł się przez listowie wierzby i padł na jego lewebiodro i udo.Trzymając przed sobą ręcznik, ukradkiem potarł ręką prącie ijądra, czując erekcję.Gdyby nie obecność Gabriela, pomyślał, trzepałby kapu-cyna tu, pod gołym niebem.Gabriel wciągnął koszulę, wsadził do spodni.Rozprostował ramiona, za-czerpnął głęboko powietrza. Ach, cudownie powiedział. W Indiach marzyłem o takim popołudniu. Przeciągnął obiema rękami po wilgotnych włosach. Masz grzebień? spytałz uśmiechem.Feliks zamilkł na chwilę w nagłym przypływie niewypowiedzianej miłoścido brata.Siła tego uczucia paraliżowała go, czyniła bezwładnym.Przełknąłślinę. Nie odparł. Głupiec ze mnie.Powinienem był wziąć. Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi. Gabriel rozczapierzonymi, sztywnymipalcami przyczesał włosy.Spojrzał na brata. Feliksie, wiesz, chciałbym z tobą porozmawiać na temat drużbowania. Nie martw się, Gabrielu.Od wielu dni przygotowuję mowę, bardzo za-bawną, wszyscy będą pękali ze śmiechu.Bez niestosownych aluzji, wyobrazsobie. Tak Gabriel miał smutną minę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]