[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. W tym nie ma kiepskich naboi przemknęła mu przez głowę idiotyczna myśl. Chyba dostała mi się lepsza sztu-ka.George zdążył strzelić tylko raz, i to niecelnie, zanim pocisk Eddiego rzucił gojak kula kręglem na krzyczącego gangstera.Eddie miał irracjonalne, ale nieodpar-te wrażenie, że broń Rolanda ma jakąś magiczną moc.Dopóki trzyma ją w ręku,nic mu się nie stanie.Potem zapadła cisza, w której słyszał tylko pojękiwanie mężczyzny przygnie-cionego przez Big George a (kiedy upadł na Rudy ego Vechhia, bo tak nazywałsię ten nieszczęśnik, i złamał mu trzy żebra) oraz donośne dzwonienie w uszach.Zastanawiał się, czy odzyska słuch.W porównaniu z tą kanonadą, która chyba jużsię skończyła, najgłośniejszy koncert rockowy, jakiego słuchał Eddie, wydawałsię odgłosem radia grającego dwie ulice dalej.Gabinet Balazara przestał przypominać pokój.Trudno byłoby się domyślić,jaką funkcję pełnił poprzednio.Eddie patrzył na to zdziwionymi, szeroko otwar-tymi oczami młodzieńca, który po raz pierwszy widzi coś takiego, ale Rolanddoskonale znał taki widok zawsze taki sam.Czy na polu bitwy, gdzie tysiąceginęły od pocisków artyleryjskich, kul, mieczy i halabard, czy w małym pomiesz-czeniu, gdzie strzelało do siebie pięciu lub sześciu przeciwników, w ostatecznymrezultacie zawsze było tak samo: kolejne pobojowisko, cuchnące prochem i krwią.Ze ścianki działowej między gabinetem a toaletą pozostały tylko fragmen-ty.Wszędzie migotało potłuczone szkło.Panele stropu, posiekane przez TricksaPostina pociskami z głośnego lecz bezużytecznego M-16, zwisały jak płaty obła-żącej skóry.Eddie odkaszlnął.Teraz zaczęły docierać do niego inne dzwięki 115ożywiony gwar, krzyki przed barem, a w oddali zawodzenie syren. Ilu? zapytał rewolwerowiec. Załatwiliśmy wszystkich? Tak sądzę. Mam coś dla ciebie, Eddie zawołał Kevin Blake z korytarza. Pomy-ślałem, że przyda ci się na pamiątkę, wiesz?Tego, czego Balazar nie zdołał zrobić z młodszym z braci Dean, Kevin zro-bił starszemu.Cisnął przez próg odciętą głowę Henry ego.Na jej widok Eddiewrzasnął.Pobiegł w kierunku drzwi, nie zważając na kawałki drewna i szkła wbi-jające mu się w bose stopy, krzycząc i strzelając, aż wystrzelił ostatnie nabojez wielkiego rewolweru. Eddie, nie! wrzasnął rewolwerowiec, lecz chłopak go nie słyszał.Niebył w stanie.Szósty nabój okazał się niewypałem, ale w tym momencie Eddie nie zdawałjuż sobie z tego sprawy.Henry nie żyje, Henry.odcięli mu głowę, jakiś nędznyskurwysyn odciął głowę Henry ego i zaraz za to zapłaci, o tak, może być tegopewien.Biegł w kierunku drzwi, raz po raz pociągając za spust, nieświadomy tego, żenic się nie dzieje, nie zdając sobie sprawy, że stopy ma całe we krwi.Kevin Blakewyskoczył zza framugi drzwi, nisko pochylony, trzymając w dłoni automat Llama.38.Rude włosy sterczały mu na wszystkie strony i uśmiechał się.* * * Na pewno się pochyli pomyślał rewolwerowiec, wiedząc, że jeśli nawetten domysł jest trafny, to będzie mu potrzeba sporo szczęścia, żeby strzelić celniez tej nędznej zabaweczki.Kiedy się zorientował, że żołnierz Balazara próbuje podstępem sprowokowaćEddiego do ataku, Roland podniósł się na klęczki i podparł lewą dłoń prawą rę-ką, nie zważając na ból towarzyszący zaciśnięciu pięści.Będzie miał tylko jednąszansę.Ból nie ma znaczenia.Rudowłosy mężczyzna pojawił się w progu, uśmiechnięty, a Roland jak zwy-kle przestał myśleć o czymkolwiek.Zobaczył, nacisnął spust i nagle rudowłosyleżał pod ścianą korytarza, z szeroko otwartymi oczami i granatową dziurką naczole.Eddie stał nad nim, wrzeszcząc i płacząc, raz po raz trzaskając kurkiemwielkiego rewolweru z rękojeścią obłożoną drewnem sandałowca, jakby ten męż-czyzna o rudych włosach nie był jeszcze dostatecznie martwy.Rewolwerowiec czekał na serię, która skosi Eddiego, a kiedy nie padł żadenstrzał, zrozumiał, że to naprawdę koniec.Jeśli byli tu jeszcze jacyś żołnierze Ba-116lazara, to wzięli nogi za pas.Z trudem wstał, zatoczył się i powoli podszedł do Eddiego Deana. Przestań powiedział.Eddie nie zwrócił na niego uwagi i w dalszym ciągu szczękał kurkiem rewol-weru, celując w zabitego. Przestań, Eddie.On nie żyje.Oni wszyscy nie żyją.Masz zakrwawionestopy.Eddie ignorował go i wciąż pociągał za spust.Gwar podnieconych głosówprzybliżał się.Tak samo jak wycie syren.Rewolwerowiec chwycił jego broń i pociągnął.Eddie odwrócił się i zanim Ro-land zdążył zdać sobie sprawę z jego zamiarów, Eddie uderzył go kolbą w skroń.Roland poczuł, że krew spływa mu po twarzy, a on sam osuwa się po ścianie.Usi-łował wstać.Powinni jak najszybciej opuścić to miejsce a jednak mimo wszelkichstarań powoli zsuwał się coraz niżej i na chwilę cały świat znikł w szarej mgle.* * *Był nieprzytomny najwyżej dwie minuty, a potem zdołał dojść do siebiei wstać.Eddiego nie było już na korytarzu.Jego rewolwer leżał na piersi zabi-tego rudowłosego mężczyzny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]