[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od dzisiaj on was będzie uczył.Taim popatrzył na Randa z zaciśniętymi ustami, kiedy uczniowie powoli zgromadzili się przed nim i zaczęli podawać swoje nazwiska.Reakcje mężczyzn, mówiąc ściśle, były rozmaite.Fedwin skwapliwie wystąpił naprzód, stając tuż obok Damera, Eben zaś pozostał z tyłu z pobladłą twarzą.Inni ustawili się gdzieś pomiędzy, pełni wahania i niepewności, ale ostatecznie odzywali się.Oświadczenie Randa oznaczało dla niektórych koniec całych tygodni oczekiwania, a być może również koniec całych lat marzeń.Tego dnia zaczynała się rzeczywistość, a rzeczywistość mogła oznaczać przenoszenie, wraz z wszystkim tym, z czym ono się wiązało w przypadku mężczyzny.Zwalisty, ciemnooki mężczyzna, sześć, może siedem lat starszy od Randa, nie zwracając uwagi na Taima, ukradkiem odsunął się od pozostałych.Jur Grady, odziany w zgrzebny, farmerski kaftan, stanął przed Randem, przestępując z nogi na nogę i miętosząc sukienną czapkę w kanciastych dłoniach.Wbił wzrok w nią, a może w ziemię pod podeszwami zniszczonych butów, bardzo rzadko popatrując na Randa.- Uhm.Lordzie Smoku, tak się zastanawiałem.uhm.mój tatko pilnuje mojego poletka, to dobry kawał ziemi, jak strumień nie wysycha.może jeszcze tam co rośnie, o ile padało i.i.- Zmiął czapkę i na powrót ją rozprostował.Zastanawiałem się, czy jednak nie wrócić do domu.Kobiety unikały Taima.Silnie przyciskały dzieci do swych sukien i obserwowały to wszystko, ustawione w milczący szereg świecący zmartwionymi oczyma.Sora Grady, pulchna, jasnowłosa, z czteroletnim chłopcem bawiącym się jej palcami, była najmłodsza.Te kobiety przybyły tu w ślad za mężami, ale Rand podejrzewał, że połowa rozmów między żonami i mężami sprowadzała się ostatecznie do wyjazdu.Pięciu mężczyzn już wyjechało, sami żonaci, mimo iż żaden nie podał małżeństwa jako powodu rezygnacji.Jaka kobieta patrzyłaby spokojnie na własnego męża, który czeka na to, kiedy go zaczną uczyć przenoszenia? To przecież musiało wyglądać w jej oczach tak, jakby oczekiwał na moment egzekucji.Niektórzy twierdzili, że to w ogóle nie jest miejsce dla rodzin, ale najprawdopodobniej również ci sami mówili, że mężczyzn też wcale nie powinno tutaj być.Zdaniem Randa, Aes Sedai popełniły błąd, izolując się od świata.Mało kto wchodził do Białej Wieży oprócz Aes Sedai, kobiet, które chciały zostać Aes Sedai oraz tych, którzy im służyli; jedynie niewielka garstka szukających pomocy, i to tylko wówczas, gdy byli już bardzo zdeterminowani.Te Aes Sedai, które opuszczały Wieżę, trzymały się zazwyczaj z daleka od innych ludzi, a niektóre nie wychodziły z niej nigdy.W ich oczach ludzie stanowili pionki do gry, a świat planszę, nie zaś miejsce, w którym się żyje.Dla nich realna była jedynie Biała Wieża.Żaden człowiek nie potrafił zapomnieć o świecie i zwykłych ludziach, kiedy patrzył na swoją rodzinę.To wszystko musiało przetrwać do Tarmon Gaidon - zatem jak długo? Rok? Dwa lata? - choć, tak naprawdę, pytanie brzmiało, czy w ogóle całe przedsięwzięcie się powiedzie.Może, jakoś.Zmusi ich, by dotrwali.Rodziny będą przypominać tym mężczyznom, o co toczy się walka.Sora nie odrywała wzroku od Randa.- Odejdź, jeśli chcesz - oznajmił Jurowi.- Póki nie zaczniesz się uczyć przenoszenia, możesz odejść w każdej chwili.Ale jak już zrobisz ten pierwszy krok, to staniesz się żołnierzem.Wiesz, że podczas Ostatniej Bitwy będziemy potrzebowali każdego żołnierza, Jur.Cień będzie miał nowych Władców Strachu, zdolnych do przenoszenia; nie ma mowy, by było inaczej.Ale to twój wybór.Może na swojej farmie jakoś wszystko przemyślisz.Na świecie z pewnością istnieją takie miejsca, gdzie da się uniknąć tego, co nadchodzi.Liczę na to.W każdym razie my wszyscy tutaj zrobimy, co możemy, by takich miejsc było jak najwięcej.Przedstaw się przynajmniej Taimowi.Byłaby szkoda, gdybyś odjechał, nie wiedząc nawet, czy jesteś zdolny do nauki.Odwróciwszy wzrok od zmieszanej twarzy Jura, Rand uciekł spojrzeniem przed wzrokiem Sory.“I ty potępiasz Aes Sedai za manipulowanie ludźmi” pomyślał z goryczą.Robił, co musiał robić.Taim nadal zapoznawał się z nazwiskami podchodzących do niego kolejno członków grupy i nadal rzucał raczej mało pokorne spojrzenia w stronę Randa.I nagle jego cierpliwość jakby się wyczerpała.- Dość tego! Ci, którzy zostaną tutaj do jutra, przedstawią mi się kiedy indziej.Kto ma zostać sprawdzony pierwszy? Natychmiast ucichli.Niektórzy, wpatrzeni w niego, nawet nie mrugali.Taim wycelował palec w Damera.- Właściwie to mógłbym zacząć od wyrzucenia ciebie.Podejdź no tu.- Damer nie ruszył się, dopóki Taim nie chwycił go za rękę i nie odciągnął na odległość kilku kroków od pozostałych.Rand, obserwując ich, też podszedł bliżej.- Im więcej Mocy jest używane - powiedział Taim Damerowi - tym łatwiej wykryć rezonans.Z drugiej zaś strony zbyt duży rezonans mógłby dokonać nieprzyjemnych rzeczy z twoim umysłem, mógłby cię zabić.więc zacznę łagodnie.Damer zamrugał; najwyraźniej ledwie go rozumiał, wyjąwszy być może stwierdzenie o nieprzyjemnych konsekwencjach i umieraniu.Rand wiedział jednak, że to wyjaśnienie jest przeznaczone dla niego, Taim nie zdradzał w ten sposób jego braków w wiedzy.Nagle pojawił się maleńki płomyk, długości cala, roztańczony w powietrzu w równej odległości od wszystkich trzech mężczyzn.Rand czuł Moc wypełniającą Taima, aczkolwiek niewielką porcję, i widział tkany przez niego cieniutki splot Ognia.Widząc płomyk, Rand poczuł zaskakującą ulgę, zaskakującą, ponieważ stanowił on dowód, że Taim rzeczywiście potrafi przenosić.Wstępne wątpliwości Bashere musiały widocznie odbić się echem w jakimś zakamarku jego umysłu.- Skup się na tym płomieniu - rozkazał Taim.- Jesteś tym płomieniem; świat jest płomieniem; nie ma nic prócz tego płomienia.- Nie czuję nic prócz bólu w oczach - mruknął Damer, ocierając pot z czoła wierzchem szorstkiej, pokrytej odciskami dłoni.- Skup się! - warknął Taim.- Nie gadaj, nie myśl, nie ruszaj się.Skup się.Damer przytaknął, zamrugał na widok grymasu na twarzy Taima i znieruchomiał, wpatrzony milcząco w płomyk.Taim zdawał się czymś pochłonięty, czym, Rand nie był pewien; wydawał się jakby czegoś słuchać.Rezonans, powiedział.Rand skupił się, wsłuchany, wyczuwając.coś.Mijały minuty, w trakcie których żaden z nich nie poruszył ani jednym mięśniem.Pięć, sześć, siedem długich minut, a Damer ledwie mrugnął.Oddychał ciężko i pocił się tak obficie, że ostatecznie wyglądał jak ktoś, komu wylano wiadro wody na głowę.Dziesięć minut.I nagle, Rand to poczuł.Rezonans.Było to coś niewielkiego, miniaturowe echo cieniutkiego strumienia pulsującego w ciele Taima, ale pochodziło ewidentnie od Damera
[ Pobierz całość w formacie PDF ]