Home HomeCaine Rachel Czas Wygnania 03 NiewidzialnaCaine Rachel Czas Wygnania 02 NieznanaSCARROW, Alex TIME RIDERS 2 Czas drapieżnikówPhilip K. Dick Czas poza czasem (2)Grisham John Czas zabijaniaAlvarez Julia Czas MotyliCharlotte Link Czas burzCammilleri Rino Inkwizytor (2)Forbes Colin Stacja nr 5Klub Pickwicka t.1 Dickens Ch
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • styleman.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Hoover jechał więc czymś w rodzaju grobli otoczonej zewsząd wodą.Od czasu do czasu od tego ziemnego wału odchodziły prostopadłe ramiona prowadzące do zabudowań poszczególnych farmerów.Na dobrą sprawę jedynym zadaniem inspektora było nie przegapić odpowiedniej odnogi i uważać cały czas, by w ciemności nie zjechać z nasypu.To skończyłoby jego podróż bezapelacyjnie.Przestrzeganie od kilku godzin tych dwóch prostych warunków zmęczyło Hoovera tak, że gotów był zawrócić, gdyby nie to, że do celu pozostało jednak mniej drogi niż do Rainy City.W pewnym momencie zobaczył przed sobą błyskające pomarańczowe światło, zapowiadające kolejny rozjazd i kolejny drogowskaz.Według mapy powinna to już być właściwa droga.Hoover dodał niecierpliwie gazu i po chwili z poślizgiem zahamował przed słupem dźwigającym sygnalizator i tablicę z odblaskowym napisem.Inspektor z trudem wycofał wóz w lepkim błocku i skręcił w lewo.Dodał gazu.gdyż droga, utrzymywana najwyraźniej w porządku przez samego Shore'a była w lepszym stanie.Miękkie pacnięcia kropel wody o dach samochodu przyśpieszyły swoje staccato i Hoover poczuł mdłości.Przez całą drogę wyobrażał sobie, ze to nie woda tłucze o blaszane nadwozie, a nieprzerwany grad ślimaków, małży, meduz i jakichś amorficznych tworów wydających ten ohydny, mlaszczący dźwięk.Po chwili odgłosy zmieniły się, gdyż wóz wpadł na wyasfaltowany odcinek drogi,Hoover jechał w jakimś sapiąco-świszczącym poszumie rozcinanej galarety.Czuł wręcz opór, jaki spadająca z czarnego nieba i lepiąca się do karoserii maź stawia maszynie.Wokół pojaśniało, ukazał się rząd latarń zawieszonych nad drogą i inspektor zaczął gwałtownie hamować, gdy zrozumiał, ze dotarł na miejsce.Samochód wjechał łagodnie wznoszącą się pochylnią na podjazd w kształcie tunelu.Tunel był jasno oświetlony, szeroki, jednocześnie pełnił funkcję garażu i parkingu.Ślimaki przestały spadać z nieba, wszystko ucichło i Hooverowi minęły mdłości.Zjechał na wolne miejsce i wysiadł z wozu.Ruszył do drewnianych, zamczystych wrót odcinających się czernią od prawej strony tunelu, będącej jednocześnie ścianą wielkiego, ponurego domu.- Bunkier - ocenił go w myśli Hoover z niechęcią i poszukał obok drzwi sygnalizatora.Nic takiego nie było.tylko na czarnych dechach błyszczała głowa złotego lwa z ciężkim kółkiem w kształcie połykającego swój ogon węża w zębach.Inspektor poruszył kółkiem, ale bez specjalnego akustycznego efektu.Jednak po chwili coś zaskrzeczało nad nim.Podniósł odruchowo głowę.- Kto tam9 - usłyszał z głośnika schrypnięty głos.- Inspektor Hoover.Do pana Shore'a.Drzwi odskoczyły i Hoover stanął oko w oko z pytającym.- Czego się pan napije"? - zapytał Shoie.- Gin.whisky, brandy?Shore był niskim, chudym mężczyzną, miał rzedniejącą czuprynę nieokreślonego koloru, wydatny nos, bladobłękitne oczy i rude wąsy.Poruszał się zdecydowanie, sprężyście, a uścisk jego dłoni był mocny i krótki.Pomimo swej chudości, z powodu której przypominał zagłodzonego niewolnika, znać po nim było niepospolitą siłę fizyczną i dynamizm.W rozchełstanej kraciastej koszuli, spranych spodniach i gumowych butach przypominał pierwszych osadników Dzikiego Zachodu- Whisky - powiedział Hoover.- Bez lodu.Rozglądał się wokół, podczas gdy Shore przygotowywał drinki.Gabinet gospodarza był ogromny, wysoki, pełen skórzanych, przepastnych kanap i foteli, z ciemnym biurkiem, obrazami i bronią na ścianach.Na podłodze znalazły dla siebie miejsce aż cztery różne dywany.Nie było tu ani jednego nowoczesnego sprzętu, za to pod ścianą stały wielkie oszklone szat\ biblioteczne pełne książek.W pomieszczeniu me było okna.- Sam pan tu mieszka? - spytał inspektor, odbierając podawanego mu drinkaGospodarz skinął głową.Usiadł na fotelu naprzeciw Hoovera i nogi wsunął pod niski stolik.Upił mały łyk trunku i odstawił szklaneczkę.Inspektor nie poszedł w jego ślady, łyknął najpierw połowę i czując, jak miłe ciepło rozlewa się w nim, bawił się ptzetaczając szkło między dłońmi.- Sam - dodał Shore, jakby się czuł zobowiązany do wyjaśnień.Założył obie ręce za głowę i świdrował inspektora swoimi bladymi oczkami.- Żona mieszka w Ramy City, ale wybiera się na End, a może dalej.Nie wiem dokładnie.- Dzieci?- Brak.- Pojedzie pan za żoną? - zapytał Hoover zły na siebie, ze grzęźnie w prywatnym życiu tamtego.Shore nie czuł się tym w najmniejszym stopniu zażenowany czy obrażony.- Nie.Tu jest moje miejsce, tu mam dom, który sam zbudowałem.Nie, nie chcę wyjeżdżać.- Nie chce pan, czy nie może? - inspektor przypuścił atak czując, że wypływa wreszcie na czyste wody.- Co pan ma na myśli, mówiąc.,,nie może"? - zapytał spokojnie Shore.- Stowarzyszenie.Jest pan przywódcą.Wielkim Wężem.Nie sądzę, żeby mógł pan stąd wyjechać.- Dlaczego nie?- Nie puściliby pana.- To niezupełnie jest tak.Pan nie rozumie tego - rzekł Shore, podnosząc szklaneczkę.Wypili obaj.- Właśnie po to przyjechałem.Żeby zrozumieć.Więc puściliby pana czy nie? Ja twierdzę, że nie.- Może ma pan rację.Tak, w pewien sposób.- W pewien sposób?- Ja czuję, że jestem im potrzebny.A oni mnie.Inaczej nie da się tego powiedzieć.- Ale pan podobno jest szefem.Załóżmy, że wzywa pan do siebie swoich dziewięciu Wodników i mówi im, że wyjeżdża.I co się dzieje dalej?Shore uśmiechnął się pobłażliwie.- Nic.Po pierwsze nie wezwałbym ich.bo nikogo wezwać nie mogę.Najmłodszego nawet Adepta.To zresztą nie jest potrzebne.Prędzej oni mogą wezwać mnie.Hoover zacisnął szczęki.- A dalej? Gdyby jednak?- Dalej? Jeżeliby wszyscy chcieli, żebym wyjechał i gdybym ja tego chciał - to tak.- Chcieli czy pozwolili? Nazywajmy rzeczy po imieniu!- Chcieli.Aleja nie chcę.Inspektor westchnął, kółko się zamknęło.- Zacznijmy jeszcze raz - powiedział z rezygnacją - jest pan szefem.- Panie Hoover! - przerwał mu gospodarz.- Niech pan zrozumie, że przykłada pan złą miarkę! Nie jestem niczyim szefem, jak pan to nazywa.Jutro może się okazać, że jestem jednym z dziewięćdziesięciu Smoków lub Adeptem!- Degradacja? - zapytał żywo inspektor.Shore wybuchnął śmiechem.- Nic pan nie rozumie, drogi inspektorze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •