Home HomeHenry N. Beard, Douglas C. Kenn Nuda PierscieniBeard Henry N.,Kenney Douglas C Nuda PierscieniKrotoschin Henry Huna (2)Marr Melissa Wróżki 02 Król MrokuSmith Lisa Jane Wizje w mroku OpętanyJonathan Carroll Kraina ChichówHenry Kuttner Housing Problem UCHenry Kuttner SzachowiskoKuttner Henry Kraina MrokuPratchett Terry Mort (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dona35.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Pamiętałby do końca świata.Zaraz, zaraz.Jeżeli chodzi o Medeę, jest jeszcze coś, o czym należy pamiętać.Coś, co sprawia, że nawet Ganelon stał się trochę podejrzliwy i bardziej ostrożny.Ganelon? Czyżbym znów był Ganelonem? Kiedy stali przede mną leśni ludzie, czułem się w pełni sobą, jak dawniej, ale teraz nie miałem tej pewności.Pamięć wygasła.Kiedy stanęła przede mną ta piękna czarodziejka i uśmiechnęła się, wszystko, co uczyniło mnie na chwilę Ganelonem, opuściło mój umysł i ciało jak opadająca maska.To Edward Bond w moim przebraniu rozglądał się po leśnej polanie, wspominając z przerażeniem i odrazą to, co się właśnie wydarzyło.Odwróciłem się na chwilę, by ukryć przed Medea swą twarz, która na pewno by mnie zdradziła.Czułem zawrót głowy nie tylko z powodu wspomnień.Świadomość faktu, że moje ciało łączyło w sobie dwie tożsamości, była znacznie bardziej nieznośna aniżeli pamięć o tym, co właśnie zrobiłem pod władzą szatańskiej woli Ganelona.Tak, to ciało Ganelona.Teraz nie miałem już co do tego żadnej wątpliwości.Edward Bond był gdzieś z powrotem na Ziemi, na swym dawnym miejscu, ale kod jego pamięci wciąż przygniatał mi umysł.Dzieliłem z nim wspólną duszę.Ganelon nie istniał, z wyjątkiem krótkotrwałych, pojedynczych chwil, kiedy powracające wspomnienia, które należały do mnie - ale czy naprawdę do mnie? - wypierały Edwarda Bonda.Nienawidziłem Ganelona.Odrzucałem to, jakim był i co myślał.Moja fałszywa pamięć odziedziczona po Edwardzie Bondzie okazywała się silniejsza niż Ganelon.Byłem Edwardem Bondem, byłem nim właśnie teraz.- Pamiętasz mnie, Lordzie Ganelonie? - tkliwy głos Medei przełamał moją walkę wewnętrzną, powtarzając to samo pytanie.Odwróciłem się do niej, czując odbijające się na twarzy oszołomienie.Prawdziwe myśli uległy zatarciu.- Nazywam się Bond - powiedziałem z uporem.Medea westchnęła.- Wrócisz - powiedziała.- To trochę potrwa, ale Ganelon do nas powróci.Ponieważ znów patrzysz na znany ci świat, na to, co się dzieje w Krainie Mroku, w Zgromadzeniu, bramy twojej świadomości ponownie staną otworem.Myślę, że dzisiaj w nocy podczas Sabatu przypomnisz sobie więcej.- Szkarłatny uśmiech Medei nagle stał się niemal przerażający.- Od czasu, kiedy udałam się do świata ziemskiego, a to już odległa przeszłość, nie odbył się tutaj ani jeden Sabat - mówiła dalej.- A w Caer Llyr jest ktoś, w kim wzbiera żądza ofiary.- Medea przeszyła mnie wzrokiem mrużąc szkarłatne oczy.- Pamiętasz Caer Llyr, Ganelonie?Kiedy wypowiadała te tajemne słowa, wróciło dawne przerażenie i odraza.Llyr.Llyr.Mrok i coś, co się porusza za Złotym Oknem.Coś zanadto obcego, by dotykać ziemi, po której stąpały stopy ludzkie, coś, co nigdy nie powinno żyć życiem ludzi.Dotknięcie tej ziemi i życie tym życiem skalało ich na tyle, że stali się niegodni miana istot ludzkich.Pomimo odrazy Llyr pozostał wszakże dla mnie kimś niesłychanie bliskim!Wiedziałem, pamiętałem.- Nic nie pamiętam - odparłem zdawkowo.Od tamtej chwili zacząłem wykazywać ostrożność.Nie mogłem ufać nikomu, nawet samemu sobie.A już najmniej sobie - Ganelonowi.Oczywiście, że pamiętałem, ale nie powinienem dać im tego po sobie poznać.Dopóki nie będę miał jasności, czego chcą i czym mi grożą, to jedno muszę zachować w tajemnicy jako swoją jedyną broń.Llyr.Na myśl o nim, kimkolwiek był, utrwaliło się we mnie przeświadczenie, że gdzieś w mrokach przeszłości Ganelona istniała przerażająca więź z Llyrem.Wiedziałem, że próbowano wtrącić mnie w tę otchłań jedności z nim.Wyczuwałem jednak, że nawet sam Ganelon się tego lękał.Dopóki cała sprawa nie rozjaśni się trochę w mojej pamięci, będę musiał udawać, że wiem mniej niż w rzeczywistości.- Niczego sobie nie przypominam - powtórzyłem, kręcąc przecząco głową.- Medei też nie? - spytała szeptem dziewczyna, pochylając się w moją stronę.Było w niej coś czarodziejskiego.Moje ramiona przyjęły jej szkarłatno-białą miękkość, jak gdyby były to ramiona Ganelona, nie moje własne.A jednak to usta Edwarda Bonda odpowiedziały na dziki napór jej ust.Czyżbym nie pamiętał Medei?Edward Bond czy Ganelon, jakie to miało teraz znaczenie? Liczyła się tylko ta chwila.Dotknięcie szkarłatnej czarodziejki odmieniło Edwarda Bonda.Wywołało w nim czy we mnie uczucie całkowitej obcości.Trzymałem przecież w ramionach rozkoszne, uległe ciało Medei, lecz kiedy dotknęliśmy siebie, coś obcego i nieznanego uniosło się nade mną i nachyliło.Podejrzewałem, że ona trzyma się na wodzy, powstrzymując demona, który nią zawładnął i walczy, by się uwolnić.- Ganelonie! - krzyknęła, drżąc.Odepchnęła się dłońmi od mojej piersi i oswobodziła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •