[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Lepiej późno niż wcale.Smoki nadlatywały.Kiedy znalazły się nad samym polem walki, przestały posuwać się naprzód i łapiąc prądy ciepłego powietrza, zaczęły krążyć nad nim pojedynczo.Nie było ich na tyle dużo, żeby istotnie zaćmić światło słońca, ale wydawało się, że ten tłum mógł ocienić całą ziemię pod nimi.Na polu bitwy nareszcie usłyszano heroldów.Broń chowano do pochew albo zawieszano u siodeł.Opuszczano tarcze.Poniżej ciemnych smoczych ciał pole wyglądało niemalże tak, jakby Francuzi i Anglicy stanowili jedną kompanię.Teraz nareszcie wszyscy słuchali wieści o rozejmie, rozgłaszanych przez francuskich i angielskich heroldów.- Co je tutaj sprowadza? - spytał za plecami Jima łamiącym się głosem król Jean.- Po co tu przybyły?Jim odwrócił się i stanął twarzą w twarz z królem i hrabią.- Są tu, żeby wspomóc angielską sprawę, Wasza Miłość - odpowiedział szorstko.- Jako Smoczy Rycerz jakiś czas temu zawarłem z nimi taką umowę.Spóźniły się trochę z przybyciem, ale są tu nareszcie.Król zagapił się na niego.Wpatrywał się też w niego hrabia, który jednak jako pierwszy z nich dwóch doszedł do siebie.Odwracając się do króla powiedział:- Być może zechcielibyście jednak przedyskutować warunki poddania się, Wasza Królewska Mość?- Nie - odezwał się ostro Jim.W równie gwałtownym odruchu hrabia zwrócił się ku niemu.Potem, zdając sobie nagle sprawę z tego, że sytuacja się zmieniła, przełknął z powrotem wszystkie gniewne słowa, które cisnęły mu się na usta.- Czy mogę spytać czemu, panie Smoczy Rycerzu? - odezwał się w końcu, starając się, by jego głos zabrzmiał równo i uprzejmie.- Dlatego, że przeznaczeniem tego dnia jest zakończyć się rozejmem - powiedział Jim - dla większego dobra i większej chwały nie tylko Anglii, ale i Francji.Musicie mi w tym zaufać, milordzie, i wy, Wasza Królewska Mość Tak musi być.Jeszcze raz hrabia i król wymienili spojrzenia, po czym popatrzyli z powrotem na Jima, bez słów.W istocie nie było w tym nic dziwnego, gdyż teraz nic im nie zostało do powiedzenia.Rozdział 41Jak na Kanał Angielski wody morza były spokojne.Statek, który wiózł Jima, Briana, Dafydda i Aragha oraz wszystkich ich ludzi i konie, był znacznie większy niż ten, na którym Jim, Brian i Giles przybyli do Francji.Jednakże gdy zatrzymano statek, by odprawić ceremonię pochowania sir Gilesa, pokład kołysał się niespokojnie i, jak podejrzewał Jim, niejeden ze zbrojnych i łuczników, którzy dołączyli do ich kompanii, chciał mieć całą tę sprawę jak najszybciej z głowy i płynąć już dalej.Nie żeby ruch statku podczas żeglugi działał kojąco na podrażnione żołądki, ale chociaż byliby coraz bliżej suchego lądu i Anglii.Mimo to Jim, Brian i Dafydd nie mieli zamiaru przyśpieszać złożenia ciała Gilesa w wodach morza.Nie mogli zabrać ze sobą na statek księdza dla tej ostatniej posługi, więc Jim wyrecytował z żałobnej ceremonii tyle, ile mógł sobie przypomnieć, mając nadzieję, że nieznajomość łaciny wśród otaczających go ludzi sprawi, że nie zauważą jego pomyłek i przeoczeń.Zanosiło się w tym dniu na deszcz, ale jeszcze nie padało.Szare chmury i szare morze zdawały się zamykać wokół nich, gdy tak stali przy otwartej części nadburcia, gdzie ciało sir Gilesa, odziane w zbroję, z bronią, leżało na paru deskach, gotowych do podniesienia, by mogło się zsunąć do swego miejsca wiecznego spoczynku.Jim zakończył modlitwę.Odwrócił się i skinął głowąTomowi Seiverowi i innym zbrojnym, którzy stali przy deskach, gotowi je unieść.Podnieśli je i sir Giles ześlizgnął się po nich do morza odległego zaledwie o kilka stóp.Pozostali ludzie odwrócili w ostatniej chwili oczy, ale Jim, Brian i Dafydd wychylili się przez nadburcie, by po raz ostatni spojrzeć na swego towarzysza.I dobrze zrobili.Gdy sir Giles ześlizgnął się do wody, zdarzyło się coś, co przeraziłoby straszliwie większość obserwatorów, ale dla trojga przyjaciół było najradośniejszym widokiem, o jakim mogli zamarzyć.Kiedy odziane w zbroję ciało znalazło się w wodzie, zdało się, że zdarzył się cud.Zbroja wręcz eksplodowała, tak jak zbroja Jima, kiedy zamienił się w smoka w drodze do Carolinusa.Tym razem jednak ukazała się szara foka, która nim zanurkowała i znikła im na zawsze z oczu w ciemnych wodach kanału, spojrzała na nich wesołym, pełnym życia okiem.Trzech przyjaciół cofnęło się od burty.- Wiedziałeś, że to się zdarzy? - spytał Jima przejęty Brian.Jim pokręcił głową i uśmiechnął się.- Nie - odpowiedział cichym głosem, słyszalnym tylko dla Briana i Dafydda.- Ale nie jestem zaskoczony.- Czy on już na zawsze pozostanie foką? - spytał Dafydd podobnie przyciszonym tonem.- Nie wiem - odparł Jim.- Może.Chociaż.Odwrócił się od nadburcia kręcąc głową i pytanie pozostało bez odpowiedzi.Od owego wieczoru po bitwie Jim był niezmiernie przygnębiony.Wtedy to wezwał Wydział Kontroli i wniósł oskarżenie przeciw Malvinne'owi.Do tej chwili nie był pewien, czy to, co zrobił, będzie najlepszym wyjściem dla wszystkich zainteresowanych.Teraz jednak ten jasny, krótki błysk oka foki jakoś go upewnił.- Hej tam, kapitanie! - zawołał Brian do właściciela statku.- Skończyliśmy.Do Anglii!Minęło około półtora tygodnia, nim trzej towarzysze, wraz ze swoimi konnymi zbrojnymi i łucznikami, których liczba jakoś wzrosła w drodze powrotnej z Francji, ciągnącymi za nimi długim sznurem wzdłuż leśnego traktu, zbliżyli się ponownie do Malencontri.W końcu byli już mniej niż milę od domu Jima, a pogoda pasowała tym razem do ich powrotu do domu.Był jasny, gorący dzień u schyłku sierpnia i cień leśnych drzew miły był wszystkim noszącym zbroje czy choćby ciężkie ochronne kaftany z garbowanej skóry, które preferowali łucznicy i niektórzy zbrojni.Jim, Brian i Dafydd jechali pierś w pierś na czele oddziału.Aragh opuścił ich natychmiast po wylądowaniu, mówiąc, że zbyt wolno podróżują i nie ma zamiaru wlec się z nimi.Tymczasem wszelkie różnice rangi między trzema przyjaciółmi zatarły się, nie tylko pod wpływem tego, co wspólnie przeszli, ale i z powodu śmierci i morskiej przemiany sir Gilesa.Żałość Briana po śmierci rycerza była znacznie większa, niż spodziewał się tego Jim; ale z drugiej strony on nigdy nie doceniał nagłości i głębi uczuć, które mogły zrodzić się w tych ludziach, wśród których teraz żył.Ostatecznie jednak smutek ten rozwiał się zupełnie, wypędzony częściowo przez morską przemianę Gilesa, a częściowo przez inne nastawienie, które Jim odkrył jako część tego świata, że rzeczy dokonane należało zaakceptować i zapomnieć.Teraz Brian niepokoił się tylko o Malencontri i o to, czy dama jego serca wciąż jeszcze przebywa tam z wizytą.Dafydd nie mówił na ten temat nic, ale Jim podejrzewał, że myśli walijskiego łucznika także przepojone były nadzieją, że jego żona również będzie w Malencontri, kiedy tam dotrą.Jednakże, najwyraźniej po to, żeby przestać zastanawiać się nad tym, Dafydd gawędził o innych sprawach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]