Home HomeHamilton Peter F. Swit nocy 2.2 Widmo Alchemika KonfliktCarey Jacqueline 01 Strzala KuszielaSempe J.J., R. Goscinny Wakacje MikolajkaLinux Users' GuideSimak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (2)PoematBogaCzlowieka k.3z7Agata Christie Tajemnica Wawrzynow (3)(30) Niemirski ArkadiuszKing Stephen TalizmanFocjusz Kodeksy II
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • urodze-zycie.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Lockwood -podobnie jak Drobeck - doskonale zdawał sobie sprawę, że podczaspierwszego, jakże katastrofalnego, semestru chemii nauniwersytecie w San Diego nauczył się tyle co nic.Wyciągnął ztego oczywisty wniosek, że Pilgrimowi i Rayneemu musiałostraszliwie brakować chemików, no bo skoro zatrudniali takichpatałachów.Albo działo się coś, o czym nie wiedział, bo takamożliwość zawsze wchodziła w grę.Mimo beznadziejnych kwalifikacji w dziedzinie chemii labo-ratoryjnej, w ciągu ostatnich kilku dni Lockwood zrobił duży krokw swojej karierze.To na pewno.Pytanie tylko, czy do przodu, czydo tyłu? A może w bok?Bobby wrócił do zajęcia, jakie zlecił mu Drobeck: dokładnieodmierzone ilości chemikaliów rozcierał w wielkim staromodnymmozdzierzu, który przytrzymywał unieruchomioną gipsem ręką.Często mrugał, nie przyzwyczajony do oparów eteru wypełniającychpiwnicę mimo wyrafinowanych środków bezpieczeństwa podjętychprzez profesora Isaaca.W dodatku ta nieszczęsna ręka sprawiała,że ruchy miał trochę niezdarne i kiedy wsypywał do kolb roztarte chemikalia, niewielkie ilości szybko parującego roztworu wylewałysię na podłogę.Do przodu, do tyłu czy w bok.Jego kochający przygodyojciec mawiał, że jeśli człowiek chce dokądś zajść, musi iść wjednym z tych trzech kierunków.Co miało w sumie sens.Tak więcBobby na pewno dokądś szedł.Tylko że wciąż nie wiedział dokąd.18Za kwadrans siódma w sobotę rano, ponad czternaście godzinpo tym, jak zamknęli się w zimnej, wilgotnej piwnicy domku naOrlej Górze, proces syntezy dobiegł końca.Bobby Lockwood patrzyłczerwonymi zapuchniętymi oczyma na zaspanego Simona Drobeckaodważającego trzysta czterdzieści gramów mokrych, błyszczącychkryształków koloru mlecznej czekolady, które wyskrobali z wnętrzapokrytych brązową skorupą kolb.Tak więc po czternastu bitych godzinach zbliżali się domety.Według obliczeń Drobecka, kiedy kryształki wyschną, powinniotrzymać mniej więcej dwieście pięćdziesiąt gramów produktuostatecznego.Dwieście pięćdziesiąt gramów jeden--jeden-dwa-tienyl-cykloheksyl-pipidryny, innymi słowy tiopei-nowego analogu fencyklidyny czyli nowej odmiany P$C$P.Dwa-dzieścia pięć dekagramów tego, czego chciał Jimmy Pilgrim.- I to koniec? - spytał Lockwood stojąc przed powarkującym zcicha wyciągiem i patrząc, jak Drobeck rozgarnia kopczykbrązowawych kryształków i jak pod strumieniami ciepłegopowietrza, bijącymi z dwóch zamontowanych na stojakach suszarekdo włosów, rozprowadza je równą warstwą po dużym arkuszualuminiowej folii.- Ostatnia faza - odrzekł Drobeck i ziewnął, nie przerywającspulchniania wilgotnej warstwy i przesypywania kryształków, żebyrozpuszczalnik szybciej wyparował.- To dlaczego są takie brudne? - spytał Lockwood.- My-ślałem, że będą białe.- Większość czystych związków organicznych jest biała -odrzekł Drobeck, wykonując łyżeczką metodyczne, posuwistoobrotowe ruchy.- Jestem pewien, że i ten byłby biały, gdybyśmyotrzymali substancję absolutnie czystą.Ale czysta to ona niejest.- Chcesz powiedzieć, że coś poszło nie tak? - spytał Bobby,a na jego zmęczonej twarzy pojawił się wyraz zaniepokojenia.Podczas minionych czternastu godzin jego opinia o Drobeckuuległa znaczącej zmianie, głównie na lepsze.Chociaż wciąż uważał, że chemik ma chorobliwego szmergla na punkcie węży,zaczął go niemal podziwiać za całkowite oddanie zawodowej pasji.Może ten stary pierdoła nie jest na tyle bystry, żeby samemurozpracować te wszystkie analogi - myślał Bobby, ale harował jakwół, chociaż brzuch zwisał mu do ziemi.I zawsze wszystko dwarazy sprawdzał, żeby wykluczyć możliwość pomyłki.Dlatego w głowie Bobby'ego nigdy nie zaświtała myśl, że wtrakcie syntezy analogu stary chemik popełnił jakiś błąd.- Nie, poszło jak trzeba - odrzekł Drobeck.- Instrukcjamówi, że należy oczekiwać zanieczyszczeń w granicach od ośmiu dopiętnastu procent.To głównie materiał nie przereagowany.Sądzę,że zmieściliśmy się w tym przedziale, i to z powodzeniem.- Znowuziewnął.- Oczywiście, można to oczyścić jeszcze bardziej, alezabrakłoby nam czasu.Poza tym, dla ich potrzeb, produkt w tymstanie nada się znakomicie.- Jesteś pewien? - spytał nerwowo Bobby, nie chcąc znalezćsię na czarnej liście Rayneego.- Jak najbardziej - odrzekł zniecierpliwiony chemik.Masz,trzymaj.- Podał mu łopatkę.- Zastąp mnie.Muszę zatelefonować.Wyczerpany całonocną pracą - co było widać po jego nalanej,pomarszczonej twarzy - ruszył powoli w stronę przeciwległego rogupiwnicy.Tam, ku przerażeniu Bobby'ego, nachylił się, otworzył klatkęi wyjął z niej zimnego, nieruchomego i - tak to przynajmniejwyglądało z miejsca, gdzie stał Lockwood - pozornie martwegopytona.Owinąwszy się wokół piersi ciężkimi, gumowatymi zwojaminiczym taśmami z amunicją, Drobeck spędził kilka chwil szepcząccoś do pupilka i czule głaszcząc jego pokryty lśniącymi łuskamiłeb.Czując ciepło bijące z otyłego ciała, wąż drgnął, zaczął sięruszać.Lockwooda przeszły ciarki.Radośnie uśmiechnięty Drobeck zaczekał, aż olbrzymi pytonprzylgnie do niego jeszcze mocniej, po czym sięgnął po słuchawkęściennego telefonu i nakręcił numer.- Mówi Drobeck.- Piwnica zawtórowała mu głuchym echem.-Mam wiadomość dla Tęczy.Wszystko poszło według planu.Za godzinęanalog będzie gotowy - zameldował gładząc pytona po łbie.Bobby odwrócił wzrok i usiłował skoncentrować się namieszaniu schnących kryształków.Nie mógł patrzeć na corazbardziej ożywioną, okrutnie bezwzględną bestię i jej pana, gdyżwciąż pamiętał horror, jaki nieświadomie pomógł rozpętać w pokojuswego przyjaciela, Jamiego MacKenzie.W San Diego, dokąd dotarła wiadomość Simona Drobecka, miałamiejsce metamorfoza innego rodzaju. To nieprawdopodobne, ale wszystkie przesłanki zdawały sięmówić, że Eugene Bylighter zaczyna wreszcie dorastać.Choć zdrugiej strony, "dorastać" to chyba lekka przesada.Piszczykzmieniał się - to trafniejsze określenie.Na lepsze czy nagorsze, tego nie wiedział jeszcze nikt.Jeśli wskaznik rewolucji emocjonalnej dokonującej się w Pi-szczyku w ogóle istniał, był nim z pewnością opór, jaki Bylighterstawił pokusie, żeby połknąć resztkę analogu A-17 i przeżyćnajbardziej odlotową "podróż" swego życia.Dawny Piszczyk na pewno by jej uległ, gdyby tylko nie byłświęcie przekonany, że proszek, który Tęcza kazał mu wsypać docoli Kaaren Mueller, jest jakąś trucizną.Dopiero rozciągnięta wczasie reakcja dziewczyny na kilka łyków mocno rozcieńczonejmikstury - a zwłaszcza jej majaczenia o kolorach - uzmysłowiłaPiszczykowi, że dał jej środek halucynogenny, i powstrzymała good wyrzucenia resztek tiopeiny do zlewu.Ale teraz.Teraz Bylighter był absolutnie pewien, że pro-szek odsypany z fiolki oznaczonej napisem: "Tiopeina" to analogA-17 - narkotyk o działaniu takim samym, a może nawet lepszym,jak B-16, po którym Sierotka Marysia i Sierotka Marycha przeżyłyzmysłową podróż w "supertęczy" [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •