[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu jednak Sara zrozumiała, że to nie tylko on stawał się coraz jaśniejszy.Cały pokój wypełniał się światłem.Myśląc, że to samochód skręcił do nich, zerwała się i zacisnęła dłoń na “45”.Po chwili odetchnęła.To nie był samochód.To poranek.Musiałam się zdrzemnąć, pomyślała z przerażeniem.Ta przeklęta maszyna ciągle stoi w tej samej pozycji.Mogła zrobić cokolwiek, kiedy nie uważałam.Samokrytyka Sary była zbyt surowa.Z kompletnego wyczerpania lekko przysnęła, ale jej mózg był tak wyczulony na niebezpieczeństwo, że gdyby Terminator poruszył się choćby o cal, wiedziałaby o tym.Niewiele mogłaby poradzić, ale wiedziałaby.Starała się dosięgnąć do stóp, krzywiąc z bólu w ramieniu.Będzie tak dokuczało całymi tygodniami.A wszystkie miejsca na ból były już wypełnione.Zmagając się ze sobą pokuśtykała do Johna i szturchnęła go łokciem na pobudkę.Jego powieki zatrzepotały, otworzyły się i oczy ujrzały sylwetkę matki pochylającą się nad nim w mroku przedświtu.Zaczął się uśmiechać z dziecięcą radością, aż, gdy znalazła się w smudze światła, zobaczył jak była wyniszczona i surowa.Uśmiech przetopił się w nadąsaną, senną minę, kiedy usłyszał jej niski, bezbarwny ton, niedaleki od brzmienia głosu Terminatora:- Robi się jasno.Musimy się ruszyć.John i Terminator poszli do starego chevroleta-furgonetki zaparkowanego z tyłu garażu.Słońce wieńczyło horyzont na bezchmurnym niebie.Powietrze było rześkie i ostre, wiatr dmuchał w ich ubrania i włosy.Tumany pyłu goniły się po ziemi.Zapowiadał się długi, upalny dzień.Furgonetka była zamknięta, więc Terminator wybił pięścią boczną szybę i zwyczajnie otworzył drzwi.Wspięli się do wnętrza i Terminator jednym ciosem zmiażdżył deskę rozdzielczą dookoła kierownicy.Kiedy się rozprysła, zdarł resztę jednym ruchem, po czym obrócił koniuszkami palców kikut stacyjki.Zanim John sięgnął do blendy przeciwsłonecznej, silnik już chodził.John opuścił blendę i komplet kluczyków upadł mu na kolana.Uśmiechnął się szeroko i zadyndał nimi przed oczami Terminatora:- Uczymy się jeszcze?Terminator nic nie powiedział, jednak wewnątrz robił coś, czego nigdy wcześniej nie czynił.W przeszłości krzyżował już ze sobą nowe dane, znajdując ich kontekstowe znaczenie i umieszczając w pamięci.Była jednak subtelna różnica.Terminator tylko połowicznie był jej świadom.Umieszczenie kluczy, ludzka motywacja, by ukryć tam zapasowy komplet i podtekst tej motywacji, przetworzyły niemal organiczną mieszankę wiadomości w rozległą świadomość, niepodobną do żadnego z zapisów o nowych danych, jakie wcześniej przeżył w swym krótkim życiu.Przebiegał nowe dane w te i z powrotem, analizując je małą cząstką swego umysłu, podczas gdy pozostała część prowadziła ciężarówkę wzdłuż pomp i napełniała jej bak do pełna.Sara wyszła z biura stacji.Znalazła kurtkę mechanika, dobrą do przykrycia krwi na bluzie.Używaną, ale całkiem czystą.Nie leżała na niej zbyt dobrze, ale była lepsza niż ta ze szpitala.Wciąż była bosa.Słońce poraziło ją w oczy.Zawsze oglądała je przez zadymione, okratowane i zadrutowane okna.Tak długo nie stała w jego pełnym blasku, na otwartej przestrzeni, z wiatrem we włosach.Pragnęła czuć się wolna.Tymczasem czuła się niebezpiecznie odsłonięta.Terminator i John wsiedli już do furgonetki.Kiedy i ona wspięła się na miejsce obok syna, Terminator wydał pierwsze tego dnia oświadczenie:- Należy odjechać od miasta tak daleko, jak będzie można.Sara też była za tym.Znała tę drogę ucieczki.Opracowała ich z tuzin przez te lata.Spojrzała w dół szosy, która zbiegała się na horyzoncie:- Trzymaj kurs na południe.Niedzielna przejażdżkaSZOSĄ 215, NA POŁUDNIE9 czerwca 1992,Niedziela, 9:46 ranoFurgonetka grzmiała w dół długiego pasma otwartej, niezatłoczonej szosy.Terminator prowadził, a Sara siedziała na miejscu pasażera.John z tylnego siedzenia obserwował tyły ich głów, zdumiewając się, jak bardzo byli podobni do jakiejś przedziwnej rodziny na niedzielnej przejażdżce.Sara przechyliła się, aby spojrzeć na szybkościomierz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]