[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozbity ołtarz Welesa przyda się by nająć nowych wojów i do końca wyrychtować „Złotego Orła”.grudzień 1988 WarszawaJacek DukajOpętaniCiało, którego użyłem do skoku, dzięki któremu zamknąłem pętle, nazywacie Jamesem Woppatim.Teraz wiecie kogo przeklinać.Mnie to nie przeszkadza.Proszę.Ale tak naprawdę jestem tylko mimowolnym sługą Tego, Który Nie Ma Imienia.Służę mu wiernie, bo inaczej nie mogę, od niezliczonych tysiącleci, albowiem nie mają one początku ni końca.Niezmierzona jest jego potęga i nieznane zamiary.Ja jestem jedynie sługą.Oczywiście mógł go nie przyjąć.Naprawdę nie powinien.Sama propozycja spotkania była wystarczająco bezczelna, by ją całkowicie zlekceważyć.Samo spotkanie wystarczająco niebezpieczne, by je odrzucić od razu.W cztery oczy z wysłannikiem Canedona - do tego nie mogło dojść.Doszło.- Tak, tak, proszę usiąść.- Żeby nie było nieporozumień.- Shenedon siadając splótł dłonie na brzuchu.Nie miał żadnego neseserka, nic z rzeczy, które nierozerwalnie łączyły się z jego zawodem.- Firma antysądowa, w której pracuję, aktualnie zajmuje się interesami pana Canedona.Nie robimy tego z przekonania i wszystkie motywy, o których pan zapewne pomyślał, nie wchodzą tu w grę.Ja wykonuję jedynie polecenie klienta i nie jestem nim w żadnym stopniu osobiście zainteresowany.Mam nadzieję, że to jest jasne.- Tak.Dla mnie, tak.- Wiem.Wiem, panie Radiwill, i nawet się zdziwiłem usłyszawszy pana zgodę.Raczy pan o tym pamiętać: to pan ją wyraził.- Zdaję sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji tego spotkania, może i lepiej niż pan.Już w tej chwili szukają mnie trzy osoby, proszę więc mówić.- To, co teraz powiem, zapomnę w ciągu godziny.Życzył sobie tego pan Canedon, było to warunkiem, od którego nie chciał odstąpić.Pochylając głowę Radiwill wpełzł w mózg Shenedona, odnalazł śpiącego jeszcze potworka i wycofał się, nim twarz uniosła się z cienia na tyle, aby skurcz bólu rozszczepienia mógł być widoczny.-.pomimo znacznego wzrostu kosztów.Przekazuję.Scott Berry znajduje się w miejscowości Implite lub w jej okolicach, jest sam, ukrywa się i przystąpił już do pracy.Materiał udało mu się zdobyć mimo usilnych starań podwładnych Canedona.Shenedon podniósł się.- Jak pan widzi, nie było tego dużo.Żegnam.- Zaraz.!- Nic więcej nie wiem o tej sprawie, powiedziałem już wszystko.Żegnam.Shenedon wyszedł.Radiwill zaskoczony i zdumiony założył ręce na kark i wpatrzył się w przestrzeń.W życiu nie słyszał o żadnym Scotcie Berrym.Nie miał pojęcia jaką pracę on rozpoczął, jaką moc posiada, iż udało mu się pokonać satanistów i dlaczego sądzą oni, że w tej sprawie Zastępy sprzymierzą się z nimi.Albo to nowy chwyt Canedona, albo informatorzy Zastępów ogłuchli i oślepli.Junel, nadzorujący ich pracę zdziwił się nie mniej niż sam Radiwill.- No niee, takiej afery nie mógłbym przeoczyć.Na pewno blef.- To co? Zupełny spokój, tak? Nic, cisza?- Aż tak dobrze to nie.W poprzednim miesiącu były cztery napady na kościoły z Wielkimi Relikwiami.- Sataniści?- Prawdopodobnie, księża nie są zbyt rozmowni.Trupami wkoło jak posiał.Wszyscy od kilkunastu lat nie przeświecani.Za czwartym razem udało im się nawet wedrzeć do środka, ale Relikwii nie dostali.- Kiedy to było?- Szesnastego.- Potem spokój?- Raczej tak.- A co macie na tego Berry’ego?- My nic.Trzeba by się włamać.Tradycyjnie.Radiwill odwrócił się od okna, wielkiego, wykonanego z niezauważalnego materiału, sięgającego od sufitu do podłogi.Prawie zawsze rozmawiając stał odwrócony tyłem, wpatrzony w miasto i puszczę pod nim.Wydawało się, że tkwi na samym krańcu przepaści.- Co to znaczy tradycyjnie?- Jak poprzednio.- Jakie poprzednio? Nie było żadnego poprzednio.- Tak.Rozumiem.Junel szybko wyszedł.Archanioła zawsze dręczyło, że musi uciekać się do takich metod.Wiedział, że nie mają innego wyjścia, prawa nie zmienią, niemniej nie lubił myśleć o jego łamaniu.Szepnął na wywoływacz i dogrzebał się wiadomości o tych napadach.Ostatnia była katedra w Cosmio.Zabębnił.„Po co to robisz?”„Nie wiem.Tak jakoś.”„Domyślasz się czegoś?”„Nie, nie.”„Więc czemu?”„Nie wiem.Daj mi spokój!”Przyjaciel zamilkł.(Później Radiwill tłumaczył sobie, że podświadomie musiał skojarzyć pewne fakty.Nie wierzył w to.Nie mógł pozbyć się uczucia, iż podsunięto mu ten pomysł.Kto? Nikt.Po prostu: podsunięto.).Mgła dopadła biskupa Cosmio minutę potem.Znał Radiwilla dość słabo i bardzo starał się, żeby tak zostało.Nie okazał tego po sobie ujrzawszy w słupie mgielnym postać archanioła.Nigdy nie okazywał po sobie niczego.Przychodziło mu to z łatwością, albowiem nie posiadał twarzy.- Pochwalony.- Pochwalony.Zdarto mu ją żywcem, starając się, by nie wykrwawił się przy tym na śmierć i nie stracił przytomności.- Mam małą prośbę do księdza biskupa.- Nie słyszałem jeszcze, by jakakolwiek twa prośba była mała.Był ślepcem, półżywym, głuchoniemym ślepcem, kiedy znalazł go patrol.- Ostatnio zdarzył się u was przykry incydent.- Istotnie.Przykry incydent.Mógł kazać zrobić sobie drugą twarz, taką samą jak poprzednia.Nie chciał.Nie chciał już prawie nic.Sztuczny cień kaptura krył prymitywne mechanizmy zastępujące zmysły.Umartwienie?- Podobno sataniści nie zdobyli Relikwi?- Podobno? Jej moc zatrzymała ich.Dotarli do sanktuarium, lecz nie dostali niczego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]