[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W progu pojawił się Meecham i dorośli zawtórowali dzieciom wybuchem śmiechu.Spod krótkiej szaty wystawały owłosione nogi i ręce potężnego leśnika, który próbował niezdarnie utrzymać się na nogach obutych w kiepską imitację sandałów, jakie noszą Tsurani.Obrzucił ich ponurym spojrzeniem.– No i co w tym śmiesznego?– Tak się przyzwyczaiłem do twego widoku w stroju myśliwskim, że nie miałem pojęcia, iż możesz wyglądać inaczej.szczególnie tak – odpowiedział Kulgan śmiejąc się.– Po prostu wyglądasz trochę inaczej, niż się spodziewałem – dodał Pug, dusząc w sobie z trudem kolejny napad wesołości.Meecham pokręcił głową z obrzydzeniem.– I co, skończyliście już? Może wystarczy? Kiedy ruszamy?– Jutro rano, zaraz po wschodzie słońca – odpowiedział Pug.W pokoju momentalnie zapadła cisza.Czekali w ciszy, zgromadziwszy się wokół pagórka na północnym brzegu Wyspy Stardock, na którego szczycie rosło potężne drzewo.Deszcz ustał na chwilę, lecz lodowate podmuchy wilgotnego wiatru niosły zapowiedź kolejnych opadów.Większość społeczności wyspy pojawiła się przy pagórku, aby pożegnać Puga, Dominika i Meechama przed wyruszeniem w podróż.Kalała stała u boku Kulgana, wspierając dłonie na ramionach Williama.Gamina, zdenerwowana i trochę przestraszona, trzymała się kurczowo jej spódnicy.Pug stał samotnie, przebiegając jeszcze raz wzrokiem pergamin, który sporządził.Meecham i Dominik, trzęsąc się z zimna, stali o parę kroków dalej, słuchając z uwagą słów Kasumiego.Mówił szybko, starając się przekazać im w ostatniej chwili jak najwięcej szczegółów dotyczących życia i zwyczajów Tsuranich, które mogły im się przydać.Bez przerwy przypominał sobie jakieś detale, które przedtem wyleciały mu z pamięci.Meecham trzymał w ręku torbę przygotowaną przez Puga.Były w niej wszystkie, typowe dla wędrownego kapłana przedmioty.Pod nimi znajdowało się również kilka rzeczy raczej nietypowych dla mnicha z Kelewanu: broń i metalowe monety, prawdziwa fortuna według standardów Kelewanu.Kulgan udał się na wskazane przez Puga miejsce, dzierżąc w dłoni długą laskę, wyrzeźbioną w drewnie przez cieślę z wioski.Wbił ją mocno w ziemię, następnie zrobił to samo z drugą, umieszczając ją niecałe półtora metra od pierwszej.Cofnął się, a Pug zaczął głośno odczytywać treść zwoju.Pomiędzy laskami pojawiała się powoli świetlista przestrzeń, w której tańczyły, to wznosząc się, to opadając, tęczowe fale.Jednocześnie dały się słyszeć trzaski i syk powietrza, któremu towarzyszył ostry i przenikliwy zapach, podobny do tego, jaki występuje po uderzeniu pioruna.Świetlista plama rozlewała się coraz szerzej, zmieniając nieustannie barwę, coraz szybciej i szybciej przez całe spektrum, aż zaczęła lśnić jednorodnym, białym blaskiem.Błyszczała coraz jaśniej i jaśniej.Nie sposób było patrzeć.Głos Puga brzmiał monotonnie.W pewnej chwili rozległa się donośna eksplozja, jak gdyby pomiędzy laskami nastąpiło wyładowanie elektryczne.Wszyscy poczuli, jak opływa ich gwałtowny podmuch wiatru, który pomknął ku plamie światła i został jakby wessany przez przestrzeń między laskami.Pug odłożył zwój i spojrzał wraz z innymi na swoje dzieło.Dokładnie pomiędzy wbitymi w ziemię laskami tkwił drgający prostokąt szarej „nicości”.Dał znak Dominikowi.– Udam się pierwszy na drugą stronę.Starałem się ukierunkować przejście na niewielką polankę za moją starą posiadłością, ale mogło pojawić się zupełnie gdzie indziej.Gdyby się okazało, że świat po drugiej stronie nastawiony jest wrogo, będzie musiał obejść laskę, wchodząc w przestrzeń między nimi z tej samej strony i ukazując się z powrotem na Midkemii, jak gdyby przeszedł przez obręcz.O ile zdoła.Odwrócił się i uśmiechnął do Katali i Williama.Chłopczyk wiercił się nerwowo, lecz dodający otuchy dotyk rąk Katali uspokoił go.Twarz miała ściągniętą niepokojem i bólem.Skinęła tylko głową.Pug wkroczył w przejście i w ułamku sekundy zniknął im z oczu.Na ten widok dały się słyszeć zduszone okrzyki patrzących – tylko nieliczni spośród nich wiedzieli, co ma się stać.Chwile, które nastąpiły potem, zdawały się wlec w nieskończoność.Kilka osób podświadomie wstrzymało oddech.Pug pojawił się nagle z przeciwnej strony przejścia.Tym razem towarzyszyło mu ogólne westchnienie ulgi.Zbliżył się do czekających.– Otworzyło się dokładnie w tym miejscu, gdzie miałem nadzieję je umieścić.Zaklęcie Macrosa działa bez zarzutu.– Wziął w ręce dłonie Katali.– Tuż obok sadzawki na łące medytacji.Katala z trudem powstrzymywała cisnące się do oczu łzy.Jako pani wielkiej posiadłości, dbała troskliwie o wspaniałe kwiaty wokół sadzawki, przy której stała samotna ławka.Skinęła tylko głową w milczeniu.Pug objął ją mocno i uściskał Williama; gdy to czynił, Gamina niespodziewanie objęła go za szyję.„Bądź ostrożny”.Przytulił mocno dziewczynkę.– Będę, malutka.Pug dał znak Dominikowi i Meechamowi i wkroczyli w przejście.Zawahali się na ułamek sekundy i weszli za nim w szarość.Pozostali trwali bez ruchu, patrząc za przyjaciółmi, którzy zniknęli po drugiej stronie.Znów zaczął padać deszcz, ale nikt nie chciał odejść.W końcu deszcz przybrał na sile i przeszedł w ulewę.Kulgan powiódł wzrokiem po stojących.– Niech zostaną tylko wyznaczeni do warty.Reszta niech wraca do pracy!Rozchodzili się powoli, z ociąganiem i jakoś nikt nie miał pretensji do Kulgana o jego ostry ton.Podzielali jego troskę o los przyjaciół.Yagu, główny ogrodnik posiadłości Netohy, położonej niedaleko miasta Ontoset, odwrócił się i ujrzał nagle przed sobą trzech nieznajomych.Szli ścieżką wiodącą od dolinki medytacji do głównego budynku.Dwóch z nich było kapłanami Hantukama, Przynoszącego Błogosławione Zdrowie, chociaż jak na kapłanów byli wyjątkowo wysocy.Tuż za nimi kroczył ich żebrzący sługa, ogromny barbarzyńca, schwytany podczas ostatniej wojny.Yagu wzdrygnął się na jego widok, bo też i niewolnik w ogóle wyglądał okropnie, a do tego jeszcze lewy policzek przecinała przerażająca blizna.W kulturze zdominowanej przez wojowników Yagu był wyjątkowo spokojny i łagodny.Nad mężczyzn mówiących jedynie o rzemiośle wojennym i honorze przedkładał zdecydowanie towarzystwo swoich kwiatów i roślin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]