[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko, co najlepsze.Otworzyłem drzwi siatkowe, wyszedłem i stojąc za nimi jeszcze raz jej podziękowałem.Uśmiechała się już.Uśmiech miała równie przenikliwy jak spojrzenie.- Co miesiąc na pierwszego odbiera list polecony - powiedziała nagle.Odwróciłem się i zaczekałem.Nachyliła się do mnie.- Widzę, jak listonosz podchodzi do drzwi, żeby podpisała.Co miesiąc na pierwszego.Wtedy się ubiera i wychodzi.I nie wraca całymi godzinami.Pół nocy potem wyśpiewuje.Czasami już chciałam wzywać policję, tak się wydzierała.Poklepałem ją po złowrogim, chudym ramieniu.- Pani jest jedna na tysiąc - pochwaliłem ją.Włożyłem kapelusz, uchyliłem go przed nią i odszedłem.W połowie dróżki coś sobie przypomniałem i odwróciłem się.Wciąż stała jeszcze za siatkowymi drzwiami, nie zamykając wewnętrznych.Wszedłem z powrotem na schodki.- Jutro jest pierwszy - powiedziałem.- Pierwszy kwiecień.Prima aprilis.Niech się pani postara upewnić, czy dostanie ten list polecony, dobrze?Błysnęły ku mnie jej oczki.Roześmiała się wysokim starczym chichotem.- Prima aprilis - chichotała.- Może go nie dostać.Śmiała się, kiedy odchodziłem.Brzmiało to tak, jakby kura dostała czkawki.Rozdział siedemnastyW sąsiednim domu nikt nie odpowiedział na moje dzwonienie i pukanie.Drzwi siatkowe nie były zamknięte od środka.Pchnąłem drzwi wewnętrzne.Też były otwarte.Wszedłem.Nic się nie zmieniło, tak samo nawet czuć było dżinem.Na podłodze jednak nie było pobojowiska butelek.Brudna szklaneczka stała na stoliku przy krześle, na którym siedziała wczoraj pani Florian.Radio było włączone.Podszedłem do kanapy i pomacałem za oparciem.Znalazłem tam tę samą pustą butelką co wczoraj, a przy niej jeszcze jedną.Zawołałem.Nikt nie odpowiedział.Potem wydało mi się, że dosłyszałem przeciągłe smutne westchnienie, na pół jęk.Poszedłem dalej i zakradłem się do małego korytarzyka.Drzwi do sypialni były uchylone i to spoza nich wydobywały się te jękliwe odgłosy.Wsunąłem głowę i zajrzałem.Pani Florian leżała w łóżku.Leżała płasko na wznak pod naciągniętą aż po brodę bawełnianą kołdrą.Jeden z puszystszych pomponików przy kołdrze właził jej prawie do ust.Podłużną żółtą twarz miała sflaczałą, półmartwą.Brudne włosy plątały się po poduszce.Powoli otworzyła oczy i spojrzała na mnie bez wyrazu.W pokoju panował mdlący zaduch snu, whisky i brudnej bielizny.Na łuszczącym się od szarobiałej farby biureczku tykał budzik za sześćdziesiąt dziewięć centów.Tykał tak głośno, że mógłby wstrząsać ścianami.W lustrze nad nim odbijało się zniekształcone oblicze leżącej.Kufer, z którego wyjęła przedwczoraj fotografie, wciąż był otwarty.- Dobry wieczór, pani Florian - powiedziałem.- Choruje pani?Z trudem złączyła razem wargi, potarła jedną o drugą, wysunęła język, zwilżyła je i poruszyła szczękami.Głos, który wydostał się z jej ust, brzmiał jak zdarta płyta.W oczach zabłysła świadomość, ale bynajmniej nie zadowolenie.- Złapał go pan?- Myszkę?- Jasne.- Jeszcze nie.Ale mam nadzieję, że niedługo złapię.Z wysiłkiem uniosła oczy do góry, zamrugała i znów je otworzyła, jakby próbowała zetrzeć z nich jakąś mgiełkę.- Powinna, pani zamykać dom - powiedziałem.- On może wrócić.- Pan myśli, że się boję Myszki, co?- Tak się pani zachowywała, kiedy rozmawiałem z panią wczoraj.Zastanowiła się nad tym.Była to dla niej mozolna praca.- Ma pan coś do picia?- Nie, dziś nic nie przyniosłem.Miałem trochę mało gotówki.- Dżin jest tani.I dobry.- Mógłbym skoczyć po butelczynę.Jeszcze chwilka.Więc nie boi się pani Malloya?- Dlaczego miałabym się go bać?- W porządku.Nie boi się pani.Więc c z e g o się pani boi?Oczy jej zabłysły życiem, które utrzymało się w nich przez moment i znowu zgasło.- Ech, daj pan spokój.Wy wszyscy, gliny, jesteście tacy sami.Rzygać się chce.Nic nie powiedziałem.Oparłem się o futrynę drzwi, wsunąłem papierosa do ust i starałem się tak go przekrzywić, żeby dotknąć nosa.To dużo trudniejsze, niż się wydaje.- Gliny - powiedziała powoli, jakby mówiła sama do siebie - nigdy go nie złapią.Jest sprytny, ma forsę i ma przyjaciół.Tracisz czas, glino.- O, to nawyk zawodowy - wyjaśniłem.- Zresztą, prawdę mówiąc, działał w samoobronie.Gdzie on może być?Zachichotała i otarła usta bawełnianą kołdrą.- Śmierdząca wazelina - powiedziała.- Spryciarz.Wciąż wam się zdaje, że w ten sposób coś uzyskacie.- Podobał mi się ten Myszka - przyznałem.W jej oczach zapaliło się zainteresowanie.- Pan go poznał?- Byłem z nim wczoraj.kiedy zabił tego czarnego na Centralnej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]