[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lewa dłoń w rękawiczce powoli obracała na blacie nieduży kieliszek.Leopardi mówił coś do swej towarzyszki, pochylając się ku niej nad stołem.W kremowej, włochatej marynarce sportowej wydawał się jeszcze bardziej barczysty niż zwykle.Zaczesane włosy zbiegały mu się w szpic na brązowym karku, tuż nad kołnierzem.Gdy Steve ruszył w jego stronę, muzyk wybuchnął szyderczym, pewnym siebie śmiechem.Detektyw przystanął i skręcił do sąsiedniego stolika.Leopardi zauważył go kątem oka, z irytacją odwrócił głowę, lecz nagle uniósł brwi i z błyskiem w oku całym ciałem okręcił się w stronę Steve'a, niczym mechaniczna zabawka.Oparł na stole małe, kształtne dłonie, po obu stronach wysokiej szklanki z koktajlem, i uśmiechnął się.Raptownie odsunął krzesło.Wstał, uniósł palec i teatralnym ruchem dotknął cienkiego jak kreska wąsa.- Ty skurwysynu! - wycedził z naciskiem.Siedzący w pobliżu mężczyzna łypnął na niego przez ramię.Kelner, który ruszył w ich stronę, zatrzymał się w pół kroku i zniknął między stolikami.Dziewczyna spojrzała na detektywa i odchyliła się na oparcie ławy przy ścianie.Zwilżyła językiem czubek palca prawej dłoni i przesunęła nim po kasztanowej brwi.Steve ani drgnął, lecz jego policzki zabarwił ciemny rumieniec.- Zapomniałeś wczoraj czegoś w hotelu - powiedział cicho.- Chyba powinieneś coś z tym zrobić.Trzymaj.Wyciągnął z kieszeni złożoną kartkę i podał ją muzykowi.Leopardi wziął ją z uśmiechem, rozłożył i przeczytał.Był to arkusz żółtego papieru z ponaklejanymi literami wyciętymi z gazet.Trębacz zmiął go i upuścił na podłogę.Zbliżył się do Steve'a o krok i - tym razem głośniej - powtórzył:- Ty skurwysynu!Mężczyzna, który przed chwilą zmierzył go wzrokiem, raptownie wstał od stolika i odwrócił się.- Nie zniosę takiego języka w obecności mojej żony - powiedział wyraźnie.- Pocałujcie mnie wiesz gdzie, ty i twoja żona - odparł Leopardi, nie zaszczycając go spojrzeniem.Mężczyzna spurpurowiał.Jego towarzyszka zerwała się z miejsca, chwyciła torebkę i żakiet i odmaszerowała.Po chwili wahania wybiegł za nią.Teraz już cała sala śledziła rozwój wydarzeń.Kelner, który niedawno zniknął między stolikami, pospiesznie wyszedł do foyer.Leopardi zrobił jeszcze jeden, dłuższy krok i uderzył detektywa w szczękę.Steve cofnął głowę, amortyzując cios, i zatoczył się do tyłu.Podparł się ręką o sąsiedni stolik.Gdy się odwracał, by przeprosić siedzącą tam parę za przewróconą szklankę, trębacz raz jeszcze skoczył i zaprawił go w skroń.Dockery wyszedł z foyer, rozsunął dwóch kelnerów na boki niczym skórkę banana i błyskając zębami, ruszył na drugą stronę sali.Steve czknął lekko i odskoczył.Odwrócił się.- Zaczekaj, wariacie! - rzucił ochryple.- To nie wszystko.jest jeszcze.Leopardi skoczył za nim i z całej siły uderzył go w twarz.Z wargi detektywa pociekła krew, spływając błyszczącym strumyczkiem z kącika ust na brodę.Rudowłosa dziewczyna pobladła z wściekłości.Sięgnęła po torebkę i zamierzała wstać od stolika.Nagle Leopardi okręcił się na pięcie i odszedł.Strząsnął dłoń kierownika sali, który próbował go zatrzymać, i zniknął za drzwiami.Wysoka ruda odłożyła torebkę na stół i upuściła chusteczkę.Spokojnie spojrzała na detektywa i z równym spokojem poleciła:- Niech pan zetrze krew z brody, zanim poplami panu koszulę.Mówiła cicho, ochrypłym, wibrującym głosem.Podszedł do nich rozwścieczony Dockery.Złapał Steve'a za ramię i wykręcił mu rękę.- No, jazda! Idziemy!Steve jakby wrósł w ziemię.Wlepił wzrok w dziewczynę, przykładając chusteczkę do ust.Uśmiechnął się blado.Dockery, nie mogąc ruszyć go z miejsca ani o włos, dał znak dwóm kelnerom, którzy szybko stanęli za detektywem.Steve delikatnie pomacał usta i przyjrzał się zakrwawionej chusteczce.Odwrócił się do pary przy stoliku.- Najmocniej przepraszam - powiedział.- Straciłem równowagę.Dziewczyna, której przewrócił szklankę, wycierała sukienkę serwetką obrębioną frędzlami.Spojrzała na niego z uśmiechem.- To nie pańska wina - odparła.Dwaj kelnerzy znienacka chwycili detektywa od tyłu za ręce, lecz puścili go natychmiast, gdy Dockery pokręcił głową.- Uderzył go pan? - zapytał kierownik sali z napięciem.- Nie.- A może go pan sprowokował?- Nie.Rudowłosa dziewczyna schyliła się po upuszczoną chusteczkę.Trwało to trochę, nim się wyprostowała.W końcu jednak odnalazła zgubę i usiadła z powrotem.- To prawda, Bill - odezwała się zimno.- Król po prostu znów musiał zaprezentować się publiczności z najlepszej strony.- Hę? - bąknął Dockery, kiwając głową osadzoną na grubym, twardym karku.Nagle uśmiechnął się szeroko i spojrzał na Steve'a.- Przyłożył mi trzy razy, w tym raz od tyłu - rzekł detektyw.- Nie oddałem mu.Z pana jest kawał chłopa.Może sprawdzimy, czy uda się panu taka sztuczka?Dockery otaksował go wzrokiem.- Nie sądzę - przyznał.- Twoje na wierzchu.Jazda stąd! - zwrócił się ostro do kelnerów.Gdy odeszli, powąchał goździk w klapie i dorzucił spokojnie: - My tu nie przepadamy za bijatykami.- Jeszcze raz uśmiechnął się do dziewczyny i odszedł, zamieniając po drodze słówko z niektórymi gośćmi przy stolikach.Wrócił do foyer.Steve poklepał usta, schował chusteczkę do kieszeni i omiótł wzrokiem podłogę.- Mam to, czego pan szuka.w chusteczce - stwierdziła rudowłosa ze spokojem.- Nie usiądzie pan?Jej głos był mu dziwnie znajomy, jak gdyby już go kiedyś słyszał.Zajął miejsce Leopardiego, na wprost dziewczyny.- Ja zapłacę za tamten koktajl - zwróciła się do kelnera.- Byliśmy razem.- Parę kropli gorzkich z coca-colą - zamówił Steve.- A dla pani?- Brandy z wodą sodową.Tylko proszę nie za mocną.Kelner skłonił głowę i odszedł.- Krople gorzkie z coca-colą - powiedziała dziewczyna z rozbawieniem.- Właśnie dlatego uwielbiam Hollywood.Można tu spotkać tylu neurotyków!- Nietęgi ze mnie pijak - wytłumaczył się cicho detektyw, patrząc jej prosto w oczy.- Jestem z tych, co to wyskakują na piwko i budzą się w Singapurze z brodą do pasa.- Nic a nic panu nie wierzę.Od dawna zna pan Króla?- Poznaliśmy się wczoraj w nocy.Ale od samego początku jakoś nam się nie układa.- Dało się zauważyć.- Wybuchnęła głębokim, dźwięcznym śmiechem.- Pani mi odda tę kartkę.- Oho, jeszcze jeden niecierpliwy.Przed nami dużo czasu.- Chusteczkę, w której ukryła zmiętą żółtą kartkę, trzymała w zaciśniętej dłoni.Tej w rękawiczce.Środkowym palcem prawej ręki musnęła brew.- Pan chyba nie pracuje w filmie?- Boże, uchowaj.- To rozumiem.Ja też nie, jestem za wysoka.Nasi przecudnej urody amanci musieliby wkładać koturny, żeby mnie przycisnąć do piersi.Kelner postawił przed nimi szklanki, wykonał serwetą skomplikowaną ewolucję w powietrzu i odszedł.- Pani mi odda tę kartkę - powtórzył Steve z uporem.- Nie podoba mi się forma "pani mi odda".Przypomina mi słownictwo policyjnych szpicli.- Niestety, nie znam pani nazwiska.- Ja pańskiego też nie.Gdzie pan poznał Leopardiego?Steve westchnął.Hiszpańska orkiestra grała melancholijną melodię w tonacji minorowej, zdominowaną przez stłumiony klekot tykw.Detektyw przekręcił głowę, wsłuchując się w muzykę.- Struna E przestrojona o pół tonu niżej - zauważył.- Ciekawy efekt.Dziewczyna spojrzała na niego z rozbudzonym zainteresowaniem.- Nigdy bym nie zauważyła.A podobno wcale nieźle śpiewam.Ale nie odpowiedział mi pan na pytanie.- Wczoraj w nocy byłem jeszcze detektywem hotelowym w "Carltonie" - wyjaśnił powoli.- Nazywało się, że jestem recepcjonistą z nocnej zmiany, ale byłem zwyczajnym tajniakiem.Leopardi zatrzymał się u nas i narozrabiał.Więc wyrzuciłem go, za co wyleciałem z roboty.- Zaczynam rozumieć - stwierdziła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]