[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.%7łyd ustąpił i dał mu jeszcze wódki, pilnie czarkę każdą kredą na drzwiach zapi-sując.Szymon wypił; mokre jego oczy rozweseliły się i błysnęły, czapkę aż po oczy na głowęnasunął i zamaszystym, choć razem i niepewnym krokiem z karczmy wyszedł.Przed karczmąpod gwiazdzistym niebem stanął i coś do siebie mrucząc namyślać się zdawał.Z wielkimwytężeniem oczu patrzał w stronę, w której z daleka szarzało samotne w polu domostwo ko-wala, i nagle puścił się ścieżką pod ścianami stodół ku niemu wiodącą.Szedł, to prędko i raz-nie, to znowu powoli i ze spuszczoną głową ciągle do siebie coś niezrozumiałego mrucząc.Parę razy zatoczył się i rękami opierał o płoty ogrodów, przed kuznią stanął i namyślał sięznowu.Zdjęła go trwoga jakaś, bo rękę do czoła i piersi podniósł.Przeżegnał się i jeszczekilkanaście kroków postąpił.Gdyby był trzezwym, z połowy drogi wróciłby niezawodnie,alboby i całkiem w tamtą stronę nie szedł, ale wódka dodawała mu odwagi, a ujmowała roz-mysłu.Rękę na klamce drzwi położył i raz jeszcze przeżegnawszy się do chaty kowalawszedł.Kowala w domu nie było; Aksena, w ten długi wieczór zimowy ciepłem pieca roz-grzana, usnęła na swym sienniku.Nad siwą jej głową sterczała prząśnica ze złotawą kądzielą,tylko co upuszczone wrzeciono na szorstkiej nitce zwisało z pieca, pod ramionami jej nakształt skrzydeł rozwartymi skurczone, jak zziębłe ptaszyny, spały dwie małe, rumiane pra-wnuczki.Izba napełniona była półzmrokiem i ciszą, palący się w piecu ogień krzesał błędneświatełka w szybach okien, na których mróz wyrzeżbił sploty kryształowych i lśniących liści.Przed ogniem na stołku siedząc Pietrusia doglądała gotującej się strawy i zarazem odzież ro-dziny naprawiała.U stóp jej leżało kilka dziecinnych koszulek; na kolanach trzymała sukien-ny spencer męża, zszywając i przymocowując zdobiące go taśmy zielone.Kilka ubiegłychmiesięcy zmieniło nieco wyraz jej twarzy, wąskiemu czołu odebrało jego dawną, jasną pogo-dę, a w zarys ust wlało cichy, lecz rzewny smutek.Zwieżą jednak była jak wprzódy i jakwprzódy z rumieńców jej twarzy i kształtów kibici biły młodość i siła.W twardym sukniegrubą igłę zatapiając i wysoko podnosząc rękę z długą nitką, półgłosem, na przewlekłą nutęśpiewała chłopską, posępną balladę:Matka syna z cicha nauczaje: Czemu ty, synku, żonki nie karajesz?. 0j, maju, maju nahajku małujuI budu karaci żonku maładuju.Z wieczora komora krykom zazwiniała,A z połnoczy pościel hromko hawaryła,A switajuczy Hanulka nie żyła.Tu śpiewaczka umilkła na chwilę, igłę nawlekła, w ogień szarymi oczami popatrzyła iznowu nad szyciem schylona dalej przewlekłą nutę zawiodła: Oj, maci, maci, padnica u chacie,Poradzi ciepier, hdzie żonku chawaci? Zawiezi Hanulu u czystoje pole,Skażut ludzie, szto Hanula pszenicu pole,A sam skaczi na torh do Janowa.W Janowie braty Hanuli pochadzajućI u szwagra siestry swajej pytajuć: Hdzie Hanula, siestru naszu, podzieu?74Pryjechau do domu. Sługi najmilejsze,Podajcie konie mnie najworoniejsze,Pajedu ja do Hanuli w pole,Padajcie mnie skrypku hromku,Zahraju ja swaju dolu horku.Bodaj ty, matko.Z przeciągłym skrzypnięciem otworzyły się drzwi izby, Pietrusia śpiew swój przerwała igłowę odwróciwszy zobaczyła wchodzącego Szymona.Znała go dobrze i nie zdziwiła się, żetu przyszedł.Może z interesem do męża jej przyszedł.Uprzejmie skinęła głową. Dobry wieczór, Szymonie.Jak się macie?Nie odpowiedział nic, tylko uczyniwszy kilka chwiejnych kroków wprost przed nią stanął iz otworzonymi ustami wpatrywać się w nią zaczął.W bladych jego oczach tak mieszały się zsobą wyrazy ciekawości i trwogi, dzikiego pożądania i pijanego rozczulenia, że wyglądał ztym trochę strasznie i trochę też śmiesznie.Z otwartych ust jego w samą twarz kobiety zio-nęła woń wódki.Ręce w rękawy kożucha wsunął i z pomieszaniem trwożliwości i zuchwal-stwa zaczął: Pietrusia, ja do ciebie z prośbą. A czego chcecie? zapytała. K a b ty mnie hroszy pożyczyła.Do m i r o w e g o dziś na sądy chodził. Długi, k aż e, zapłacić trzeba.Ziemię sprzedadzą, k a ż e. Nie sprzedadzą, mówię, bo nie wyku-piona, od rządu, znaczy, nie wykupiona.A on, k a b jemu nogi p o k r u c i ł o, długi popła-cić, k a ż e.ja do starszyny.Tak prawił przez długie minut kilka po wiele razy jedno i to samo powtarzając, ona słu-chała go cierpliwie, szyciem swym zajęta, na koniec podniosła głowę i zapytała: To i cóż ja tobie, Szymonku, poradzić mogę? H r o s z y pożycz przystępując bliżej powtórzył chłop. Nie ma, dalibóg, nie ma, a skąd u mnie h r o s z e mogłyby być? Wszyscy wiedzą, że domężowskiej chaty w jednej spódnicy t a j w podartym kaftanie przyszłam i on nie ma, p o bo- ż ę się, że nie ma.Dostatek w chacie, chwała Bogu, jest, ale h r o s z y nie ma.Myjeszcze młode oboje.kiedyż nam było h r o s z e zbierać? Kłamiesz! zawarczał chłop h r o s z y t y m a j e s z pod dostatkiem, tyle m a j e sz, ile ich twoja dusza zażąda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]