Home HomeBrooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)Goodkind Terry Pierwsze prawo magii02 Terry Brooks Mroczne WidmoBrooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8Brooks Terry Potomkowie ShannaryBrooks Terry Piesn ShannaryCharles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)Sonny Hassell & Ais Interludes (#3)Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gotmax.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Jeśli chłopcy nie będą grać dalej, Williamie Kurku, osobiście się postaram, żeby całkiem zatruć ci życie.I powróciła w tłum rozgrzanych ciał.Skrzypek zerknął na diament.Mógłby wykupić z niewoli pię­ciu dowolnych władców tego świata.Kopnął go szybko za siebie.- Twój łokieć doznał wzmocnienia, co? - uśmiechnął się bębniarz.- Zamknij się i graj!Wyczuwał, że na czubkach palców pojawiają mu się melodie, których mózg nie znał.Bębniarz i dudziarz także je czuli.Muzyka wylewała się skądś; to nie oni ją grali - to ona grała nimi.CZAS ZACZĄĆ NOWY TANIEC.- Duuurrump-da-dum-dum - zanucił skrzypek.Pot ściekał mu po brodzie, gdy uległ nowemu rytmowi.Tancerze zakręcili się niepewnie, nie znając kroków.Ale jed­na para sunęła między nimi drapieżnie przechylona, wyciągając złą­czone ramiona niczym bukszpryt pirackiego okrętu.Na końcu es­trady zawrócili z wymachem kończyn, zdającym się przeczyć nor­malnej anatomii, i ruszyli promenadą przez tłum.- Jak się nazywa?TANGO.- Można za to trafić do więzienia?NIE PRZYPUSZCZAM.- Zadziwiające.Muzyka się zmieniła.- A ten znam.To quirmiański taniec byków! O-le!“Z MLEKIEM" ?Nagle w rytmie muzyki rozległa się szybka kanonada głuchych, ostrych dźwięków.- Kto gra na marakasach? Śmierć uśmiechnął się tylko.MARAKASY? NIE POTRZEBUJĘ.MARAKASÓW.A potem stało się teraz.Księżyc zmienił się we własne widmo ponad horyzontem.Z drugiej strony rozlewał się już odległy brzask nadchodzącego dnia.Zeszli z tanecznej estrady.Cokolwiek podtrzymywało orkiestrę w godzinach nocy, teraz odpływało powoli.Muzycy spoglądali po sobie.Skrzypek Kurek obejrzał się - diament wciąż leżał za nim.Bębnista próbował masować zdrętwiałe przeguby.Kurek patrzył bezradnie na zmęczonych tancerzy.- No to.- powiedział i jeszcze raz podniósł smyczek,Panna Flitworth i jej towarzysz słuchali tego ukryci we.mgle, która o świcie kłębiła się nad polami.Śmierć rozpoznał powolny, uparty rytm.Przywodził na myśl drewniane figurki wirujące przez Czas, dopóki nie rozwinie się sprężyna.TEGO NIE ZNAM.- To ostatni walc.PODEJRZEWAM, ŻE NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO.- Wiesz - odezwała się panna Flitworth.- Cały wieczór się za­stanawiałam, jak to będzie.Jak to zrobisz.Rozumiesz, ludzie prze­cież powinni umierać na coś, prawda? Myślałam, że może umrę ze zmęczenia, ale nigdy jeszcze nie czułam się lepiej.Wytańczyłam się za całe życie, a nawet nie jestem zdyszana.Właściwie to jestem chy­ba w lepszej formie niż na początku, Billu Bramo.I.Urwała.- Nie oddycham.- To nie było pytanie.Uniosła dłoń i chuch­nęła na nią.NIE.- Rozumiem.Nigdy w życiu tak się nie bawiłam.Ha! Więc.kiedy?PAMIĘTASZ, RENATO, KIEDY POWIEDZIAŁAŚ, ŻE CIĘ WY­STRASZYŁEM?- Tak.ŚMIERTELNIE CIĘ WYSTRASZYŁEM.Panna Flirworth nie słuchała.Obracała dłoń w obie strony, jak­by nigdy jej wcześniej nie widziała.- Zauważyłam, że dokonałeś kilku zmian, Billu Bramo.NIE.TO ŻYCIE DOKONUJE ZMIAN.- Chodziło mi o to, że jestem młodsza.MNIE RÓWNIEŻ O TO CHODZIŁO.Pstryknął palcami.Pimpuś przestał gryźć trawę pod żywopło­tem i podbiegł.- Wiesz - mówiła panna Flitworth - często myślałam.Często myślałam, że każdy ma swój taki, rozumiesz, taki naturalny wiek.Widuje się czasem dziesięcioletnie dzieci, które się zachowują, jak­by miały po trzydzieści pięć lat.Niektórzy ludzie rodzą się w średnim wieku.Miło byłoby wierzyć, że miałam.- spojrzała na siebie -.no, powiedzmy osiemnaście lat.Przez całe życie.Wewnątrz.Śmierć nie odpowiedział.Pomógł jej wsiąść na konia.- Kiedy widzę, co życie robi z ludźmi, to wiesz, wcale nie jesteś taki najgorszy - powiedziała nerwowo.Śmierć cmoknął.Pimpuś ruszył naprzód.- Nigdy nie spotkałeś Życia, prawda?MOGĘ CAŁKIEM SZCZERZE ZAPEWNIĆ, ŻE NIE.- Prawdopodobnie jest takie wielkie, białe, trzeszczące.Jak bu­rza z piorunami w spodniach - zastanawiała się panna Flitworth.CHYBANIE.Pimpuś uniósł się w poranne niebo.- A zresztą.Śmierć wszystkim tyranom - rzekła panna Flit­worth.TAK.- Dokąd jedziemy?Pimpuś gnał już galopem, ale pejzaż wokół się nie zmieniał.- Masz pięknego konia - powiedziała panna Flitworth.Głos jej drżał.TAK- Ale co on właściwie robi?ROZPĘDZA SIĘ.- Przecież się nie ruszamy.Zniknęli.I pojawili się znowu.Wokół rozciągały się śnieżne pola i zielonkawy lód na górskich urwiskach.Góry nie były stare, wygładzone deszcza­mi i erozją, z łagodnymi stokami narciarskimi.To były góry młode, gniewne, dorastające.Skrywały wąwozy i bezlitosne szczeliny.Jedna chwila jodłowania w nieodpowiednim miejscu mogła przyciągnąć nie wesołe echo i odpowiedź samotnego pasterza, ale pięćdziesiąt ton dostarczonego ekspresowo śniegu.Koń wylądował na śnieżnym nawisie, który właściwie nie powi­nien go utrzymać.Śmierć zeskoczył i pomógł zsiąść pannie Flitworth.Razem prze­szli po śniegu do wydeptanej ścieżki, przytulonej do stromegozbocza.- Dlaczego tu jesteśmy?UNIKAM SPEKULACJI O SPRAWACH KOSMICZNEJ NA­TURY.- To znaczy tutaj, na tej górze.W tym punkcie geografii - tłu­maczyła cierpliwie panna Flitworth.TO NIE JEST GEOGRAFIA.- A co w takim razie?HISTORIA.Za zakrętem stał kucyk.Obgryzał jakiś krzak, a na grzbiecie miał duży pakunek.Ścieżka kończyła się pod zwałem podejrzanie czystego śniegu.Śmierć wyjął spod szaty życiomierz.TERAZ, powiedział i wszedł na śnieg.Przyglądała mu się przez chwilę, myśląc, czy także może to zro­bić.Materialność jest nałogiem, od którego trudno się odzwyczaić.A po chwili już nie musiała.Ktoś wyszedł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •