[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ubrała się pośpiesznie, z troską zajrzała do wiaderka, gdzie raki, jeszcze żywe, gniotły się w nieznośnej ciasnocie, znalazła nóż i kawał szmaty do owinięcia rąk i udała się na drugą stronę rzeczki, ku bagienku, obficie porośniętemu dookoła pokrzywami.Wczorajsze zaniedbanie gniotło ciężarem jej sumienie, stan raków niepokoił ją głęboko, była uszczęśliwiona połowem i za nic nie chciała dopuścić do zmarnowania zdobyczy.Konieczność natychmiastowego uzyskania pokrzyw absorbowała ją bez reszty i żadne inne myśli nie miały do niej dostępu.Ścinała te pokrzywy z zapałem, wyszukując najbujniejsze i najbardziej zielone i układała z nich na ziemi wielki bukiet, który potem łatwo byłoby owinąć gałganem i unieść, unikając poparzenia.Posuwała się coraz dalej w głąb mokradła wilgotną, czarną, uginającą się elastycznie ścieżką.Kilkanaście metrów przed sobą ujrzała wspaniałą kępę, pośpieszyła ku niej, wycięła i ułożyła wielką wiąchę, przyjrzała się swemu dziełu i pomyślała, że będzie chyba dosyć.Te i tamte, ułożone na skraju bagienka, razem powinny wystarczyć.Okręciła końce łodyg szmatą, ujęła je w dłoń i nagle usłyszała jakiś szelest.Dość głośny, nieoczekiwany, który w dodatku rozległ się tuż za nią.Na moment zamarła, zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie.Z miejsca przypomniały się jej słyszane w nocy odgłosy i krew zastygła jej w żyłach.Była tu sama, tak potwornie daleko od namiotów, tamci spali.Powoli, z wielkim wysiłkiem, odwróciła głowę i spojrzała na gęste krzaki za pokrzywami.Gdzieś głęboko, na dnie przerażenia, błysnęła jej rozpaczliwa nadzieja, że może to jakieś małe, nieszkodliwe zwierzątko, wiewiórka, ewentualnie mysz., Niechby nawet duża mysz.Z krzaków, razem z szelestem, dobiegło głuche stęknięcie, jakby jęk.Gałęzie poruszyły się, rozchyliły i coś z nich wyjrzało.Na widok tego czegoś Okrętce zabrakło tchu.Przez długą chwilę trwały w najdoskonalszym bezruchu, ta rzecz w zaroślach i Okrętka na ścieżce.Potem w Okrętce coś wybuchło i odzyskała głos.Trzy osoby w dwóch namiotach poderwały się na równe nogi.Zaplątały się w koce, wypadły na zewnątrz, zaskoczone, zaspane, wystraszone i kompletnie zdezorientowane.Po całym lesie grzmiał echem straszliwy dźwięk, potworny, przeraźliwy krzyk szaleńczej, dzikiej, śmiertelnej trwogi.Nie dość, że trwał, to jeszcze zbliżał się szybko.- O, niech ja skonam, co się dzieje.?! - wymamrotał osłupiały Zygmunt.- Boże wielki.! - zdążyła krzyknąć Tereska.Przez mostek pędziła Okrętka z rozwianym włosem i obłędem w oczach, kurczowo ściskając w dłoni potężny bukiet pokrzyw i cały czas krzycząc.Krzyk zaczynał brzmieć nieco mniej przeraźliwie, za to bardziej ochryple jęcząco.Dopadła namiotów i runęła na pierś swego brata, z impetem waląc go w głowę trzymaną w ręku wiązanką.- Tam.!- jęczała dziko, niewyraźnie i przenikliwie, ze ściśle zamkniętymi oczami.- Tam.! Wylazło.! Tam.!Zygmunt w ostatniej chwili zdążył zrobić unik, dzięki czemu dostał pokrzywami w ucho, a nie w środek twarzy.Ogłuszony nieco napaścią, usiłował odebrać siostrze parzącą miotłę, ale Okrętka nie puszczała.Z całej siły zaciskała dłonie, jedną na jego kurtce od piżamy, a drugą na sztywnych łodygach, wciąż wydając z siebie mało zrozumiałe okrzyki.Zygmunt się zdenerwował.- Rzuć to, do diabła!- wrzasnął z gniewem.- Zabierzcie jej to zielsko! Czego stoicie jak słupy?! Ruszcie się!!! Tereska i Januszek otrząsnęli się z oszołomienia i pośpieszyli na pomoc.Wspólnym wysiłkiem udało im się wreszcie wydrzeć pokrzywy Okrętce, która osłabła od wstrząsu i teraz już w ogóle nie była zdolna do udzielania jakichkolwiek wyjaśnień.Puściła kurtkę od piżamy Zygmunta i pojękując cicho, osunęła się na ziemię.- Musiała chyba coś zobaczyć - zawyrokowała Tereska.- Ciekawe co.Trzeba jej dać wody.- Mówiła, że coś wylazło - przypomniał Januszek.- Możliwe, że zaskroniec.- Wody to jej trzeba wylać na głowę - powiedział rozwścieczony Zygmunt.- Dobrze jeszcze, że nie leciała tu z nożem!Okrętka uniosła głowę i bezradnie rozłożyła ręce.- Zgubiłam.- zaszemrała żałośnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]