[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Narazie załatwiajmy formalności.Z czarnego rynku nadeszło więcej wiadomości, boporucznik Gumowski nie próżnował.Wiadomości były dość mętne, oderwane iniedokładne i major Fertner pogrążył się w mozolnej pracy, zmierzającej dowygrzebania z nich jakiegoś sensu.Jeden z podwładnych porucznika, występujący wroli waluciarza drobniejszego kalibru, był świadkiem osobliwego wydarzenia.Znany mu i starannie przezeń pilnowany handlarz grubszego kalibru, bardzooperatywny i na ogół fartowny, usłyszał propozycję upłynnienia dziesięciutysięcy miękkich po nader okazyjnej cenie.Za jednym zamachem mógł na tyminteresie zarobić na czysto 150 tysięcy złotych.Ku zdumieniu podwładnego, nietylko nie rwał się do tej transakcji, ale wyraznie usiłował ją zepchnąć nakogokolwiek innego, chociaż dziesięć tysięcy miękkich niewątpliwie posiadał.Podwyżki cen w najbliższym czasie nie przewidywano, zatem niechęć do zarobieniastu pięćdziesięciu tysięcy złotych wydawała się co najmniej dziwna.Podwładnyporucznika poczuł się zaintrygowany i zaryzykował pytanie wprost, dlaczegowaluciarz nie reflektuje na interes.- Coś mi tu śmierdzi - odparł waluciarzrównież wprost.- Coś mi tu śmierdzi.- Co na przykład? - Już ja wiem swoje.Coś mi tu śmierdzi.Nic więcej nie udawało się z niego wydusić.Dalsze wysiłki podwładnego pozwoliłymu zorientować się, iż na transakcję zdecydował się ktoś inny.W kilka dnipózniej waluciarz o wyrafinowanym powonieniu popadł w promienny humor, co chwilawybuchał radosnym śmiechem, a triumfująca satysfakcja rozpierała go tak, że niemógł powstrzymać się od ujawnienia jej przynajmniej w pewnym stopniu.-Pamiętasz pan tego gościa, co chciał kupić dychę? - spytał podwładnegotajemniczo.- Ha, ha! Mówiłem, że mi to śmierdzi! - No, a co było? - zaciekawiłsię ostrożnie podwładny.- Poszedł na to ten półgłówek, Czarny Jasio.Ma swojądychę.Może ją sobie w szalecie na gwozdziu zawiesić.Ha, ha! - Bo co się stało?- Nic.Przepadło mu wszystko.Cały interes szlag trafił.- Jakim sposobem?- Niech on panu sam powie.Mnie to nie obchodzi.Ja mówiłem, że śmierdzi.Podwładny porucznika, wielce zainteresowany, dotarł podstępnie do CzarnegoJasia, który w rzeczywistości był rudy i miał na imię Zygmunt, stwierdziłniezbicie jego okropnie zły nastrój i dowiedział się, że zostały poniesionewyłącznie straty.Jakim sposobem i dlaczego, nie zostało wyjaśnione.Poniechałdalszych dociekań, osobiste straty waluciarzy z czarnego rynku nie były bowiemsprawą, która spędzałaby milicji sen z oczu, a wówczas jeszcze nikt niewiedział, że w przyszłości rzecz okaże się ważna.Z Gdyni nadeszła informacja ozupełnie bezczelnym napadzie.Do stolika w restauracji, gdzie dwóch panówspokojnie załatwiało interes, polegający na wzajemnej wymianie różnych walut,przysiedli się nagle dwaj faceci z długimi włosami i w ciemnych okularach.-Spokojnie, milicja - powiedział cicho jeden z nich.Panowie zamarli.Facecikilku zręcznymi ruchami odebrali im wymieniane dobra, sięgnęli do ich kieszeni,opróżnili je, po czym bez słowa podnieśli się i opuścili lokal, zanimoszołomieni panowie zdążyli oprzytomnieć i zareagować.Jeden z nich usiłowałpotem zerwać się z krzykiem, ale drugi pośpiesznie go przyciszył.Zbaraniałaobstawa siedziała obok, nie wiedząc, co robić, bo słowo "milicja" wywołałokompletną dezorientację.W Szczecinie dwóch brodatych facetów z długimi kłakamii w ciemnych okularach bezszelestnie zbliżyło się do samochodu, stojącego wsłabo oświetlonym miejscu, i grożąc trzymanym w ręku czarnym przedmiotemodebrało wszystkie pieniądze przeliczającym je właśnie panom.Panowiepowstrzymali się od krzyków "ratunku, milicja!" W Gdańsku osobnika, który świeżoprzejął towar z rąk współpracowników, dwóch opryszków dopadło w męskiejtoalecie.On również zachował spokój i ciszę, aczkolwiek został pozbawionycałego mienia.Powyższego faktu można się było domyślić z kilku słów, którewyrwały mu się w pierwszym zdenerwowaniu, poza tym bowiem milczał jak głaz.Powtarzane na ucho wieści o dwóch tajemniczych facetach z brodami, długimikołtunami i w ciemnych okularach, rozeszły się szeroko, przy okazji docierająctakże do uszu pracowników porucznika Gumowskiego.Zdenerwowani waluciarze jęlizałatwiać interesy wyłącznie w lokalach pewnych, w prywatnych mieszkaniach iwynajętych melinach.W odpowiedzi tajemnicze indywidua zaprezentowałyniewiarygodne zuchwalstwo.Do jednej z melin, która była zwyczajnym pokojemwynajmowanym w zwyczajnym mieszkaniu, zaraz po wyjściu klienta, przybyłamilicja.Dwóch milicjantów w mundurach okazało nakaz rewizji, podpisany przezprokuratora i opatrzony pieczęciami, spłoszony waluciarz zaś nie zauważył, że napieczęciach był orzeł w koronie.Milicjanci, na domiar złego, powiadomili go, żejest podejrzany o handel narkotykami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]