[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Świeże belki podpierały osiadający od starości łuk, prowadzący do pogrążonych w całkowitych ciemnościach dalszych części lochu.Prześladowcy pchnęli Conana pod boczną ścianę.Na prastarych kamiennych blokach zwisały lśniące kajdany.Cymmerianin potknął się i upadł na posadzkę.Dwaj mężczyźni podnieśli go i nie pozwolili się mu ruszyć, podczas gdy trzeci zamknął mu na szyi ciasną obrożę i przeciągnął łańcuch przez jej ucho.Przez kilka dłużących się w nieskończoność minut wartownicy rozklepywali w ostatnim ogniwie łańcucha wielki miedziany nit, by więzień nie zdołał zerwać obroży.- Do rana powinno wytrzymać - oznajmił Ivor.- Rozetnijcie sznury i zabierzcie je, żeby nie spróbował się na nich powiesić.Jeden z was.ty! - Masz go pilnować.Zamknij drzwi i nie wchodź do środka.Chcę, żeby w samotności porozmyślał o swoim nieposłuszeństwie.Nastawiaj ucha na wypadek, gdyby zechciał wszystko wyznać, nim noc dobiegnie końca.- Książę zwrócił się do skutego więźnia: - Zostawiam cię samego, barbarzyńco, pogromco czarnoksiężników i prześmiewco królów – chyba, że już teraz zechcesz uwolnić się od zdradzieckiej wiedzy, by nie stać się żerem dla zamieszkujących to podziemne królestwo upiorów.- Ivor przysunął się bliżej Cymmerianina.- Hę? Co mi odpowiesz?Conan odruchowo napiął do ostateczności łańcuch, ocierając swój kark o chropowaty metal obroży.Nie zdołał jednak zacisnąć wyciągniętych dłoni na gardle księcia.Mógł odpowiedzieć jedynie pogardliwym prychnięciem.- W takim razie idziemy.Życzę dobrej nocy.- Odwracając się, Ivor rozkazał jeszcze: - Zabieramy pochodnie ze sobą.XIVWIĘŹNIOWIEGdy drzwi ze skrzypieniem zamknęły się za księciem i strażnikami, Conan znalazł się w całkowitej ciemności i ciszy.Łomotanie bólu w czaszce Cymmerianina stało się nagle ogłuszającym hałasem, zdającym się rozsadzać otaczającą go pustkę.Przed piekącymi oczyma barbarzyńcy wirowały upiorne światełka, tańczące na tle okalającej go ze wszystkich stron czerni.Mimo to czuł, że z wolna odzyskuje niespożyte, wyniesione z dzikich rodzinnych stron siły witalne.Po nie kończących się, wypełnionych zawrotami głowy próbach Cymmerianin osunął się ostrożnie po murze, starając się uniknąć szorowania sińcami i zadrapaniami na grzbiecie po nierównych kamieniach.Zamarł nieruchomo, czekając, aż odzyska dech w piersiach i aż uspokoi się jego kołaczące serce.Doszedłszy do siebie, zaczął przeciągać się i napinać mięśnie, by sprawdzić, jak mocno został poturbowany.Aczkolwiek skórzana przepaska chroniła jego pachwinę, pulsował w niej palący jak płynne żelazo ból, wnikający we wszystkie kończyny przy każdym, choćby najmniejszym ruchu.Paliło go też w piersiach; zdawało mu się, że wyczuł złamane żebro przez lnianą koszulę, w której został gdy prześladowcy zdarli z niego zbroję.Licząc za pomocą języka zęby, natrafił na parę obluzowanych i jeden wyszczerbiony tak, że jego ostra krawędź przecinała wargi.Mimo to sama masa jego mięśni wystarczyła, by znacznie wytłumić siłę ciosów prześladowców.Cymmerianin czuł się w miarę nieźle - za co w milczeniu złożył podziękowania Gromowi, Mitrze i pomniejszym bogom.Wspomnienie istot z zaświatów sprawiło, że jego myśli zwróciły się ku plotkom, że lochy są nawiedzone.Ivor mówił o stworach, żywiących się ludzkim mięsem.Dreszcz niepokoju spowodował, że włosy na karku i ramionach Cymmerianina stanęły dęba.Usiłował przeniknąć nadwerężonym słuchem i wzrokiem otaczające go ciemności, równocześnie wciągając w nozdrza ich woń, smakując na języku mrok, chłonąc skórą lodowate powiewy.W piersi barbarzyńcy wzbierał dławiący strach.Za jego reakcją nie krył się nawet cień przesądów; Conan wiedział bez cienia wątpliwości, że potworni mieszkańcy nocy istnieją naprawdę.Istnym cudem byłoby, gdyby w podziemnym labiryncie nie było żadnego z nich.Cymmerianin usiłował opanować łomotanie serca, gotując się do walki tak, jak gdyby groził mu atak nieprzyjaciół w ludzkiej skórze.Nie zdołał jednak odzyskać spokoju; nie sposób było chociażby podejrzewać, jaką postać mogą przybrać ewentualni napastnicy.Niebezpieczeństwo czyhało gdzieś w mroku; być może nawet w tej chwili uzbrojone w kły i pazury stwory skradały się ku niemu w ciemności.Barbarzyńca zacisnął szczęki do bólu, starając się wziąć w karby rozpętaną wyobraźnię.Conan postanowił wreszcie zająć się czymś, co pozwoliłoby mu oderwać się od ponurych rozmyślań.Zacisnął dłonie na łańcuchu przy obroży, lecz próby ukręcenia go lub zerwania okazały się bezskuteczne.Łańcuch był nowy, wykuty z grubych ogniw.Przetarcie miedzianego nitu przy szyi zabrałoby kilka dni żmudnego wysiłku.Pierścień przy ścianie również wykonano z solidnego metalu, a obroża tak ciasno obejmowała szyję Cymmerianina, że nie mógł dosięgnąć zawiasu na karku.Barbarzyńca dźwignął się z wysiłkiem na równe nogi, przygryzając wargi, by nie jęczeć z bólu.Łańcuch łączył obrożę z pierścieniem na ścianie tuż nad jego głową.Cymmerianin obrócił się kilkakrotnie, by go napiąć.Ogniwa były zbyt grube, by łańcuch dał się łatwo skręcić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]