[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.i odwraca się zaskoczony.A z boku skrzydlaty pocisk trafia go w twarz.Mellar cofnął się, machnął na oślep sztyletem.I chybił.Puściłem rapier i złapałem się najbliższego drzewa, by utrzymać równowagę.Powoli wyprostowałem się i rozejrzałem.Mellar zagonił mnie na skraj polany - jeszcze parę kroków i musiałbym się o coś potknąć albo oprzeć o drzewo.Mój przeciwnik oganiał się oburącz od jherega atakującego z taką wprawą, jakby nic innego w życiu nie robił.Przełożyłem sztylet do prawej ręki.Zrobiłem krok do przodu i uwiesiłem się na jego lewym ramieniu, odwracając go równocześnie twarzą do siebie.Zobaczyłem w jego oczach panikę.Próbował ciąć mnie rapierem, ale byłem za blisko.Jak na użycie rapiera.Bo jeśli chodzi o użycie noża, znajdowałem się w idealnej odległości.Więc go użyłem.Wyprowadziłem cios w górę, wkładając w niego tyle umiejętności, ile siły.Ostrze trafiło go w lewe oko i aż do jelca pogrążyło się w czaszce, a konkretnie w mózgu.Nie było sposobu, by ktoś go teraz wskrzesił!Mellar zawył - długo, przeciągle i z rozpaczą.Ja zdolny byłem jedynie do zwalenia się na pysk.No, może niedokładnie - zdołałem przekręcić się, padając, i wylądować na plecach na jego ciele.Jedynym, co jeszcze pozostało w powietrzu, było jego lewe ramię.Ściskał sztylet Morgantich w dłoni.Obserwowałem je, nie będąc zdolnym do czegokolwiek.Ramię powoli zaczęło opadać.opadało.i walnęło w ziemię tak, że sztylet wbił się w glebę obok mojego lewego ucha.Byłem świadom zawodu świadomości zamkniętej w ostrzu i przez jeden zwariowany moment nawet mu współczułem - okazja stracona, a tak niewiele brakowało.A potem usłyszałem zadomawiający się w moim umyśle głosik:Zgadzam się.Chyba dorobiłem się następnego pyskatego jherega.Nie do końca straciłem przytomność, choć także nie byłem w pełni świadom, co się wokół dzieje.Pamiętam, że leżałem, czując się całkowicie bezradny, co mnie zresztą niepomiernie wkurzało, i obserwując jherega pożywiającego się kawałkami Mellara.Mnie przez ten czas obwąchiwały rozmaite zwierzaki - sądzę, że jednym z nich była athyra, innych nie pamiętam.Za każdym razem jhereg przerywał posiłek i syczał ostrzegawczo.Pomagało.Jakiś czas później - może z pół godziny - usłyszałem nagłe zamieszanie.Jhereg uniósł łeb i syknął.No to też podniosłem głowę.Na polanie stali: Aliera z Pathfinderem w dłoni, Kragar z rapierem i sztyletem w pogotowiu oraz Cawti z nożem w garści i Loioshem na ramieniu.Okazało się, że mój nowy jhereg to samiczka - widząc bowiem Loiosha, syknęła wyzywająco.U jheregów samice są stroną dominującą.U Jheregów nadal nie jest to kwestia rozstrzygnięta.Cawti i Aliera podbiegły do mnie, chowając broń.Aliera zabrała się do badania i opatrywania mnie.Cawti, by jej nie przeszkadzać, siadła, położyła moją głowę na kolanach i gładziła mnie po włosach.Prawdę mówiąc, nie bardzo wiem, co mi pomogło bardziej, ale miło było robić za źródło takiego zainteresowania.Kragar sprawdził, czy oba trupy są i na pewno pozostaną trupami.Magowi dopomógł nieco w osiągnięciu tego drugiego etapu, po czym zaczął przyglądać się poczynaniom Aliery, nie mając nic innego do roboty.Loiosh podleciał do przedstawicielki swego gatunku i usiadł w pobliżu.Przyglądali się sobie długą chwilę.Aliera coś mówiła - zdaje się, że o sondzie Daymara, ale nie bardzo jej słuchałem, więc nie dotarło to do mnie.Loiosh rozpostarł skrzydła i syknął.Panienka rozpostarła skrzydła szerzej i syknęła głośniej.Przez moment panowała cisza.Potem znów wymienili syknięcia.Spróbowałem skontaktować się z Loioshem, ale znalazłem tylko pustkę.W pierwszej chwili sądziłem, że to wyczerpanie, ale potem stwierdziłem, że Loiosh blokuje kontakt.Nigdy dotąd tego nie robił.Zrobiło mi się przykro.Nagle oba jheregi poderwały się w powietrze.Nie miałem siły, by śledzić ich lot, ale wiedziałem, co się dzieje.I zrobiło mi się jeszcze smutniej.Desperacja dodała mi sił - skupiłem się i wysłałem jedną wiadomość, próbując przełamać jego blokadę:Loiosh, wróć!Twarz Cawti zaczęła się rozpływać - najwyraźniej tak moje ciało, jak i umysł miały dość podobnego wykorzystywania i postanowiły zmusić mnie do odpoczynku.Wszystko zaczęło przeradzać się w ciemność, z której dobiegł jednak znajomy głos.Szefie: pracowałem jak głupi przez pięć lat bez dnia wakacji.To może będę miał wreszcie parę dni spokoju w miesiącu miodowym, co?!Zakończenie “Porażka prowadzi, do dojrzałości, dojrzałość zaś do sukcesu”Tym razem spotkanie odbyło się na moich warunkach.O tej porze “Blue Flame” było miejscem cichym, pustym i spokojnym.W lokalu znajdowali się tylko kelnerzy, posługacz, zmywacz i trzech klientów, mnie nie licząc.Wszystko to byli moi ludzie i każdy z nich miał za sobą co najmniej jedną “robotę”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]