Home Home§ Saylor Steven Roma sub rosa 05 Ostatnie sprawy GordianusaPattison Eliot Inspektor Shan 05 Modlitwa smokaBrust Steven Vald Taltos 05 FeniksTerry Pratchett 05 Czarodzici (2)Lynch Jennifer Sekretny dziennik Laury Palmer (2)Pamiętnik Laury PalmerShakespeare, William Romeo and JulietMaciarewicz Antoni Raport o działaniach służb specjalnych MONScience Fiction (28) lipiec 2003Nienacki Zbigniew Pan Samochodzik i . Wyspa Zlocz
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • abcom.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .tak długo, aż kilkuspośród nas uda się przebić albo aż wybiją nas do ostatniego.- Do.ostatniego? - powtórzyła Marianna beznamiętnym głosem.535RS - Tak.mój młody przyjacielu, do ostatniego! Proszę mi wierzyć,nieporównywalnie lepiej zginąć w walce niż czekać, aż chłopi powolipodetną gardło.albo na coś jeszcze gorszego.- Podzielam pana punkt widzenia - westchnął Beyle, sprawdzającnerwowo, czy pistolet jest naładowany.Będę czuwał, proszę mi wierzyć.Ani ja, ani ten młody człowiek nie wpadniemy żywi w ich ręce.Tej dziwnej nocy nikt naprawdę nie spał.Każdy przygotowywał się,jak potrafił, do tego, co miało nastąpić.Jedni zdejmowali z wozów to, comogło uczynić je zbyt ciężkimi, lub rozładowywali wozy, które miałyzostać porzucone, by odciążyć konwój.Inni udzielali sobie wzajemnierad w przypadku, gdyby komuś udało się uciec.Niektórzy pisali listy,testamenty, co wydawało się oczywiście niedorzeczne, gdyż w tychwarunkach miały niewiele szans, by dotrzeć do adresatów.Ale chodziłoprzede wszystkim o znalezienie sobie zajęcia.Byli i tacy, co mieli trochęzłota i rozdali je tym, co nie mieli nic.Rozdzielono między wszystkichwino wiezione na kilku wozach, a Beyle, który wśród rannych natknąłsię na żołnierzy belgijskich, zaczął z nimi rozmawiać i opowiadać im ookolicach Liege, które były mu dobrze znane i gdzie zostawił wieluprzyjaciół.Dał nawet ich adresy, udzielił wskazówek, odgrywając swążyciową rolę z zimną krwią godną pozazdroszczenia.Siedząc przy ognisku, oparta plecami o pień, Marianna przyglądała sięwszystkim ze zdziwieniem i z zazdrością.Nieuchronność śmiercizrównała nagle wszystkich, sprowadziła wszystko do jednego wymiaru.Oficerowie wszelkich stopni, zwykli żołnierze czy cywile, jak Beyle,wszyscy połączeni byli pewnego rodzaju więzią braterstwa.Stojąc przedwspólnym przeznaczeniem, odkrywali, że są sobie podobni, wszyscy taksamo ubodzy, tak samo nadzy.Ale byli razem.a ona czuła się samotna,ich ciepło wydawało się jej niedostępne.Była, co prawda, jeszcze Baśka, ale Polka była odważna jakmężczyzna.Beyle poradził jej niedawno, by uciekła:- Zna pani język, ubrana jest pani jak tutejsze kobiety.Minie pani złatwością ich linie, szczególnie we mgle.Niech pani idzie!Ale ona tylko wzruszyła ramionami i oświadczyła:536RS - I tak przyjdzie kiedyś umrzeć! Tak czy inaczej! Zobaczy pan, ja teżumiem strzelać! I chyba mówiłam już panu, że gdy się jest u kogoś nasłużbie, to dzieli się z nim jego los!Nie dodała nic więcej.Z całym spokojem owinęła się kocem i poszławyciągnąć się pod drzewem.Zasnęła tak twardo, jakby była przekonana,że ma jeszcze wiele lat życia przed sobą.U schyłku nocy wyczerpana Marianna również wreszcie zasnęła natrochę.Beyle zbudził ją bardzo delikatnie.- Chodz! - rzekł.- Ruszamy!.Trzeba skorzystać z szansy, jakązsyłają nam niebiosa.Las spowity był gęstą mgłą.Wszyscy poruszali się w wilgotnej i białejchmurze, która upodabniała ludzi do widm, tym bardziej że wydanorozkaz, aby zachowywać się jak najciszej.Marianna odruchowo uczyniłato, o co ją proszono, i zajęła miejsce w konwoju.Ranni, którzy nie mogli poruszać się o własnych siłach, zostali ułożenina wozach.Pozostałe pojazdy porzucono, co pozwalało uzyskaćdodatkowe konie, które mogłyby stanowić ostatnią szansę ucieczki,jeżeli sprawy przybrałyby naprawdę zły obrót.Zdrowi mężczyzni,uzbrojeni po zęby, zajęli pozycje dookoła i wszyscy ruszyli we mgle.Z pistoletem zatkniętym za pas Marianna szła krok w krok zaBeyle'em, za nią podążała Baśka.Modliła się całą duszą, obawiając się,że śmierć wyłoni się lada chwila.Cisza lasu była przygnębiająca.W nocy nasmarowano koła powozówi owinięto kopyta koni szmatami.W tej gęstej mgle przypominalipochód widm zmierzających ku otchłani.Mgła była tak gęsta, że ledwiewidziało się na trzy kroki przed sobą.Mimo wszystko, jak powiedziałBeyle, należało ją uważać za dar niebios.Mourier zniknął.Szedł teraz na czele kolumny, wraz z vanCaulaertem, prowadząc wszystkich wzdłuż traktu.Czas płynął bardzowolno, każda chwila wydawała się Mariannie istnym cudem.Zewzrokiem utkwionym w plecach Beyle'a, pozwalała się prowadzić, nieprzestając rozmyślać o tych wszystkich, których miała zapewne nieujrzeć już nigdy.o swym pięknym synku.o szlachetnym iwspaniałomyślnym Corrado.o dobrym Jolivalu.o małym Gracchusie537RS z rudą czupryną.o Adelajdzie w Paryżu, która z pewnością dawno jużuznała ją za zmarłą.Myśl o Paryżu podniosła ją na duchu.W sercu tejdzikiej i groznej krainy, przytłoczonej mgłą, wydawało się niemożliwe,aby gdzieś tam był Paryż.Paryż, który zapragnęła gorąco ujrzeć.Pomyślała też o Jasonie, ale, o dziwo, nie poświęciła mu większej uwagi.Przecież chciał ją opuścić, więc Mariannie szkoda było poświęcać muostatnie myśli.Wolała wspominać Sebastiana i zaczęła o nim myśleć takrozpaczliwie, z czułością i miłością tak namiętną, jakiej nigdy jeszczenie czuła.Jej niepotrzebne nikomu życie mogło przynajmniej służyćtemu, by narodziło się to piękne dziecię, które stać się miało dziedzicemwielkiego rodu.Modląc się i snując gorzkie rozważania, nie zauważała, jak mijał czas.Dopiero, gdy po czterech godzinach marszu mgła gwałtownie opadła naskraju lasu, zrozumiała, że niebezpieczeństwo minęło.Konwójznajdował się teraz na pustej równinie, gdzie widniało tylko kilka kępekdrzew.Było to niczym wyzwolenie! Potężny krzyk radości wyrwał sięze wszystkich piersi.Beyle odwrócił się.Marianna ujrzała, że jest białyjak płótno i że drży mu szczęka, ale zdobył się na uśmiech.- Sądzę - powiedział tylko - że jeszcze nie było nam sądzone.Odpowiedziała mu uśmiechem.- To cud! Trudno w to uwierzyć!.- Być może! Miejmy nadzieję, że jeszcze kilka cudów przydarzy sięprzed Smoleńskiem.Tym razem nieprzyjaciel uznał, że jesteśmyniewarci jego ataku.Rzeczywiście, nie ujrzeli już wroga.Przez dziesięć dni wędrowali niespotykając nikogo, aczkolwiek pojawił się inny problem: brakłożywności.Zapasy zabrane z Moskwy starczyły na dziesięć dni podróży,gdyż nikt nie sądził, że może być dłuższa.Poza tym pogoda pogarszałasię z każdą chwilą.Zaczął padać gęsty śnieg, utrudniający marsz.Musieli zabić konie, ponieważ nie było już ich czym żywić i trzeba byłonakarmić ludzi.Każdego wieczoru z coraz większym trudem znajdowalimiejsce na obozowisko, a każdego ranka, gdy zwijano obóz,spostrzegali, że brakuje ludzi, którzy w nadziei znalezienia czegoś do538RS jedzenia wyruszyli na poszukiwania na polach porzuconych przedżniwami i w napotykanych zniszczonych wsiach.Pewnego wieczoru pojawiło się kilku kozaków.Wznosząc swójokrzyk wojenny, natarli z całym impetem na tylną straż.Lancamipowalili kilku żołnierzy i zniknęli równie szybko, jak się pojawili.Trzeba było pochować zabitych, a strach ponownie zaczął wkradać siędo konwoju, którego siły topniały.Pomimo nalegań Mouriera, litującego się nad jej zapadłymipoliczkami, Marianna odmówiła zajęcia miejsca w wozie dla rannych.Wspomagana przez Baśkę, która wydawała się niezmordowana, i przezBeyle'a, Marianna szła, szła, z obolałymi nogami, zaciskając zęby istarając się nie słyszeć jęków i skarg najbardziej cierpiących [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •