[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W ciągu wczesnych lat młodzieńczych prawie zupełnie zapomniał o tych lękach.W wieku 21 lat znalazł dobrą prace w Thousand Oaks i ożenił się z Lorettą.W następnym roku zostali rodzicami.Pewnej nocy, kiedy Dawn miała kilka miesięcy, wrócił koszmar ognia, niosącego zagładę.Roztrzęsiony, zlany potem, Ted wstał, żeby sprawdzić, czy z córką wszystko w porządku.Spała w swoim łóżeczku, rozpłaszczona na brzuszku, jak to miała w zwyczaju.Pilnował jej snu przez godzinę czy dwie, a potem wrócił do łóżka.Odtąd ten porządek wydarzeń powtarzał się prawie co noc, aż nabrał wszelkich cech rytuału.Czasem niemowlę obracało się na bok i otwierało na chwilę oczy, ocienione długimi rzęsami.Uśmiechało się, widząc tatę przy swoim łóżeczku.Ale nocne czuwanie zaczęło odbijać się na Tedzie.Po wielu nocach niedostatecznego snu był zupełnie wyczerpany; z coraz większym trudem bronił się przed strachem, który dopadał go, kiedy mrok nocy wchłaniał światło dnia.Koszmar dręczył go również w biały dzień, gdy pracował siedząc za biurkiem.Wiosenne słońce, padające na rozłożone przed nim dokumenty, rosło w oślepiającą jasność atomowego grzyba.W każdym powiewie wiatru, nawet pachnącym kwiatami, słyszał odległe krzyki i płacz.Pewnej nocy, gdy trzymał straż przy łóżeczku Dawn, usłyszał świst nadlatujących pocisków.Zdjęty przerażeniem wziął Dawn w ramiona, próbując utulić jej płacz.Kapryszące dziecko zbudziło Lorettę.Znalazła go w jadalni, z przerażenia nie mógł wymówić słowa.Wpatrywał się w córkę.Upuścił ją, gdy zobaczył, jak zwęglało się jej ciałko, czerniała skóra, a kończyny zmieniały w dymiące szczapy.Przez miesiąc przebywał w szpitalu, a potem wrócił do Grove, gdyż lekarze zgodnie orzekli, że największe szansę na powrót do zdrowia miał we własnym domu.Po roku Lorettą wystąpiła o rozwód, jako powód podając zbyt dużą różnicę charakterów.Otrzymała rozwód, a także przyznano jej opiekę nad dzieckiem.Bardzo niewielu ludzi odwiedzało Teda ostatnimi czasy.Przez ostatnie cztery lata od czasu załamania nerwowego pracował w Sklepie Zoologicznym w Pasażu; to zajęcie nie przekraczało na szczęście jego możliwości.Czuł się szczęśliwy wśród zwierząt, które - podobnie jak on - nie potrafiły niczego udawać.Sprawiał wrażenie człowieka, dla którego zabrakło miejsca na ziemi - zostało tylko ostrze brzytwy.Ted dogadzał kaprysom Tommy-Raya, któremu matka nie pozwalała hodować żadnego zwierzątka; pozwalał mu przebywać w sklepie bez ograniczeń (kilkakrotnie nawet budząc niezadowolenie chłopca, kiedy wychodził, by załatwiać jakieś sprawy), bawić się z psami i wężami.Tomy - Ray dobrze poznał Teda i jego życie, chociaż nigdy nie zaprzyjaźnili się naprawdę, na przykład nigdy nie odwiedzał Teda w domu, tak jak dziś w nocy.- Przyprowadziłem ci gościa, Teddy.Chciałbym, żebyście się poznali.- Już późno.- To bardzo pilne.Widzisz, mam wspaniałą wiadomość i tylko z tobą mogę się nią podzielić.- Wspaniałą wiadomość?- Chodzi o mojego ojca.Wrócił do domu.- Twój ojciec wrócił? Naprawdę, bardzo się cieszę, Tommy-Ray.- Nie chciałbyś go zobaczyć?- No, ja.Oczywiście, że chce - powiedział dżaff, wychodząc z cienia; wyciągnął do Teda rękę.- Przyjaciele mojego syna są moimi przyjaciółmi.Widząc potęgę, którą Tommy-Ray przedstawił jako swojego ojca.Ted cofnął się spłoszony w głąb domu.To był zupełnie nowy koszmar.Nawet w dawnych, złych czasach nie nachodziły go tak otwarcie.Skradały się jak złodzieje.Ten mówił, uśmiechał się i napraszał się do środka.Chcę czegoś od ciebie - powiedział dżaff.- O co chodzi, Tommy-Ray? To mój dom.Nie możecie tak po prostu wchodzić i brać, co chcecie.To jest coś, czego nie chcesz - powiedział dżaff, wyciągając do Teda rękę.- Coś, bez czego będziesz o wiele szczęśliwszy.Tommy-Ray patrzył zdumiony, pełen podziwu - Ted dziko potoczył oczami wydając dźwięki, jakby miał za chwilę zwymiotować.Ale niczego z siebie nie wyrzucił, przynajmniej nie z żołądka.Danina, której żądał od niego dżaff, już zaczęła wydobywać się z jego porów; soki jego ciała kipiały i nabierały gęstości, blednąc oddzielały się od jego skóry, przesiąkały przez koszulę i spodnie.Tommy-Ray jak zaczarowany kołysał się na boki.Było to jak jakiś groteskowy akt magiczny.W powietrzu przed Tedem, lekceważąc prawo ciążenia, unosiły się krople cieczy; dotykały się i zlewały w większe krople, a te łączyły się dalej, aż na wysokości jego piersi bujały bryłki zbitej materii, jak kawałki sera o nieświeżym, szarawym odcieniu.Na wezwanie dżaffa ciecz wciąż się wydzielała, zwiększając bryłę powstającego ciała.Zaczynało już nabierać kształtów - ukazywały się pierwsze, prymitywne zarysy skrytego przerażenia Teda.Na ten widok Tommy-Ray wyszczerzył zęby w uśmiechu: stworowi podrygiwały nogi, oczy miało nie od pary.Biedny Ted, nosił w sobie takie dziecko i nie mógł się go pozbyć.Jak powiedział dżaff, bez tego poczuje się lepiej.To była pierwsza z długiego szeregu wizyt, które złożyli tej nocy; każda pozyskiwała im nową bestię, wydobytą z zagubionej duszy.Wszystkie były blade, miały w sobie jakiś nieokreślony gadzi pierwiastek, ale pod każdym innym względem były to stwory o zróżnicowanych cechach.Najtrafniej ujął to dżaff, kiedy przygody tej nocy dobiegały końca.- To rodzaj sztuki - powiedział - to wydobywanie na wierzch tego, co ukryte.Nie uważasz?- No tak.Podoba mi się to.- Oczywiście nie jest to tamta Sztuka, tylko jej echo.Tak, jak chyba każda inna sztuka.- Gdzie teraz pójdziemy?- Muszę odpocząć.Znaleźć jakieś zaciemnione, chłodne miejsce.- Znam parę takich miejsc.- Nie.Musisz wracać do domu.- Po co?- Bo chcę, żeby jutro rano.po przebudzeniu.Grove myślało, że świat jest taki, jaki był.- Co mam powiedzieć Jo-Beth?Powiedz, że niczego nie pamiętasz.Jeśli zaczniecie naciskać, przeproś ją.- Nie chcę iść.- Wiem - dżaff położył rękę na jego ramieniu, pocierając mu mięśnie.- Ale przecież nie możemy dopuścić, żeby wysłano za tobą grupę poszukiwaczy.Mogliby odkryć rzeczy, które pokażemy im dopiero wtedy, gdy to my uznamy, że przyszedł czas.Tommy-Ray uśmiechnął się szeroko.- A kiedy to będzie?- Chciałbyś, żeby całe Grove wywróciło się do góry dnem?- Liczę godziny.Dżaff roześmiał się.- Jaki ojciec, taki syn - powiedział.- Spokojnie, chłopcze.Ja wrócę.Śmiejąc się, uprowadził swoje bestie w głąb nocy.IVDziewczyna moich marzeń myliła się - pomyślał Howie po przebudzeniu: w Kalifornii nie co dzień świeci słońce.Kiedy uniósł story, zobaczył, że świt się spóźnia: na niebie ani odrobiny błękitu.Sumiennie wykonał poranną gimnastykę - okrojoną na tyle, na ile pozwalała mu jego obowiązkowość.W niewielkim tylko stopniu - albo wcale - pobudziła jego organizm; tyle, że się spocił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]