Home HomeBulyczow Kir Pieriestrojka w Wielkim Guslarze scrChmielewska Joanna Wielkie Zaslugi (www.ksiazki4uChmielewska Joanna Wielki diament t.1 (SCAN dal 85 (2)Chmielewska Joanna Wielki diamentGould Judith Piękne i bogate(1)Lackey Mercedes Cena MagiiCharles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)Prawo przyciagania Simone ElkelMcCaffrey Anne Narodziny SmokowHerrmann Horst Jan Pawel II zlapany za slowo
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • radius.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .W ciągu wczesnych lat młodzieńczych prawie zupełnie zapomniał o tych lękach.W wieku 21 lat znalazł dobrą prace w Thousand Oaks i ożenił się z Lorettą.W następnym roku zostali rodzicami.Pewnej nocy, kiedy Dawn miała kilka miesięcy, wrócił koszmar ognia, niosącego zagładę.Roztrzęsiony, zlany potem, Ted wstał, żeby sprawdzić, czy z córką wszystko w porządku.Spała w swoim łóżeczku, rozpłaszczona na brzuszku, jak to miała w zwyczaju.Pilnował jej snu przez godzinę czy dwie, a potem wrócił do łóżka.Odtąd ten porządek wydarzeń powtarzał się prawie co noc, aż nabrał wszelkich cech rytuału.Czasem niemowlę obracało się na bok i otwierało na chwilę oczy, ocienione długimi rzęsami.Uśmiechało się, widząc tatę przy swoim łóżeczku.Ale nocne czuwanie zaczęło odbijać się na Tedzie.Po wielu nocach niedostatecznego snu był zupełnie wyczerpany; z coraz większym trudem bronił się przed strachem, który dopadał go, kiedy mrok nocy wchłaniał światło dnia.Koszmar dręczył go również w biały dzień, gdy pracował siedząc za biurkiem.Wiosenne słońce, padające na rozłożone przed nim dokumenty, rosło w oślepiającą jasność atomowego grzyba.W każdym powiewie wiatru, nawet pachnącym kwiatami, słyszał odległe krzyki i płacz.Pewnej nocy, gdy trzymał straż przy łóżeczku Dawn, usłyszał świst nadlatujących pocisków.Zdjęty przerażeniem wziął Dawn w ramiona, próbując utulić jej płacz.Kapryszące dziecko zbudziło Lorettę.Znalazła go w jadalni, z przerażenia nie mógł wymówić słowa.Wpatrywał się w córkę.Upuścił ją, gdy zobaczył, jak zwęglało się jej ciałko, czerniała skóra, a kończyny zmieniały w dymiące szczapy.Przez miesiąc przebywał w szpitalu, a potem wrócił do Grove, gdyż lekarze zgodnie orzekli, że największe szansę na powrót do zdrowia miał we własnym domu.Po roku Lorettą wystąpiła o rozwód, jako powód podając zbyt dużą różnicę charakterów.Otrzymała rozwód, a także przyznano jej opiekę nad dzieckiem.Bardzo niewielu ludzi odwiedzało Teda ostatnimi czasy.Przez ostatnie cztery lata od czasu załamania nerwowego pracował w Sklepie Zoologicznym w Pasażu; to zajęcie nie przekraczało na szczęście jego możliwości.Czuł się szczęśliwy wśród zwierząt, które - podobnie jak on - nie potrafiły niczego udawać.Sprawiał wrażenie człowieka, dla którego zabrakło miejsca na ziemi - zostało tylko ostrze brzytwy.Ted dogadzał kaprysom Tommy-Raya, któremu matka nie pozwalała hodować żadnego zwierzątka; pozwalał mu przebywać w sklepie bez ograniczeń (kilkakrotnie nawet budząc niezadowolenie chłopca, kiedy wychodził, by załatwiać jakieś sprawy), bawić się z psami i wężami.Tomy - Ray dobrze poznał Teda i jego życie, chociaż nigdy nie zaprzyjaźnili się naprawdę, na przykład nigdy nie odwiedzał Teda w domu, tak jak dziś w nocy.- Przyprowadziłem ci gościa, Teddy.Chciałbym, żebyście się poznali.- Już późno.- To bardzo pilne.Widzisz, mam wspaniałą wiadomość i tylko z tobą mogę się nią podzielić.- Wspaniałą wiadomość?- Chodzi o mojego ojca.Wrócił do domu.- Twój ojciec wrócił? Naprawdę, bardzo się cieszę, Tommy-Ray.- Nie chciałbyś go zobaczyć?- No, ja.Oczywiście, że chce - powiedział dżaff, wychodząc z cienia; wyciągnął do Teda rękę.- Przyjaciele mojego syna są moimi przyjaciółmi.Widząc potęgę, którą Tommy-Ray przedstawił jako swojego ojca.Ted cofnął się spłoszony w głąb domu.To był zupełnie nowy koszmar.Nawet w dawnych, złych czasach nie nachodziły go tak otwarcie.Skradały się jak złodzieje.Ten mówił, uśmiechał się i napraszał się do środka.Chcę czegoś od ciebie - powiedział dżaff.- O co chodzi, Tommy-Ray? To mój dom.Nie możecie tak po prostu wchodzić i brać, co chcecie.To jest coś, czego nie chcesz - powiedział dżaff, wyciągając do Teda rękę.- Coś, bez czego będziesz o wiele szczęśliwszy.Tommy-Ray patrzył zdumiony, pełen podziwu - Ted dziko potoczył oczami wydając dźwięki, jakby miał za chwilę zwymiotować.Ale niczego z siebie nie wyrzucił, przynajmniej nie z żołądka.Danina, której żądał od niego dżaff, już zaczęła wydobywać się z jego porów; soki jego ciała kipiały i nabierały gęstości, blednąc oddzielały się od jego skóry, przesiąkały przez koszulę i spodnie.Tommy-Ray jak zaczarowany kołysał się na boki.Było to jak jakiś groteskowy akt magiczny.W powietrzu przed Tedem, lekceważąc prawo ciążenia, unosiły się krople cieczy; dotykały się i zlewały w większe krople, a te łączyły się dalej, aż na wysokości jego piersi bujały bryłki zbitej materii, jak kawałki sera o nieświeżym, szarawym odcieniu.Na wezwanie dżaffa ciecz wciąż się wydzielała, zwiększając bryłę powstającego ciała.Zaczynało już nabierać kształtów - ukazywały się pierwsze, prymitywne zarysy skrytego przerażenia Teda.Na ten widok Tommy-Ray wyszczerzył zęby w uśmiechu: stworowi podrygiwały nogi, oczy miało nie od pary.Biedny Ted, nosił w sobie takie dziecko i nie mógł się go pozbyć.Jak powiedział dżaff, bez tego poczuje się lepiej.To była pierwsza z długiego szeregu wizyt, które złożyli tej nocy; każda pozyskiwała im nową bestię, wydobytą z zagubionej duszy.Wszystkie były blade, miały w sobie jakiś nieokreślony gadzi pierwiastek, ale pod każdym innym względem były to stwory o zróżnicowanych cechach.Najtrafniej ujął to dżaff, kiedy przygody tej nocy dobiegały końca.- To rodzaj sztuki - powiedział - to wydobywanie na wierzch tego, co ukryte.Nie uważasz?- No tak.Podoba mi się to.- Oczywiście nie jest to tamta Sztuka, tylko jej echo.Tak, jak chyba każda inna sztuka.- Gdzie teraz pójdziemy?- Muszę odpocząć.Znaleźć jakieś zaciemnione, chłodne miejsce.- Znam parę takich miejsc.- Nie.Musisz wracać do domu.- Po co?- Bo chcę, żeby jutro rano.po przebudzeniu.Grove myślało, że świat jest taki, jaki był.- Co mam powiedzieć Jo-Beth?Powiedz, że niczego nie pamiętasz.Jeśli zaczniecie naciskać, przeproś ją.- Nie chcę iść.- Wiem - dżaff położył rękę na jego ramieniu, pocierając mu mięśnie.- Ale przecież nie możemy dopuścić, żeby wysłano za tobą grupę poszukiwaczy.Mogliby odkryć rzeczy, które pokażemy im dopiero wtedy, gdy to my uznamy, że przyszedł czas.Tommy-Ray uśmiechnął się szeroko.- A kiedy to będzie?- Chciałbyś, żeby całe Grove wywróciło się do góry dnem?- Liczę godziny.Dżaff roześmiał się.- Jaki ojciec, taki syn - powiedział.- Spokojnie, chłopcze.Ja wrócę.Śmiejąc się, uprowadził swoje bestie w głąb nocy.IVDziewczyna moich marzeń myliła się - pomyślał Howie po przebudzeniu: w Kalifornii nie co dzień świeci słońce.Kiedy uniósł story, zobaczył, że świt się spóźnia: na niebie ani odrobiny błękitu.Sumiennie wykonał poranną gimnastykę - okrojoną na tyle, na ile pozwalała mu jego obowiązkowość.W niewielkim tylko stopniu - albo wcale - pobudziła jego organizm; tyle, że się spocił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •