[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I chwała Bogu! - wykrzyknęła za nim Kenzie.Z całej siły zatrzasnęła drzwi, zamknęła zamki i klasnęła w dłonie,jakby otrzepywała brud lub gratulowała sobie dobrej roboty.Oto dowód,że cel można osiągnąć na wiele sposobów! - pomyślała.- Mężczyzni! - prychnęła.- Nigdy się niczego nie nauczą!Drgnęła, kiedy rozległ się dzwonek domofonu.Odwróciła się wściekłai nacisnęła guzik interkomu.- Niech cię diabli, Charley! - wrzasnęła do mikrofonu.- Czego trzeba,by to do ciebie dotarło?Nastąpiła chwila ciszy, potem zaś rozległ się spokojny głos Azjaty,mówiącego zupełnie jak Arnold Li, kiedy się zgrywał.- Dostawa!Kenzie uderzyła się dłonią w czoło.- Cholera! - zaklęła pod nosem.Zupełnie zapomniała, że Charleyzamówił jedzenie w birmańskiej restauracji.Teraz to ona będzie musiałazapłacić rachunek!Nacisnęła guzik otwierający drzwi do budynku i pomyślała: Wielkiedzięki, superwacusiu! Cholerne dzięki za wszystko!, a potem zaczęłaszukać w torbie portfela.Pomiędzy dniami wypłat był przygnębiającocienki.Miała przy sobie trzy dziesiątki, trzy piątki i trzy banknoty jedno-dolarowe.Rozległo się ciche, ostrożne pukanie.Starając się opanować, Kenziejeszcze raz odsunęła wszystkie zasuwki i otworzyła drzwi.Na schodach stał grzeczny młody Azjata, trzymając przed sobą wielkątorbę z brązowego papieru.- Dzień dobry - powiedział, kłaniając się uniżenie.- Ile? - spytała z westchnieniem.- Czterdzieści cztery dziewięćdziesiąt trzy.- Z miłym uśmiechemwskazał rachunek przypięty do torby, a potem niezwykle grzecznie go jejwręczył.W zamian dała mu całą zawartość portfela.- Reszty nie trzeba - powiedziała.- I dziękuję.Ukłonił się grzecznie.- Dziękuję.Kenzie zamknęła drzwi i po raz trzeci zasunęła zasuwki, marszczącnos, kiedy poczuła zapach birmańskich potraw.Po raz pierwszy do ustnie napłynęła jej ślinka, tylko żołądek wywrócił się na drugą stronę.Nicdziwnego, jeśli wziąć pod uwagę, że wydała wszystkie pieniądze na życiedo końca tygodnia.Przez kilka dni będzie zmuszona jeść birmańskiedania, wyrzuciwszy wołowinę satay i wieprzowinę chayóte.Za nic nietknęłaby czerwonego mięsa.Pokuśtykała do kuchni, włożyła torbę do lodówki i zatrzasnęładrzwiczki.- Wielkie dzięki, superwacusiu! - mruknęła, a potem dodała: - Super-wacuś, dobre sobie!10.Jego sypialnia, jej sypialnia.Państwo Goldsmith mieli oddzielne apartamenty, co odpowiadało imobojgu.Robert zasmradzał pokój dymem cygar, kiedy do pózna w noc czytałsprawozdania finansowe, a potem chrapał jak byk z przerośniętym trze-cim migdałkiem.Dina nie znosiła dymu cygar, nie mogła też żyć bezdziewięciu godzin niczym niezakłóconego snu.On nieodmiennie budził się po czterech godzinach, napalony jakwszyscy diabli.Nie lubiła być niepokojona w samym środku słodkichsnów, a już z pewnością nie przez owłosionego, studwudziestokilogra-mowego maniaka seksualnego, który miał wszystko obwisłe z wyjątkiemkutasa.W rezultacie już dawno osiągnęli porozumienie odpowiadające obustronom: sypiali w osobnych sypialniach i ustalili pory małżeńskich zbli-żeń.Poza tym każde w inny sposób zaspokajało owe najbardziej pilnepotrzeby.Robert miał swoje ciągutki (jak określał Bambi Parker i jej liczne po-przedniczki), jak również niezawodną prawicę oraz stos filmów porno-graficznych, Dina miała swój wibrator i własny, głęboko schowany zbiórkaset wideo, na których pojawiali się - jakżeby inaczej? - młodzi, zgrab-ni, muskularni młodzieńcy owłosieni tylko w dwóch miejscach.Oczywiście jeśli pani Goldsmith bardzo czegoś chciała, chętnie łamałaustalone reguły, a dokładnie wiedziała, który guzik nacisnąć, by uzyskaćod męża to, na czym jej zależało.Tamtego wieczoru kwadrans po szóstej Robert wyłączył liczne dysze wswej białej, kabinie prysznicowej i owinął się białym bawełnianym prze-ścieradłem kąpielowym, zawiązując je wokół brzucha niczym olbrzymisarong.Wyglądał zupełnie jak jeden z dawnych aga chanów lub - żebynie sięgać zbyt daleko w przeszłość - przeciętny bywalec nadmorskiegopaństwowego sanatorium gdzieś w byłym Związku Radzieckim.Nie, żeby mu przeszkadzał własny wygląd - gdyby tak było, coś by znim zrobił.Prawdę mówiąc, już dawno temu pogodził się ze swą tuszą.Jeśli inni uważali, że wygląda odrażająco - ich sprawa.Otyłość nigdy munie przeszkadzała w życiu erotycznym, szczególnie jeśli się pamięta, żemając wystarczająco dużo forsy, można przypominać słonia, a i takotrzymuje się swój przydział.Pan Goldsmith wybrał cygaro ze szczelnego pojemnika stojącego włazience, powąchał je, potrząsnął nim przy uchu, potem odciął koniec ,srebrną obcinarką.Zapalił je i zaczął wydmuchiwać dym, mocując się zkurkami ze złota i górskiego kryształu, które Dina uparła się zainstalo-wać przy umywalce, a których nie znosił.Przeklęte wymysły! Za każdym razem, kiedy je odkręcał, tęsknił zazwykłymi, staromodnymi chromowanymi kranami - uczciwą armaturą,którą handlowano w dziale artykułów instalacyjnych w każdym sklepieGoldMart w całym kraju.Za takimi, jakie znał od dni swojej młodości.Można je było naprawić przy użyciu zwykłego klucza francuskiego, a niecałego zestawu specjalnych, wymyślnych narzędzi.I właśnie takie chcę mieć znów! - pomyślał kapryśnie, wyciskając nadłoń niezwykle dużą porcję kremu do golenia.O irytacji Roberta namyśl, że oto musi się golić drugi raz w ciągu dnia, świadczyła gwałtow-ność, z jaką rozprowadził krem na twarzy.A wszystko przez to przeklętezaproszenie w ostatniej chwili do Met!Gniewnie prychając zaciągnął się cygarem, a niebieski dym zmieszałsię z parą, tworząc gęstą, gryzącą chmurę, z którą dawało sobie radę je-dyne pożyteczne urządzenie w łazience - wielkie, regulowane, nie zapa-rowujące lustro.Przyjęcia! Jakże ich nienawidził
[ Pobierz całość w formacie PDF ]