[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dołączyli do nich następni konni, prowadzeni przez wąsacza w cuir-boullii kolczym kapturze. Tam wąsacz wskazał na kościół już drzwi do kruchty niemal wy-rąbane! A byłoby co złupić! Bracie Brazda! Jeszcze trzy pacierze i byłoby powszystkim! Jeszcze dwa pacierze nazwany Brazdą osmolony wskazał na mury miej-skie a tamci doliczą się wreszcie, ilu nas naprawdę jest.Wtedy wyjdą i w rów-nie krótkim czasie zrobią z nami koniec.W konie, bracie Velku!Runęli w galop, rozbryzgując błoto i topniejący śnieg.Reynevan oprzytomniałjuż na tyle, by móc policzyć Czechów i wyszło mu, że zaatakowali Franken-stein we dwudziestu.Nie wiedział, czy bardziej podziwiać brawurę i efronterię,czy dziwić się rozmiarom poczynionych przez taką garstkę zniszczeń opróczzabudowań hospicjum i szpitalnego młyna ogień trawił budy farbiarzy na brze-gach Budzówki, płonęły też szopy przy moście i stodoły na przedbramiu, u samejniemal Bramy Kłodzkiej. Do zobaczenia! nazwany Velkiem wąsacz w cuir-boulli odwrócił się,pogroził pięścią zebranym na murach mieszczanom. Do zobaczenia, papieżni-cy! Jeszcze tu wrócimy!Z murów odpowiedziała palba i wrzask.Wrzask bardzo bojowy i odważny obywatele grodu też zdążyli już policzyć husytów.422* * *Gnali na złamanie karku, zupełnie nie szczędząc wierzchowców.Choć wy-glądało to na zupełną głupotę, było, jak się okazało, częścią planu.Pokonawszyw imponującym tempie dystans blisko półtorej mili, dojechali w pokryte śnie-giem Góry Sowie, za Srebrną Górę, gdzie w leśnym jarze czekało na nich pięciumłodych husytów i zmiana koni.Dla byłych więzniów Narrenturmu znalazł sięprzyodziewek i ekwipunek.Znalazło się też trochę czasu między innymi narozmowę. Samsonie? Jak nas odnalazłeś? Nie było to proste olbrzym dociągnął popręg. Po aresztowaniu znik-nęliście jak sen.Próbowałem się dowiadywać, ale nadaremno, nikt nie chciał zemną rozmawiać.Nie wiedzieć czemu.Szczęściem, jeśli ze mną gadać nie chcieli,robili to przy mnie, moją obecnością mało się krępując.Z jednych plotek wynika-ło, że zabrano was do Zwidnicy, z innych, że do Wrocławia.Wówczas napatoczyłsię pan Tybald Raabe, znajomy z Kromolina.Trochę potrwało, nim zdołaliśmysię dogadać, z początku brał mnie, ha, za upośledzonego umysłowo.Półgłówka,znaczy. Dalibyście pokój, panie Samsonie rzekł z lekkim wyrzutem goliard.Już tę kwestię dyskutowaliśmy, po co wracać.A że wyglądacie, z przeproszeniem,jak. Wszyscy wiemy przerwał zimno skracający obok puśliska Szarlej jak Samson wygląda.Słuchamy, co było dalej. Pan Tybald Raabe głupkowate usta Samsona skrzywił uśmiech niewyszedł poza stereotyp.Z jednej strony lekceważąco odmawiał rozmowy, z dru-giej lekceważył moją przytomność tak dalece, że rozmawiał przy mnie.Z różnymiludzmi i o różnych sprawach.Szybko zorientowałem się, kim jest pan Tybald Ra-abe.I dałem mu do zrozumienia, że wiem.I ile wiem. Tak było, paniczu goliard pokraśniał, zakłopotany. Oj, obleciał mniewtedy strach.Ale rzecz się prędko.wyjaśniła. Wyjaśniło się przerwał spokojnie Samson że pan Tybald ma znajo-mości.Wśród husytów z Hradca Kralove.Dla nich bowiem, jak się zapewne jużdomyślacie, pracuje jako wywiadowca i emisariusz. Cóż za zbieg okoliczności Szarlej wyszczerzył zęby. I jakiż urodzajna. Szarleju uciął zza swego konia Urban Horn. Nie drąż tematu.Do-brze? Ależ dobrze, dobrze.Mów dalej, Samsonie.Skąd wiedziałeś, gdzie nasszukać?423 A to rzecz ciekawa.Kilka dni temu, w oberży pod Broumovem, podszedłdo mnie młodzieniec.Dziwny nieco.W sposób oczywisty wiedział, kim jestem.Niestety, z początku nie potrafił wydukać nic poza zdaniem, cytuję, ażebyś z za-mknięcia wypuścił jeńców, z więzienia tych, co mieszkają w ciemności. Izajasz! zdumiał się Reynevan. Owszem.Ustęp czterdziesty drugi, wers siódmy. Nie w tym rzecz.On się tak nazywał.Tak go nazywaliśmy.I on wska-zał wam.Wieżę Błaznów? Nie powiem, by mnie to bardzo zdziwiło. I wówczas rzekł po chwili Szarlej, z naciskiem i znacząco husyciz Hradca śmiałym zagonem wdarli się w ziemię kłodzką, aż pod odległy o sześćmil od granicy Frankenstein, podpalili pół podgrodzia, zdobyli hospicjum bożo-grobców i Narrenturm.A wszystko to, jeśli dobrze zrozumiałem, tylko dla nasdwu.Dla mnie i dla Reynevana.Naprawdę, panie Tybaldzie Raabe, nie wiem, jakdziękować. Powody chrząknął goliard wnet się wyjaśnią.Cierpliwości, panie. Cierpliwość nie należy do mych największych cnót. Przyjdzie wam więc nad ową cnotą nieco popracować powiedział zimnoCzech zwany Brazdą, dowódca oddziału, który podjechał i wstrzymał konia oboknich. Powody, dla których wyciągnęliśmy was z jamy, wyjaśnią się, gdy czasprzyjdzie.Nie wcześniej.Brazda, jak większość Czechów w oddziale, nosił na piersi wycięty z czerwo-nego sukna kielich.Ale jako jedyny przypiął husyckie godło wprost na widocznyna wapenroku herb czarne skrzyżowane ostrzewie w polu złotym. Jestem Brazda z Klinsztejna, z rodu Ronoviców potwierdził domysły. A teraz koniec rozhoworów, dalej w drogę.Czas nagli.A to wraże terytorium! Niebezpiecznie tu, fakt zgodził się kpiąco Szarlej nosić kielich napiersi. Przeciwnie odparł Brazda z Klinsztejna. Taki znak chroni i broni. Doprawdy? Będzie okazja, sami zobaczycie.Okazja zdarzyła się nawet szybko.Na świeżych rumakach oddział rychło pokonał Przełęcz Srebrną, za nią,w okolicach wsi Ebersdorf, wpakowali się wprost na zbrojny poczet, złożonyz ciężkozbrojnych i strzelczych.Poczet liczył co najmniej trzydziestu ludzi, a je-chał pod czerwoną chorągwią ozdobioną baranią głową, herbem Haugwitzów.I faktycznie, Brazda z Klinsztejna miał absolutną rację.Haugwitz i jego ludziewytrwali w miejscu tylko do momentu, gdy rozpoznali, z kim mają sprawę.Potemrycerze i kusznicy zawrócili konie i uciekli cwałem, takim, że błoto gęsto pryskałospod kopyt.424 I co powiecie Brazda odwrócił się do Szarleja na znak Kielicha?Niezle działa, nieprawdaż?Nie można było polemizować.Cwałowali, wciąż zmuszając konie do wielkiego wysiłku.Aykali w pędziepłatki śniegu, który zaczął padać.Reynevan pewien był, że jadą do Czech, że zaraz po zjezdzie w dolinę Zcinaw-ki skręcą i pojadą w górę rzeki, ku granicy, drogą wiodącą wprost do Broumova.Zdziwił się, gdy oddział galopem pomknął przez obniżenie w kierunku sinieją-cych na południowym zachodzie Gór Stołowych.Nie on jeden się zdziwił. Dokąd jedziemy? przekrzyczał pęd i śnieg Urban Horn. Hej! Halada!Panie Brazda! Radków! odkrzyknął krótko Halada. Po co? Ambroż!* * *Radków, którego Reynevan nie znał, bo tu nie bywał, okazał się całkiem sym-patycznym miasteczkiem, malowniczo rozpostartym u podnóża zjeżonych lasamigór.Nad pierścieniem muru wznosiły się czerwone dachy, ponad nie strzelaław niebo smukła wieża kościoła.Widok byłby nastrajał, gdyby nie fakt, że nadmiasteczkiem wznosiła się potężna chmura dymu.Radków był obiektem najazdu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]