Home HomeChmielowski Benedykt Nowe AtenyChmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)chmielowski benedykt nowe ateny (3)Trollope Joanna Najlepsi przyjacieleJ.Chmielewska 2 Wielki diamentJ.Chmielewska 1 Wielki diamentJoanna.Chmielewska. .Ksiazka.Poniekad.Kucharska.PL.PDF.eBook.(osloskop.net)Chmielewska Joanna Lesio (www.ksiazki4u.prv.pl)Chmielewska Joanna Dwie glowy i jedna nogaAndrzej Sapkowski Narrenturm
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • us5.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .W pozostałychpomieszczeniach powinna była wrzeć praca, ale zamiast pracy od chwili przybyciamilicji zaczęły wrzeć gorące kłótnie, dyskusje i awantury.Im dłużej iwnikliwiej oficjalne czynniki pytały, tym więcej osób wymyślało sobie nawzajem.Milicja działała na tej samej zasadzie co ja, tyle że bardziej bezwzględnie.Dysponując wiadomościami bezpośrednio od nieboszczyka nie ukrywała przedbadanymi swoich informacji.Ponieważ jednak nie ujawniała równocześnie zródła,każdy ze zdekonspirowanych dochodził do wniosku, że wsypali go ukochani koledzy,i w zdenerwowaniu przez zemstę wsypywał kolegów, a następnie leciał robić piekłowłaściwej osobie.Od wczoraj władze śledcze zdążyły wszystkie swoje wiadomościprzetrawić, usystematyzować, wyciągnąć wnioski i teraz bezbłędnie trafiały w samśrodek tarczy, wydobywając na światło dzienne nasze najgorsze instynkta.Wrezultacie sama śmierć Tadeusza niemal poszła w zapomnienie, a wysunęły się naplan pierwszy jej nieoczekiwane i niemiłe konsekwencje.W naszym pokoju byłjeszcze spokój.Janusz wygiął wreszcie mały kawałek plastyku i otarłszy pot zczoła patrzył na swoje dzieło z ponurym podziwem.- To jest galernicza robota -oświadczył.- Taki mały kawałek, to jeszcze, jeszcze, ale jak przyjdzie wyginaćcały arkusz? Co by tu wymyślić? - A jak się nacina, to pęka - powiedział Witoldzmartwionym głosem.- Czekaj, a ciekawe, czyby pękło bez nacinania.to razymożna tak łamać?.Daj ten biały! Usiadł wygodnie i zaczął giąć, licząc na głoskażde wygięcie.- Trzy - powiedział, postękując z wysiłku.- Cztery, Pięć."- Nie, nie mogę - mruknął nagle Wiesio, podnosząc się z miejsca.Podszedł doradia, które przez cały czas wydawało z siebie przeciągłe, ponure wycie, będącezasadniczą treścią audycji "Pieśni ludowe różnych narodów".Tamci dwaj, zajęciplastykiem, nie zwracali jakoś na to uwagi.Wiesio przestawił na średniąWarszawę.- No, nareszcie - powiedział z satysfakcją Leszek, siedzący bezczynnieprzy stole.- Wiedziałem, że ktoś wreszcie tego nie wytrzyma.- To dlaczego pansam nie zmienił? - spytałam z irytacją, bo grobowe wycie i mnie równiewyprowadziło z równowagi.- Chciałem zbadać wrażliwość waszych doznań akustycznych.- Dziewięć, dziesięć,jedenaście - liczył Janusz już z nieco mniejszym wysiłkiem.- Dwanaście, trzynaś- Ciekawe, jaka teraz będzie piosenka tygodnia - powiedział Wiesio wzadumie, wracając na swoje miejsce.- Bo ten Aazuka na schodach to już mi nosemwyszedł.- Polka galopka - oświadczyłam stanowczo.- Skąd pani wie? - przeraził się Witold, odwracając się gwałtownie odmamroczącego pod nosem Janusza.- Przeczuwam w jasnowidzeniu.- Ach! Chwała Bogu, myślałem, że pani wie na pewno.Od polki galopki to już bymchyba zwariował.- Dzień dobry państwu - powiedział nagle od drzwi wchodzący donas kapitan.- A, dzień dobry panu - odparliśmy uprzejmym chórem we troje,Wiesio, Leszek i ja, a Janusz, zaabsorbowany swoją czynnością, wyczuł widać, żepowinien jakoś zareagować na powitanie, bo podniósł głos.- Dziewiętnaście,dwadzieścia, dwadzieścia jeden - powiedział dobitnie.Kapitan zatrzymał się wprogu i spojrzał na niego lekko zaskoczony.- Chciałbym z tym panem pomówić -powiedział do mnie z odrobiną wahania.- Czy sądzi pani, że można go oderwać odpracy? - Januszek, pan kapitan do ciebie! -wrzasnęłam.- Dwadzieścia cztery! - odkrzyknął Janusz równie gromko.Kapitan się wyrazniezainteresował nie znanymi mu widać metodami pracy w biurze projektów.- Co toznaczy? - spytał z zaciekawieniem.- Państwo tak muszą? - Panie Witoldzie, topan go tak skołował, Niech go pan teraz otrzezwi! Janusz, oprzytomnij! - Zarazpęknie - odparł Witold, nie odrywając zafascynowanego wzroku od kawałka plastykuKapitan stał w milczeniu, patrząc na Janusza z rosnącym zainteresowaniem.Natrzydziestu dwóch pękło- Trzydzieści dwa - oznajmił Janusz triumfująco.- Da się wygiąć trzydzieściJeden razy O co chodzi - odwrócił się do nas, dumnie machnął nadpękniętymplastykiem i dopiero teraz zauważył kapitana - A co, pan do mnie? - Pan pozwolido nas na chwilę, mamy kilka pytań Witoldowi w czasie szarpania opornegotworzywa sztucznego wystygła herbata, więc zaczął teraz jeść śniadaniePrzyglądałam mu się w-zamyśleniu, usiłując odgadnąć, w jakim stadium śledztwajest JU%7ł milicja Na kartce papieru spisałam sobie w porządku chronologicznymznane mi godziny poczynań współpracowników, przygotowując grunt do rozważań zAlicją Potem znów przyjrzałam się Witoldowi, który, pogrążony w nie mniejszymniż ja zamyśleniu, jadł pomidora W drugiej ręce trzymał solniczkę Sądząc z jegowyrazu twarzy pomidor mu bardzo nie smakował Zjadł połowę, drugą obejrzał zwyraznym obrzydzeniem, zawahał się, wreszcie wrzucił ją do kosza na śmieci izajrzawszy za nią, starannie posolił - Panie Witoldzie, co pan robi? - spytałamz łagodnym zainteresowaniem, bo te zabiegi kulinarne wydały mi się nieco dziwne.Witold spojrzał na mnie, znów zajrzał do kosza i nagle zaczął się przerazliwieśmiać.Leszek, stojąc przy swojej desce, rysował tuszem na kalce następny obraz.Zastopował na chwilę twórczość, przyjrzał się Witoldowi i wrócił do obrazu.- Tujest skażona atmosfera - oznajmił proroczym tonem, czyniąc zamaszysty gestpatykiem umaczanym w tuszu.- Nikt się nie uchowa.Ostatni normalny zwariował! -Ten pomidor mi okropnie nie smakował i nie wiedziałem dlaczego - wyjaśniłWitold, nie przestając się śmiać.- A ja go zapomniałem posolić! Nie znoszęniesolonych pomidorów.- To dlatego dosolił go pan w koszu? Już i pan w piętkęgoni.- westchnęłam smutnie.- A właśnie, bo wie pani, tak się zamyśliłem.Zastanawia mnie jedna rzecz.Jak to mogło być, że oni tam w gabinecie nic nieusłyszeli? I w ogóle coś z tym gabinetem mnie męczy.- Podobno Zbyszek cośsłyszał - przerwał Wiesio.- Mówi, że słyszał dwa męskie głosy, ale nie zwróciłna to uwagi i zaraz potem wyszedł z pokoju.- A Witka przy tym nie było?- Był, ale krótko, też wyszedł, jeszcze przed Zbyszkiem.Nic nie mówi, żesłyszał.To znaczy, mówi, że nic nie słyszał.- A Zbyszek tych głosów nierozróżnił?- Nie, mówi tylko, że wydawały mu się męskie, - No właśnie - powiedział Witold.- Ale potem.Jak to było? Mówiła pani, że Zbyszek napadł na panią, jak tylkozobaczył Stolarka, i że tam była cała pracownia.To którędy oni weszli? Odkorytarza? - Od korytarza.- A dlaczego nie wprost z gabinetu? Wszyscy troje patrzyliśmy nieinteligentniena Witolda, zaskoczeni jego prostym pytaniem.- Rzeczywiście - powiedziałWiesio.- Dlaczego nie wprost z gabinetu? - Rzeczywiście - powtórzyłam.-Przecież to jest najprostsza droga, a drzwi są otwarte [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •