Home HomeAlfred Assollant Niezwykłe choć prawdzie przygody kapitanaJarry Alfred Ubu król czyli Polacyde musset alfred spowiedŸ dziecięcia wiekuAlfred Hitchcock Tajemnica czlowieka z bliznaAlfred Musset SpowiedŸ dziecięcia wiekuHitchcock Alfred Wladca fortunyChristie Agatha Kot wsrod golebiConrad Joseph Wsrod pradow (3)Tolkien J.R.R Wyprawa (3)Mitchell Margaret Przemięło z wiatrem (tom 2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kava.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Oni też ustawicznie podburzali krajowców przeciwko nam.- Może masz rację, przecież ukąszenie przez jadowitego węża zostało spowodowane przez czarownika.Trochę mi lepiej, gdy wiem, że to nie tylko z mojej winy wyprawa musiała zawrócić z drogi - wtrąciła Sally.- Czarownicy rozpuszczali wieści, że zaklinamy dusze wojowników w martwe rajskie ptaki, aby móc je potem dręczyć - mówił Tomek.- Nawet podczas naszego pobytu na wyspie ci szarlatani judzili Bena Bena, aby przestali nam pomagać.- Tommy, nic mi o tym nie wspominaliście! - zdumiała się Sally.- Byłaś zbyt osłabiona; nie chcieliśmy cię martwić - wyjaśnił Tomek.- Dlaczego czarownicy podburzali przeciwko nam Bena Bena? Przecież pomogliśmy im w walce z Ku-ku-ku-ku?- Zaraz ci to wytłumaczę.Tuż przed naszym odpłynięciem z wyspy pan Bentley poszedł trochę pomyszkować po dżungli.Wtedy właśnie natrafił na nieznany, oryginalny okaz orchidei.Jej korzenie, tak jak azjatyckiego żeń-szenia [103], przypominały kształtem miniaturową syl­wetkę człowieka.Pan Bentley, zachwycony swym odkryciem, chciał zabrać tę orchideę.Jednak towarzyszący mu Bena Bena gwałtownie zaprotestowali, a nawet usiłowali grozić.Okazało się, że kwiaty te są uważane przez krajowców za talizman o niezwykłej mocy i służą im do czarodziejskich praktyk.Oni sądzą, że w korzeniach tej orchidei znajdują się pożarci przez kwiat ludzie.- Ależ to wierutna bzdura! - oburzyła się Sally.- Oczywiście, niemniej pan Bentley musiał zrezygnować z zabrania wspaniałego kwiatu.- Wielka szkoda.Byłby to nie lada sukces!- Nie martw się, kochana - ciszej rzekł młodzieniec.- Następnego dnia pan Bentley ze Smugą wyprawili się potajemnie do dżungli i przynieśli tę orchideę.Obecnie znajduje się ona pod osobistą opieką pana Bentleya, który transportuje ją w koszu z łyka wyłożonym wilgotnym mchem.- Oby tylko udało się ją przewieźć do Sydney!- Pan Bentley jest dobrej myśli.Właśnie ze względu na kilka odmian żywych orchidei musimy tak często urządzać postoje.One żywią się jakimiś grzybkami, których pan Bentley stale poszukuje.- A ja myślałam, że to ze względu na mnie stale przybijamy do brzegu - powiedziała Sally przekornie, uśmiechając się do Tomka.- Teraz wiesz prawdę i nie kłopocz się więcej!Sally jeszcze raz się uśmiechnęła, a po chwili znów zagadnęła:- Czy odważyłbyś się osiedlić w tym kraju? Myślę, że trudno byłoby białemu człowiekowi zżyć się z tak prymitywnymi ludźmi.- Nie wiem, czy potrafiłbym zdobyć się na to, lecz słyszałem o Polaku, który niemal dwadzieścia siedem lat spędził wśród mieszkań­ców Oceanii - odparł Tomek.- Jak on się nazywał? - zaciekawiła się Sally.- To był Jan Kubary [104], jeden z najlepszych znawców Oceanii.- Opowiedz o nim!- Był to niepospolity człowiek.Posiadał rzadki dar zjednywania sobie zaufania u krajowców.Nie mieli przed nim żadnych tajemnic.Toteż dokładnie poznał ich obyczaje.Traktowali go jak brata, ponieważ ożenił się z dziewczyną z wyspy Palau i miał z nią córkę.Podróżował po Melanezji, Mikronezji i Polinezji, badając także sam Ocean Spokojny.Jego ulubionym miejscem pobytu, do którego wciąż powracał, była wyspa Ponape w archipelagu Wschodnich Karolin.Na Ponape posia­dał w Mpempe pracownię naukową.Wiele czasu poświęcał krajowcom; wychowywał ich i uczył.Nic, więc dziwnego, że otaczali go szczerym szacunkiem.Przez pewien czas przebywał na wyspie Nowa Brytania, a potem na Nowej Gwinei w Porcie Konstantego, nazwanym tak przez Rosjanina Mikłucho-Makłaja, o którym opowiadała nam Natasza.Jak więc widzisz, można zżyć się z krajowcami i czuć się wśród nich jak wśród swoich.Donośne rozkazy kapitana Nowickiego przerwały rozmowę.Łodzie zaczęły się przybliżać do brzegu.Wśród kęp drzew rozsianych po sawannie widać było unoszące się dymy ognisk.Toteż zaledwie dopłynęli do lądu, Smuga przywołał Tomka oraz kilku Mafulu uzbrojonych w karabiny, po czym razem z Dingiem wyruszyli w kierun­ku wioski.Musieli zdobyć świeży prowiant.Dingo, trzymany przez Tomka krótko na smyczy, wciąż zdradzał niepokój.Widząc to Smuga uważnie rozglądał się po sawannie porosłej wysoką trawą kunai.Po jakimś czasie upewnił się w swych domysłach i szepnął do Tomka:- Jesteśmy śledzeni przez krajowców ukrytych w trawie, którzy wciąż cofają się przed nami.- Miejmy się na baczności, wioska już blisko - odparł Tomek.- Oddaj Dinga Ain'u'Ku, a sam trzymaj broń w pogotowiu - polecił Smuga [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •